… - Panie Piotrze proszę się pośpieszyć. – Powiedział swoim oschłym tonem Góra.
- Przecież idę. – Burknąłem pod nosem.
Wychodząc chwyciłem swoją kurtkę, która wisiała na krześle.
- Niech jedzie pan ostrożniej.
- Ale... – Nie dokończyłem.
- Jak spowoduje pan wypadek to z przekonaniem nikomu pan nie pomoże.
- Jak dojedziemy za późno, tym bardziej nikomu nie pomożemy.
- Panie Strzelecki! Ma pan wykonywać polecenia, a jeśli się panu nie podoba może się pan zwolnić!
Pewnie cieszyłby się gdybym tak zrobił. Zwolniłem odrobinę i po chwili namysłu postanowiłem już nic nie mówić. Co chwilę jednak spoglądałem na zegarek. Czas leciał z minuty na minutę, a my byliśmy jeszcze daleko. Kiedy po 15 minutach dojechaliśmy na miejsce z domku wybiegł przerażony mężczyzna.
- Boże, ona nie oddycha, zróbcie coś! - Krzyczał.
- Proszę powiedzieć co się stało. – Mówił spokojnie Artur.
- Żona od rana źle się czuła. Mówiłem jej, żebyśmy pojechali do lekarza, ale nie słuchała. Ona nie oddycha!
- Czy żona na coś choruje?
- Ostatnio często narzeka, że boli ją głowa.
Właśnie tym sposobem doszliśmy do nieprzytomnej kobiety. Wolno, spacerkiem.
(Chwilę później)
- Asystolia. – Powiedział Adam. Spojrzałem na doktora Górę. W jego oczach widać było, że nie wie co ma robić. Próbował jednak tego nie pokazywać i co chwilę zwracał mi uwagę.
***
Po dyżurze przebrałem się i kiedy miałem już wychodzić zatrzymał mnie, nie kto inny jak doktor Góra.- Niech pan zaczeka, panie Strzelecki. - Powiedział z pogardą. Zatrzymałem się w progu drzwi i po chwili odwróciłem się w stronę lekarza. - Może pan usiądzie?
Zastanawiałem się tylko czemu "wielki" pan doktor siedzi za biurkiem Wiktora? Niechętnie usiadłem i obojętnie spojrzałem na jego twarz.
- Pana dzisiejsze zachowanie było niedopuszczalne. To profesjonalny zawód, a nie piaskownica. Jeśli nie odpowiada panu...
Nie pozwoliłem mu jednak dokończyć.
- To mam odejść? To już wiem. - Po cichu wyśmiałem jego słowa.
- Panie Strzelecki. - Pochylił się nade mną. - W tym zawodzie liczy się profesjonalizm. Tu nie ma miejsca na "eksperymenty" . Jeśli jeździ pan razem ze mną to musi się pan dostosować do moich zasad.
- Doktor Banach...
- Nie interesuje mnie żaden Banach. On ma swoje zasady, ja mam swoje. Jeśli pan tego nie zrozumie, nie widzę dalszej współpracy. Zresztą zauważyłem, że jest pan bardzo roztargniony w pracy. Proszę coś z tym zrobić. Do widzenia.
- Kim w ogóle pan jest, żeby mówić takie rzeczy? Z tego co wiem, to jest pan tylko lekarzem, a nie szefem stacji. W kwestii zwolnienia, o które ma pan namyśli, może decydować tylko Wiktor. I jeszcze jedno. To miejsce za biurkiem nie należy do pana. Do widzenia.
Trzasnąłem drzwiami. Szedłem najszybciej jak potrafię nie zwracając uwagi na innych. Kiedy doszedłem do samochodu zatrzymałem się na chwilę. Oparłem się ręką o dach pojazdu. W kieszeni spodni usłyszałem dzwonek telefonu, odebrałem.
- Tak?
- Witaj Piotrek. Widzisz dzwonie, bo chciałabym zaprosić Cię jutro na obiad.
Była to moja mama.
- Pewnie, chętnie przyjdę. - Ucieszyłem się.
-Grzesiek i Tomek na pewno się ucieszą. Ostatnio pytali o Ciebie.
