CZYTASZ = KOMENTUJESZ!

piątek, 20 marca 2015

Rozdział 35. Ostatnie spojrzenie.

*4 dni później*
*Martyna*
Stanęłam naprzeciw drzwi do niewielkiej kaplicy, znajdującej się z boku głównego kościoła. Czułam jak tłum stojących obok ludzi wgapia się we mnie myśląc, że to właśnie ich córka i co może teraz czuć. I tak też było. Wszyscy patrzyli na mnie ze wzrokiem jakby chcąc powiedzieć "przykro mi" , "współczuję" , ale nikt nie podszedł. Dalej stałam patrząc na ludzi, którzy patrzą na mnie. Poczułam się niezręcznie i chcąc jak najszybciej zniknąć z zasięgu wzroku ich wszystkich, zostawiłam Piotrka samego i weszłam do kaplicy o nagich, kamiennych ścianach. W środku stało około osiemdziesięciu krzeseł zapełnionych w dwóch trzecich, ale bardziej zwracało się uwagę na to, że jedna trzecia jest pusta. Przez chwilę obserwowałam ludzi podchodzących do trumny stojącej na czymś w rodzaju podwyższenia, do którego prowadziły trzy małe stopnie. Wszyscy Ci ludzie, których nigdy wcześniej nie widziałam, stawali obok i patrzyli przez chwilę, a potem podnosili głowę, by spojrzeć na mojego ojca ubranego w drogi garnitur, który również stał obok i przyjmował wyrazy współczucia. Może płakał, może coś mówił, nie byłam w stanie tego dostrzec, gdyż stał nieco tyłem… Zauważyłam, że chwilowo przy trumnie nie ma nikogo, poza nim oczywiście, więc zdecydowałam się podejść. Szłam dość wolno przez długi korytarz, powstały z ustawienia krzeseł i znów czułam jak Ci wszyscy ludzie wgapiali się w moje plecy uświadamiając sobie, że to właśnie ja. Ale i tak podejrzewam, że większe zainteresowanie sprawiał mój duży brzuch niż śmierć mojej matki. I wtedy pomyślałam, że moje dziecko już nigdy nie zobaczy babci, a Ona już nigdy mi nie pomoże. Bałam się. Z każdym kolejnym krokiem serce biło mi szybciej. Kiedy wchodziłam po trzech niewielkich stopniach zakręciło mi się w głowie. Szłam jednak dalej, przyglądając się matce: po lewej stronie głowy miała zrobiony mało widoczny przedziałem, który wydałby się przerażający, a na twarzy delikatny makijaż. Ale nadal była mamą. Moją kochaną, piękną mamą. Kochałam ją mimo wszystko. Podeszłam jeszcze bliżej i wtedy do moich oczu napłynęły łzy, a potem spłynęły po policzkach, jedna po drugiej. Nie kontrolowałam tego. Spojrzałam na jej zamknięte oczy i uświadomiłam sobie, że już nigdy nie zobaczę tych samych niebieskich oczu. Nie usłyszę jak mówi "kocham Cię" , jak staje w mojej obronie, ale jednocześnie chce przyznać racje ojcu. Już nigdy mnie nie przytuli i nie pocałuje w policzek na powitanie. Nie złapie za rękę i nie spojrzy w oczy, pytając czy wszystko w porządku mimo to, że będzie znała prawdę. Nie powie, że wszystko będzie dobrze wiedząc, że wcale może nie być. Już tego nie zrobi… Nie zobaczy mojego dziecka. Nie mogła być babcią...
- Przyszłaś… - Powiedział oschle, myśląc, że nie usłyszę. Spojrzałam na jego nie wzruszoną twarz. Próbował być twardy. Pokazać mi, że sobie poradzi.
- Przyszłam… - Odparłam głośniej, by dobrze usłyszał. Chciał mnie zdenerwować. Miałam nadzieję, że chociaż tu nie będzie się ze mną kłócić, ale wybaczyłam mu to wszystko, bo wiem, że kochał mamę. To była jego ucieczka od problemów. Ona była dla niego całym światem. Jako jedyna w pełni go rozumiała, znała jak mało kto. Wiedziała o nim więcej, niż On sam. Była dla niego najważniejsza, ważniejsza od pracy, a ja byłam na trzecim albo i jeszcze dalszym miejscu…
Usłyszałam wchodzących do kaplicy ludzi, którzy po kolei zajmowali pozostałą, jedną trzecią, wolnych miejsc. Stałam jeszcze przez moment przypatrując się dłoni matki, za którą trzymał ojciec, ale poczułam się gorzej. Zrobiło mi się słabo i nie byłam w stanie dłużej stać. Dostrzegłam dwa puste krzesła w pierwszym rzędzie i ruszyłam w ich stronę. Przez krótką chwilę spojrzałam na Piotrka stojącego na samym końcu kaplicy. Obserwował mój każdy ruch, a ja nie chciałam go widzieć. W pewnym sensie chciałam być sama… Zajęłam miejsce i położyłam jedną rękę na brzuchu, a drugą oparłam o brzeg sąsiedniego krzesła, chcąc zaczerpnąć więcej powietrza, gdyż trochę mi go brakowało. To z nerwów. Wzięłam więc kilka głębszych oddechów, zastanawiając się, ile osób przede mną siedziało na moim miejscu. Ile ludzi płakało z bólu i świadomości, że już nigdy więcej nie spędzi z kimś ani chwili dłużej…
Kiedy wszyscy wyszli z kaplicy i przy drzwiach zrobiło się więcej miejsca, również i ja wyszłam. Poczułam jak zimny wiatr plącze moje włosy, jak i te same spojrzenia ludzi na moim całym ciele. Większość z nich podeszła do mnie mówiąc, że im przykro, że to było takie niespodziewane i, że moja mama była wspaniałą osobą. Kłamali. Większość z tych osób była zupełnie obca. Nie znali mojej mamy. Byli to jacyś ważni klienci ojca, którzy przyszli tu jedynie z szacunku do niego… Wśród tych wszystkich słów, których w większości nie słuchałam, odnalazłam Piotrka, który stał z boku niedaleko mnie. Kiedy wszyscy mnie opuścili i skierowali się w stronę cmentarza oddalonego o kilkaset metrów, podeszłam do niego i oznajmiłam:

