*4 dni później*
*Martyna*
Stanęłam naprzeciw drzwi do niewielkiej kaplicy, znajdującej się z boku
głównego kościoła. Czułam jak tłum stojących obok ludzi wgapia się we mnie
myśląc, że to właśnie ich córka i co może teraz czuć. I tak też było. Wszyscy
patrzyli na mnie ze wzrokiem jakby chcąc powiedzieć "przykro mi" , "współczuję" , ale nikt nie podszedł. Dalej stałam patrząc na ludzi, którzy patrzą na mnie.
Poczułam się niezręcznie i chcąc jak najszybciej zniknąć z zasięgu wzroku ich
wszystkich, zostawiłam Piotrka samego i weszłam do kaplicy o nagich, kamiennych
ścianach. W środku stało około osiemdziesięciu krzeseł zapełnionych w dwóch
trzecich, ale bardziej zwracało się uwagę na to, że jedna trzecia jest pusta.
Przez chwilę obserwowałam ludzi podchodzących do trumny stojącej na czymś w
rodzaju podwyższenia, do którego prowadziły trzy małe stopnie. Wszyscy Ci
ludzie, których nigdy wcześniej nie widziałam, stawali obok i patrzyli przez
chwilę, a potem podnosili głowę, by spojrzeć na mojego ojca ubranego w drogi
garnitur, który również stał obok i przyjmował wyrazy współczucia. Może płakał,
może coś mówił, nie byłam w stanie tego dostrzec, gdyż stał nieco tyłem…
Zauważyłam, że chwilowo przy trumnie nie ma nikogo, poza nim oczywiście, więc zdecydowałam się
podejść. Szłam dość wolno przez długi korytarz, powstały z ustawienia krzeseł i
znów czułam jak Ci wszyscy ludzie wgapiali się w moje plecy uświadamiając
sobie, że to właśnie ja. Ale i tak podejrzewam, że większe zainteresowanie
sprawiał mój duży brzuch niż śmierć mojej matki. I wtedy pomyślałam, że moje
dziecko już nigdy nie zobaczy babci, a Ona już nigdy mi nie pomoże. Bałam się. Z
każdym kolejnym krokiem serce biło mi szybciej. Kiedy wchodziłam po trzech
niewielkich stopniach zakręciło mi się w głowie. Szłam jednak dalej,
przyglądając się matce: po lewej stronie głowy miała zrobiony mało widoczny
przedziałem, który wydałby się przerażający, a na twarzy delikatny makijaż. Ale
nadal była mamą. Moją kochaną, piękną mamą. Kochałam ją mimo wszystko.
Podeszłam jeszcze bliżej i wtedy do moich oczu napłynęły łzy, a potem spłynęły
po policzkach, jedna po drugiej. Nie kontrolowałam tego. Spojrzałam na jej
zamknięte oczy i uświadomiłam sobie, że już nigdy nie zobaczę tych samych
niebieskich oczu. Nie usłyszę jak mówi "kocham Cię" , jak staje w mojej
obronie, ale jednocześnie chce przyznać racje ojcu. Już nigdy mnie nie przytuli
i nie pocałuje w policzek na powitanie. Nie złapie za rękę i nie spojrzy w
oczy, pytając czy wszystko w porządku mimo to, że będzie znała prawdę. Nie powie, że wszystko będzie dobrze wiedząc, że wcale może nie być. Już tego nie
zrobi… Nie zobaczy mojego dziecka. Nie mogła być babcią...
- Przyszłaś… - Powiedział oschle, myśląc, że nie usłyszę. Spojrzałam na jego nie wzruszoną twarz. Próbował być twardy. Pokazać mi, że sobie poradzi.