- W takim razie będę na pewno. Do zobaczenia. - Rozłączyłem się i zaraz potem wsiadłem do samochodu. Z mamą zawsze miałem dobre kontakty. Rozumieliśmy się też z braćmi. Kilka minut później zaparkowałem przed domem i wszedłem do mieszkania. Zdjąłem kurtkę i odwiesiłem na wieszaku. Podszedłem do siedzącej Martyny na kanapie.
- Cześć kochanie.- Powiedziałem całując ją w czoło. Dziewczyna drygnęła. - Przepraszam, przestraszyłem Cię?
- Troszkę. Zaczytałam się i straciłam poczucie czasu.
- Ile już tak siedzisz? - Zaśmiałem się.
- Która godzina?
- 19:00 .
- To z dwie godziny.
- Oj Martynka, Martynka.
- Piotruś. - Powiedziała i czule mnie pocałowała. Odwzajemniłem pocałunek i objąłem ją w pasie.
- Jak się czujesz? - Spytałem.
- Teraz wyśmienicie.
- To dobrze, bo jutro poznasz moją mamę i braci. - Uśmiechnąłem się.
- Mówisz poważnie?
Przytaknąłem. Mamie zrobię niespodziankę. Przecież kiedyś musi poznać Martynę i dowiedzieć się o wszystkich zmianach w moim życiu.
- Nie stresuj się tak!
- Wcale się nie...
- Właśnie widzę. - Zaśmiałem się. - Wiem co poprawi Ci humor.
Zacząłem całować dziewczynę i powoli znaleźliśmy się w sypialni.
***
Leżeliśmy na łóżku. Martyna położyła swoją głowę na moim ramieniu, a ja gładziłem ręką jej włosy. - Nie boisz się? - Spytała.
- Czego? - Kątem oka na nią spojrzałem.
- Tego wszystkiego co nas czeka. - Po chwili jednak dodała. - Zresztą nie ważne. Jak w pracy?
- Dobrze, tęsknimy za Tobą. - Skłamałem. Nie będę mówił na razie o Arturze. Nie chcę jej teraz denerwować.
- A pozdrowiłeś ich ode mnie?
- Zapomniałem, ale obiecuje, że zrobię to jutro.
Wstałem i poszedłem do łazienki się umyć. Kiedy wyszedłem, Martyna już spała. Położyłem się obok, przytuliłem się do niej i również zasnąłem.
***
Następnego dnia, rano byłem już w stacji. Dyżur miałem od 6:00 do 14:00 , więc spokojnie zdążę na obiad u mojej mamy. Starałem się nie myśleć o doktorze Górze co mi się opłaciło. Nie spotkałem go przez cały dzień. Przynajmniej jego większość. Kiedy przyjechaliśmy z ostatniego wyjazdu, a mój dyżur dobiegał końca, stał przed drzwiami do budynku. Zdawało mi się, że specjalnie czekał na nas. Byłem jednak w błędzie. Kiedy razem z Adamem przeszliśmy koło niego, nawet nie drgnął. Posłał mi jedynie lodowate spojrzenie spod swoich przymrużonych oczu. Zignorowałem to i poszedłem do pokoju. Wypiłem kubek ciepłej herbaty i przebrałem się w normalne ubranie. Wychodząc pozdrowiłem Wiktora i Adama od Martyny, a oni kazali życzyć jej powrotu do zdrowia. Razem z Adamem wyszliśmy na zewnątrz, pożegnaliśmy się i każde z nas udało się w swoją stronę. Jadąc do domu, zadzwoniłem do dziewczyny i powiedziałem, że niedługo będę. Zostawiłem samochód przed płotem i poszedłem się przebrać w bardziej odpowiednie ciuchy. Z szafy wyciągnąłem dżinsowe spodnie, białą koszulkę z nadrukiem i granatową marynarkę. Nie lubię chodzić w garniturze. Moja mama dobrze o tym wie i nie wymaga tego ode mnie. Przeszedłem jeszcze do kuchni napić się soku. Właśnie wtedy otworzyły się drzwi od łazienki, a w nich stanęła Martyna. Miała na sobie biała sukienkę w koronkę, czarną, skórzaną kurtkę i brązowe buty na lekkim obcasie,a jej rozpuszczone włosy, leżały na jej prawym ramieniu. Brakowało jej jedynie korony.
- Aż tak źle? - Przejęła się, poprawiając ostatni kosmyk włosów.