- Nie chcę tam iść…
- Martynka. – Zaprotestował.
- Nie chcę tam iść – Powtórzyłam – Jestem zmęczona.
- Musimy to zrobić. - Uparł się.
- Ale… - Spróbowałam. 
Naprawdę nie chciałam tam iść. Trudno to wyjaśnić, ale rozmowa z nim była jak zadawanie i przyjmowanie ciosów nożem. – Chodźmy już – Uległam w końcu.

Byłam zmęczona godzinną jazdą tutaj. Nie chciałam patrzeć jak opuszczają ją do ziemi, jak wszyscy obserwują moją twarz i nie chciałam patrzeć na łzy innych, nie chciałam płakać na oczach obcych ludzi, nie chciałam wrzucić garści ziemi do jej grobu i nie chciałam patrzeć na ojca myślącym o jego dniu, jego trumnie i jego garści ziemi. 
Ale zrobiłam te wszystkie rzeczy. Te i jeszcze straszniejsze.

Kiedy ceremonia dobiegła końca, podeszłam do ojca, który stał przed bramą do cmentarz.
- Nigdy nie paliłaś... - Zauważyłam, stojąc metr za jego plecami.
- Zawsze mogę zacząć. - Odpowiedział, wyjmując papierosa z ust. Przez chwilę panowała niezręczna dla mnie cisza. W końcu stanęłam na przeciw niego i spojrzałam w jego przymrużone oczy.
- Teraz. Kiedy mama odeszła. - Zawahałam się. -  Nadal będziemy się tak kłócić? Porozmawiajmy...
Wyjął papierosa i rzucił go na ziemie.
- My już nie mamy o czym rozmawiać.
Chciał odejść.
- Wydaje mi się, że jednak mamy. - Powiedziałam, zatrzymując go. Zdenerwowany obrócił się w moją stronę.
- To o czym chcesz porozmawiać? - Milczałam. - No właśnie. - Spojrzał w przestrzeń, trochę się śmiejąc. - Znów mam rację...
Byłam gotowa by odpowiedzieć, ale w tym momencie słowa, które wcześniej ułożyłam sobie w jedną całość, nie przeszłyby.
***

Do domu wracaliśmy późnym wieczorem. Siedziałam na przednim fotelu z głową opartą o szybę. 
- Jesteś zła? - Spytał Piotrek.
- Tak. - Nie ukrywałam. Siedzieliśmy więc dalej w absolutnej ciszy, co wcale nie przeszkadzało...
______________________________________________________________________________
Może nie będę zanudzać Was, dlaczego nic nie pojawiło się przez 2 tygodnie, ale bardzo przepraszam... 
Inspirowałam się książką:) Ktoś napisał, że to jeszcze nie koniec wątku ojca Martyny....... Ale czy miał racje...? 
Kochani jeśli macie swoje własne blogi to oznaczcie link w komentarzu, bardzo chętnie je przeczytam ;) 
A teraz życzę Wam miłego weekendu, dobranoc ;* 
Do następnego!
Natalia 

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 34. Świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń.