- Przyszłam… - Odparłam głośniej, by dobrze usłyszał. Chciał mnie zdenerwować. Miałam nadzieję, że chociaż tu nie będzie się ze mną kłócić, ale wybaczyłam mu to wszystko, bo wiem, że kochał mamę. To była jego ucieczka od problemów. Ona była dla niego całym światem. Jako jedyna w pełni go rozumiała, znała jak mało kto. Wiedziała o nim więcej, niż On sam. Była dla niego najważniejsza, ważniejsza od pracy, a ja byłam na trzecim albo i jeszcze dalszym miejscu…
Usłyszałam wchodzących do kaplicy ludzi, którzy po kolei zajmowali pozostałą, jedną trzecią, wolnych miejsc. Stałam jeszcze przez moment przypatrując się dłoni matki, za którą trzymał ojciec, ale poczułam się gorzej. Zrobiło mi się słabo i nie byłam w stanie dłużej stać. Dostrzegłam dwa puste krzesła w pierwszym rzędzie i ruszyłam w ich stronę. Przez krótką chwilę spojrzałam na Piotrka stojącego na samym końcu kaplicy. Obserwował mój każdy ruch, a ja nie chciałam go widzieć. W pewnym sensie chciałam być sama… Zajęłam miejsce i położyłam jedną rękę na brzuchu, a drugą oparłam o brzeg sąsiedniego krzesła, chcąc zaczerpnąć więcej powietrza, gdyż trochę mi go brakowało. To z nerwów. Wzięłam więc kilka głębszych oddechów, zastanawiając się, ile osób przede mną siedziało na moim miejscu. Ile ludzi płakało z bólu i świadomości, że już nigdy więcej nie spędzi z kimś ani chwili dłużej…
Kiedy wszyscy wyszli z kaplicy i przy drzwiach zrobiło się więcej miejsca, również i ja wyszłam. Poczułam jak zimny wiatr plącze moje włosy, jak i te same spojrzenia ludzi na moim całym ciele. Większość z nich podeszła do mnie mówiąc, że im przykro, że to było takie niespodziewane i, że moja mama była wspaniałą osobą. Kłamali. Większość z tych osób była zupełnie obca. Nie znali mojej mamy. Byli to jacyś ważni klienci ojca, którzy przyszli tu jedynie z szacunku do niego… Wśród tych wszystkich słów, których w większości nie słuchałam, odnalazłam Piotrka, który stał z boku niedaleko mnie. Kiedy wszyscy mnie opuścili i skierowali się w stronę cmentarza oddalonego o kilkaset metrów, podeszłam do niego i oznajmiłam:
- Nie chcę tam iść…
- Martynka. – Zaprotestował.
- Nie chcę tam iść – Powtórzyłam – Jestem zmęczona.
- Musimy to zrobić. - Uparł się.
- Ale… - Spróbowałam. Naprawdę nie chciałam tam iść. Trudno to wyjaśnić, ale rozmowa z nim była jak zadawanie i przyjmowanie ciosów nożem. – Chodźmy już – Uległam w końcu.
Byłam zmęczona godzinną jazdą tutaj. Nie chciałam patrzeć jak opuszczają ją do ziemi, jak wszyscy obserwują moją twarz i nie chciałam patrzeć na łzy innych, nie chciałam płakać na oczach obcych ludzi, nie chciałam wrzucić garści ziemi do jej grobu i nie chciałam patrzeć na ojca myślącym o jego dniu, jego trumnie i jego garści ziemi.
Ale zrobiłam te wszystkie rzeczy. Te i jeszcze straszniejsze.
Kiedy ceremonia dobiegła końca, podeszłam do ojca, który stał przed bramą do cmentarz.
- Nigdy nie paliłaś... - Zauważyłam, stojąc metr za jego plecami.
- Zawsze mogę zacząć. - Odpowiedział, wyjmując papierosa z ust. Przez chwilę panowała niezręczna dla mnie cisza. W końcu stanęłam na przeciw niego i spojrzałam w jego przymrużone oczy.
- Teraz. Kiedy mama odeszła. - Zawahałam się. - Nadal będziemy się tak kłócić? Porozmawiajmy...
Wyjął papierosa i rzucił go na ziemie.
- My już nie mamy o czym rozmawiać.
Chciał odejść.
- Wydaje mi się, że jednak mamy. - Powiedziałam, zatrzymując go. Zdenerwowany obrócił się w moją stronę.
- To o czym chcesz porozmawiać? - Milczałam. - No właśnie. - Spojrzał w przestrzeń, trochę się śmiejąc. - Znów mam rację...
Byłam gotowa by odpowiedzieć, ale w tym momencie słowa, które wcześniej ułożyłam sobie w jedną całość, nie przeszłyby.
- Przyszłaś… - Powiedział oschle, myśląc, że nie usłyszę. Spojrzałam na jego nie wzruszoną twarz. Próbował być twardy. Pokazać mi, że sobie poradzi.