- Wyglądasz po prostu... - Nie wiedziałem co powiedzieć. - Jak prawdziwa księżniczka.
Patrzyłem na nią z głębokim uśmiechem nie mogąc oderwać od niej wzroku. Dziewczyna spojrzała na mnie swoimi, pomalowanymi na czarno, oczami i również lekko się uśmiechnęła.
- Jedziemy? - Zapytałem.
- Jasne. - Odparła i chwyciła telefon ze stolika. Otworzyłem Martynie drzwi i pojechaliśmy. Mój rodziny dom na wsi nie znajdował się daleko, niecałe 30 minut drogi. Czas minął szybko i byliśmy już przed domem mojej mamy. Martyna szła pierwsza, jednak przed samą furtką zatrzymała się.
- Piotrek, a co jeśli Twoja mama mnie nie polubi? - W jej głosie słychać było smutek.
- Martynka, Ciebie lubią wszyscy, więc tym to się na razie nie przejmuj. - Powiedziałem i pocałowałem ją w usta dla pewności siebie. Weszliśmy do środa i po chwili przywitała nas mama.
- Cześć Piotruś. - Ucieszyła się i pocałowała mnie w policzek na przywitanie.
- Mamo to jest Martyna. - Dziewczyna uśmiechnęła się. - Jesteśmy razem.
- Dzień dobry. - Powiedziała.
- Kochanie mów do mnie Gosia. - Odparła mama i uśmiechnęła się promiennie. Przeszliśmy do salonu. Siedzieli tam moi bracia.
- Siema chłopaki. - Powiedziałem.
- Piotrek!. - Powiedzieli jednocześnie i wstali od stołu. - A kto to jest? - Młodszy z nich spojrzał na Martynę.
- To Martyna, moja dziewczyna, więc macie być grzeczni, jasne? - Spojrzałem na dziewczynę i zaśmiałem się.
- Jasne Piotrek.. - Odpowiedzieli i uśmiechnęli się do Martyny.
- Ładnie wyglądasz. - Powiedział Tomek.
- Ejejej, od kiedy to do starszych na "ty" ? - Zwróciłem mu uwagę.
- Piotrek, daj spokój, nie chcę czuć się jak 40 letnia kobieta. Mówcie do mnie Martyna.
Usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść obiad. Rozmawialiśmy między innymi o klubie piłkarskim, do którego zapisał się Tomek. Zawsze interesował go ten sport. Po obiedzie, mama poczęstowała nas ciastem.
- Chcecie napić się wina? - Spytała. - Ostatnio dostałam je od sąsiadki, a że ja nie piję pomyślałam o Was.
- Nie mamo, ja prowadzę.
- A Ty Martyna?
- Nie ja dziękuję, nie mogę. - Odpowiedziała Martyna.
- Przecież jeden kieliszek Ci nie zaszkodzi.
- Mamo Martyna i ja spodziewamy się dziecka. - Odpowiedziałem za dziewczynę. Widziałem, że jest zmieszana i nie wie co powiedzieć.
- Naprawdę? - Ucieszyła się. - To faktycznie nie możesz! - Martyna kiwnęła głową. - Gratuluję Wam obojga!
Teraz rozmawialiśmy już o dziecku i naszym życiu. Mama chciała dowiedzieć się co dzieję się u nas. Jak się poznaliśmy. Wypytywała też o Wiktora, którego dobrze zna. Siedząc i rozmawiając minęło kilka godzin. Musieliśmy już wracać ze względu na Martyną. Nie mogła się jeszcze tak przemęczać. Mama zapakowała nam ciasto na drogę, ubraliśmy się i odjechaliśmy.
_______________________________________________________________________
No i jest : ) Wyszedł długi, nawet baaardzooo, ale tydzień temu nie było.
Chciałam Wam wynagrodzić to jakoś.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo trochę nad nim siedziałam.
Chciałam, żeby był idealny, ale chyba i tak nie wyszło ; )
W końcu wplątałam rodzinę Piotra, Górę, Adama i Wiktora.
Uznałam, że teraz będzie dobry moment na te odwiedziny. A Wy?
Postaram się jeszcze jutro coś napisać i może kolejny rodział będzie szybciej niż w weekend, ale nic nie obiecuję ;*
Muszę też powiedzieć, że bardzo, bardzo Wam dziękuję za wszystko! : )
Do następnego!
Natalia