*Martyna*
*Dwa dni później*
Ten dzień był dla mnie bardzo ważny. Czekałam na niego 5 długich miesięcy. To właśnie dzisiaj miałam poznać płeć dziecka. Od rana  zastanawiałam się nad imieniem, jednak nic co mogło mi się spodobać nie przychodziło mi do głowy. Chciałabym najpierw porozmawiać o tym z Piotrkiem zanim coś zdecyduje, ale kiedy pomyślę o jego narzekaniu, co w jego przypadku jest oczywiste, odechciewa mi się tej rozmowy... Po ostatniej wizycie u Hany, postanowiłam, że będzie moim lekarzem prowadzącym. Byłam z nią umówiona o 19, kiedy Piotr kończy dyżur. Chciałam aby był razem za mną. Ja na ten dzień wzięłam wolne w stacji, żeby spokojnie się przygotować... Siedziałam na kanapie, w jednej ręce trzymając miskę pełną płatków z mlekiem, które sama przygotowałam, a w drugiej pilot od telewizora, kiedy zadzwonił mój telefon. Odłożyłam miskę na mały stół przy kanapie i sięgnęłam z niego komórkę. Był to mój tata. Zdziwiłam się, bo nigdy do mnie nie dzwoni, ale i tak nie chciałam z nim rozmawiać. Odrzuciłam połączenie... W ciągu dnia, dzwonił do mnie jeszcze kilka razy, a ja zawszę go odrzucałam. Nie chciałam zawracać sobie głowy jego problemami... Kilka minut po 18 zaczęłam się szykować. Dzisiaj było wyjątkowo ciepło, dlatego wybrałam białą sukienkę z długim rękawem i kremowe szpilki. Najpierw miałam spotkać się z Piotrkiem w stacji, żebyśmy mogli razem pójść do Hany. Kiedy byłam już gotowa i miałam wyjść z domu, znów zadzwonił telefon. Nie był to jednak mój ojciec.
- Cześć Piotruś. - Przywitałam się z nim z uśmiechem.
- Kochanie nie będę mógł pójść z Tobą do tego lekarza. - Wyznał, a ja lekko się zezłościłam. - Pilna sprawa.
- Obiecałeś...
- Przepraszam, później Ci wszystko wyjaśnię. Dasz sobie radę?
- Chyba nie mam wyboru. - Westchnęłam.
- Spotkamy się w stacji?
- Jasne. - Odparłam, próbując udawać, że wcale nie jest mi przykro.
- Do zobaczenia. - Rozłączył się, a ja stałam przez krótką chwilę, trzymając rękę na zaokrąglonym brzuchu... Poszłam w stronę szpitala i po 20 minutach byłam pod wskazanym przez Hanę gabinecie. Usiadłam na krześle, lekko zmęczona, obok elegancko ubranej dziewczyny. Długie, jasne włosy opadały na jej twarz, odsłaniając jedynie niebieskie jak woda oczy i mocno pomalowane, czerwone usta. Wyglądała na niewiele młodszą ode mnie. Ona też była sama. Siedziałyśmy więc na korytarzu w ciszy przez dobre pięć minut. Ona - zapatrzona w ekran dużego, białego telefonu, ja - z założonymi rękami i spuszczonym wzrokiem na zabrudzoną podłogę. Myślałam o tym jak niewygodne jest to krzesło, o narastającym bólu w środku moich pleców, o tym, że chcę jak najszybciej z niego wstać i o tym przeszywającym zimnie na brzuchu, kiedy Hana nałoży na niego nieprzyjemny żel. Tak właśnie minęło kolejne kilka minut, gdy w pewnym momencie zza drzwi wyłoniła się Hana i przerwała ciszę, Weszłam do gabinetu.
- Gotowa? - Zapytała, spoglądając na mnie z uśmiechem.
- Jak nigdy. - Odwzajemniłam uśmiech i usiadłam na fotelu, a kobieta nałożyła na mój brzuch przezroczysty żel, by wykonać USG...