- Przyszłam… - Odparłam głośniej, by dobrze usłyszał. Chciał mnie zdenerwować. Miałam nadzieję, że chociaż tu nie będzie się ze mną kłócić, ale wybaczyłam mu to wszystko, bo wiem, że kochał mamę. To była jego ucieczka od problemów. Ona była dla niego całym światem. Jako jedyna w pełni go rozumiała, znała jak mało kto. Wiedziała o nim więcej, niż On sam. Była dla niego najważniejsza, ważniejsza od pracy, a ja byłam na trzecim albo i jeszcze dalszym miejscu…
Usłyszałam wchodzących do kaplicy ludzi, którzy po kolei zajmowali pozostałą, jedną trzecią, wolnych miejsc. Stałam jeszcze przez moment przypatrując się dłoni matki, za którą trzymał ojciec, ale poczułam się gorzej. Zrobiło mi się słabo i nie byłam w stanie dłużej stać. Dostrzegłam dwa puste krzesła w pierwszym rzędzie i ruszyłam w ich stronę. Przez krótką chwilę spojrzałam na Piotrka stojącego na samym końcu kaplicy. Obserwował mój każdy ruch, a ja nie chciałam go widzieć. W pewnym sensie chciałam być sama… Zajęłam miejsce i położyłam jedną rękę na brzuchu, a drugą oparłam o brzeg sąsiedniego krzesła, chcąc zaczerpnąć więcej powietrza, gdyż trochę mi go brakowało. To z nerwów. Wzięłam więc kilka głębszych oddechów, zastanawiając się, ile osób przede mną siedziało na moim miejscu. Ile ludzi płakało z bólu i świadomości, że już nigdy więcej nie spędzi z kimś ani chwili dłużej…
Kiedy wszyscy wyszli z kaplicy i przy drzwiach zrobiło się więcej miejsca, również i ja wyszłam. Poczułam jak zimny wiatr plącze moje włosy, jak i te same spojrzenia ludzi na moim całym ciele. Większość z nich podeszła do mnie mówiąc, że im przykro, że to było takie niespodziewane i, że moja mama była wspaniałą osobą. Kłamali. Większość z tych osób była zupełnie obca. Nie znali mojej mamy. Byli to jacyś ważni klienci ojca, którzy przyszli tu jedynie z szacunku do niego… Wśród tych wszystkich słów, których w większości nie słuchałam, odnalazłam Piotrka, który stał z boku niedaleko mnie. Kiedy wszyscy mnie opuścili i skierowali się w stronę cmentarza oddalonego o kilkaset metrów, podeszłam do niego i oznajmiłam:
- Nie chcę tam iść…
- Martynka. – Zaprotestował.
- Nie chcę tam iść – Powtórzyłam – Jestem zmęczona.
- Musimy to zrobić. - Uparł się.
- Ale… - Spróbowałam. Naprawdę nie chciałam tam iść. Trudno to wyjaśnić, ale rozmowa z nim była jak zadawanie i przyjmowanie ciosów nożem. – Chodźmy już – Uległam w końcu.
Byłam zmęczona godzinną jazdą tutaj. Nie chciałam patrzeć jak opuszczają ją do ziemi, jak wszyscy obserwują moją twarz i nie chciałam patrzeć na łzy innych, nie chciałam płakać na oczach obcych ludzi, nie chciałam wrzucić garści ziemi do jej grobu i nie chciałam patrzeć na ojca myślącym o jego dniu, jego trumnie i jego garści ziemi.
Ale zrobiłam te wszystkie rzeczy. Te i jeszcze straszniejsze.
Kiedy ceremonia dobiegła końca, podeszłam do ojca, który stał przed bramą do cmentarz.
- Nigdy nie paliłaś... - Zauważyłam, stojąc metr za jego plecami.
- Zawsze mogę zacząć. - Odpowiedział, wyjmując papierosa z ust. Przez chwilę panowała niezręczna dla mnie cisza. W końcu stanęłam na przeciw niego i spojrzałam w jego przymrużone oczy.
- Teraz. Kiedy mama odeszła. - Zawahałam się. - Nadal będziemy się tak kłócić? Porozmawiajmy...
Wyjął papierosa i rzucił go na ziemie.
- My już nie mamy o czym rozmawiać.
Chciał odejść.
- Wydaje mi się, że jednak mamy. - Powiedziałam, zatrzymując go. Zdenerwowany obrócił się w moją stronę.
- To o czym chcesz porozmawiać? - Milczałam. - No właśnie. - Spojrzał w przestrzeń, trochę się śmiejąc. - Znów mam rację...
Byłam gotowa by odpowiedzieć, ale w tym momencie słowa, które wcześniej ułożyłam sobie w jedną całość, nie przeszłyby.
***
Do domu wracaliśmy późnym wieczorem. Siedziałam na przednim fotelu z głową opartą o szybę.
- Jesteś zła? - Spytał Piotrek.
- Tak. - Nie ukrywałam. Siedzieliśmy więc dalej w absolutnej ciszy, co wcale nie przeszkadzało...
______________________________________________________________________________
Może nie będę zanudzać Was, dlaczego nic nie pojawiło się przez 2 tygodnie, ale bardzo przepraszam...
Inspirowałam się książką:) Ktoś napisał, że to jeszcze nie koniec wątku ojca Martyny....... Ale czy miał racje...?
Kochani jeśli macie swoje własne blogi to oznaczcie link w komentarzu, bardzo chętnie je przeczytam ;)
A teraz życzę Wam miłego weekendu, dobranoc ;*
Do następnego!
Natalia