Pół godziny później byłam już koło stacji, kiedy na parking wjechała karetka. Podeszłam do niej uśmiechając się do siedzącego za kierownicą Piotrka. Razem z Wiktorem i Adamem wyszli z niej i udali się do środka stacji, po drodze witając się ze mną.
- Zaraz wracam. - Powiedział Piotrek, przechodząc obok i obdarzył mnie delikatnym pocałunkiem w policzek. Moje kąciki ust lekko się uniosły. Chwilę potem chłopak wrócił przebrany w swoje ubranie.
- Idziemy? - Podszedł do mnie z głupkowatym uśmiechem.
- A co z samochodem? - Lekko uniosłam brwi do góry.
- Stoi przed domem. - Wyznał. - Mały spacerek nam nie zaszkodzi. - Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a potem zaśmiałam się. - Chłopiec czy dziewczynka?
Stanął na przeciw mnie i położył swoje dłonie na moich biodrach.
- Najpierw mów co to była za "pilna sprawa" , dla której nie mogłeś przyjść. - Odparłam, poklepując go ręką po klatce piersiowej i zabierając jego dłonie.
- Góra miał mały wypadek...
- Dobra, wiem już wystarczająco... - Przerwałam mu. Znów On. Znów wszystko przez Górę...
Szliśmy przez park. Ten sam, w którym kilka dni temu spotkałam Adama. Jesienne liście zdążyły już pokryć wszystkie chodniki.
- Ślicznie wyglądasz. - Zauważył, zatrzymując się na środku jednej z większych alejek i odgarnął moje włosy za ucho. - Powiesz mi w końcu?
- No więc... - Zacięłam się na chwile, chcąc go sprowokować. - To chłopiec Piotr. - Ucieszyłam się co Piotrek odwzajemnił szerokim uśmiechem i wziął mnie na ręce, kręcąc dookoła, a potem pocałował mnie namiętnie.
- Kocham Cię. - Powiedział po cichu, nadal trzymając mnie jedną ręką pod kolanami, a drugą w miejscu na plecach gdzie ciągle odczuwałam ból i znów mnie pocałował. Tym razem delikatnie. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale przerwał mi dzwoniący telefon.
- Odbierz.
- To pewnie mój ojciec. Dzwoni dziś przez cały czas...
- Odbierz, może coś się stało. - Chłopak próbował mnie przekonać bym odebrała. Spojrzałam w jego brązowe oczy, nadal w jago objęciach i wyciągnęłam telefon z torebki.
- Halo? - Powiedziałam zła. - Jeśli dzwonisz tylko po to, żeby mnie zdenerwować to daruj sobie...
- Martyna mama nie żyje...
________________________________________________________________________
Spodziewaliście się, że mama Martyny umrze, czy Was zaskoczyłam?
Ten tydzień znów siedziałam w domu (znów chora...) i wpadłam na kilka pomysłów ;)
A teraz strasznie, strasznie, strasznie chcę Wam podziękować za już ponad 41 tyś WYŚWIETLEŃ!
Kochani jesteście, nawet nie wiecie jak strasznie się cieszę! To dla mnie bardzo dużo znaczy!
A kiedy czytam Wasze komentarze, szczególnie te dłuższe, wzruszam się i jak ktoś napisał, dostaje mega powera ;) Bardzo dziękuję za komentarze :)
Pozdrawiam WSZYSTKICH czytelników, a w szczególności Czerwoną Pomadkę i Messi oraz tych którzy zawszę komentują nowe opowiadanie. Dziękuję! :)
Wszyscy jesteście wspaniali! <3
Do następnego!
Natalia 

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 33. Potrzebuje Cię.

*Martyna*
Obudziłam się tuż po czwartej nad ranem z silnym bólem próbującym wyszarpać sobie drogę na zewnątrz z jakiegoś nieokreślonego miejsca w środku moich pleców. Tak silnym, że nawet najmniejszy ruch ręką był bolesny. Kanapa w salonie nie jest zbyt wygodnym miejscem do spania. Czułam jakby coś w środku rozrywało moje kości na milion małych kawałków, co oczywiście jest niemożliwe, ale właśnie w tym momencie było to najlepsze określenie tego co czuje. Udało mi się jakoś wstać i dojść do kuchni, co nie było łatwe. Otworzyłam szafkę z lekami, która znajduje się obok lodówki i wzięłam pierwszą tabletkę przeciwbólową, która rzuciła mi się w oczy. Oparłam się ręką o blat innej szafki i czekałam aż ból nieco ustąpi, gdyż nie byłam w stanie zrobić kolejnego kroku. Po kilku minutach bezsensownego gapienia się w podłogę, wzięłam szklankę z wodą i poszłam do sypialni gdzie spał Piotrek. Przesunęłam rękę chłopaka z mojego miejsca i położyłam się obok. 
- Cholera, Piotrek daj mi tą kołdrę! - Powiedziałam, gdy zrobiło mi się zimno pod cienkim kocem.
- Co? - Odpowiedział po chwili pół przytomny. 
- Zimno mi.  
Chłopak spojrzał na mnie udając, że nie rozumie. 
- Piotrek! - Zdenerwowałam się i krzyknęłam, a on głupkowato się uśmiechnął.
- Wiedziałem, że długo tam nie wytrzymasz. - Powiedział z poczuciem wygranej i nakrył mnie połową, 
- Bardzo śmieszne...
(Rano) Leżałam w łóżku przyglądając się śpiącemu Piotrkowi. Miałam ochotę wtulić się w jego silne ramiona. Przytulić go tak mocno jak jeszcze nigdy, ale nie mogłam. Moje ciało właśnie tego potrzebowało, a głowa mówiła "jeszcze nie teraz, zaczekaj" . Hormony... Moim jedynym wytłumaczeniem tak naprawdę były hormony. Dodatek do ciąży...
Po nocy wszystkie emocje z poprzedniego dnia ze mnie opadły. Chciałam jak najszybciej przeprosić Piotrka. Kiedy wstałam z łóżka znów poczułam ból w plecach. Ten był jednak do wytrzymania. Wzięłam głęboki oddech, telefon ze stolika i poszłam w stronę kuchni. Zrobiłam kawę i kanapki dla Piotrka, po czym postawiłam je na stole.
Dyżur mieliśmy na 10. Pogoda nie była dziś najlepsza. Szare, ciężkie chmury, które pokrywały niemal całe niebo i deszcz, który padał od samego rana z kilkuminutowymi przerwami, psuł mój humor na tyle, że chciałam aby ten już się skończył. Mimo nieciekawej pogody postanowiłam, że pójdę do stacji pieszo. Wychodząc, przy kubku z kawą dla Piotrka, położyłam niewielką, białą karteczkę na której napisałam zwykłe "Przepraszam"...

*Piotr*
Obudził mnie dźwięk budzika w telefonie. Wyłączyłem go i spojrzałem na... puste miejsce obok siebie. Pomyślałem, że Martyna nadal nie chce ze mną rozmawiać, ale gdy wszedłem do salonu, wszystkie te myśli mnie opuściły. Na stole stała kawa i talerz z kanapkami. Kiedy podszedłem bliżej zauważyłem, że jest też niewielka karteczka. Odwróciłem ją i przeczytałem jedno z najpiękniejszych słów na świecie. "Przepraszam". Wiedziałem już gdzie jest Martyna. Napiłem się kawy i zjadłem dwie kanapki. Ubrałem spodnie i koszulkę, a na nią zarzuciłem kurtkę. Pojechałem w stronę stacji...
Stała koło szafki w połowie ubraną bluzką ratownika. Kiedy już ją założyła obróciła się w moją stronę, a ja podszedłem do niej i złapałem ją w tali. Nie protestowała.
- Więc to był Twój genialny plan, żeby mnie przeprosić? - Powiedziałem poważnym tonem.
- A zadziałało? - Lekko się zaśmiała, a w jej brązowych oczach pojawił się niewielki błysk.
- Zadziałało, ale więcej tak nie rób. Martwiłem się o Ciebie.
- Wiem... Przepraszam.
Pocałowałem ją w głowę, tuż nad uchem, a Ona się uśmiechnęła...

*Martyna*
Po dyżurze pojechaliśmy na zakupy do sklepu spożywczego. W nim zeszło nam trochę czasu i kiedy wracaliśmy do domu było ciemno. Siedząc wpatrywałam się w gwiazdy. 
- Skąd znasz Górę? - Piotrek zapytał zmieniając bieg w samochodzie, tym samym przerywając ciszę. 
- Nie ważne. 
- Nie powiesz mi?
- Nie chcę sobie psuć humoru. - Odpowiadałam, nawet na niego nie patrząc. Kiedy dojechaliśmy, chłopak otworzył mi drzwi i pomógł wyjść. 
- A zakupy? - Zdziwiłam się, kiedy Piotrek zamknął samochód i splótł nasze palce. 
- Później po nie przyjdę. - Odparł i pociągnął mnie w stronę drzwi. Stanęłam przy ścianie, a on pocałował mnie mocno, przyciskając do niej, i całował cały czas, kiedy szukał w kieszeniach klucza do mieszkania. Gdy otworzył drzwi wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni. 
- Kocham Cię- Wyznał, ściągając ze mnie koszulkę...
_______________________________________________________________________
Hoho, Natalia szalejesz! Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Co myślicie? :)
Chcę Wam powiedzieć, że mam już kolejną część, ale wstawię ją dopiero za kilka dni. Dlaczego? 
Za dużo działoby się w tej ;) 
No i zrezygnowałam jak na razie z pisania nowego opowiadania. 
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze, które naprawdę mi pomogły! 
Pozdrawiam i do następnego! 
Natalia