CZYTASZ = KOMENTUJESZ!

piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział 49. Alkohol nie rozwiąże twoich problemów.

*Wiktor*
Bez najmniejszego trudu otworzyłem drzwi, a wtedy nieprzyjemna woń alkoholu uderzyła we mnie z taką siłą, że cofnęłam się o krok. Ale skoro tam był, trzeba było to sprawdzić.
Przyłożyłem rękaw kurtki do nosa, aby zapach był mniej odczuwalny. Niestety, kiedy tylko przekroczyłem próg domu i zamknąłem za sobą drzwi, zapach alkoholu przedostał się nawet przez ubranie i już nic nie mogłem z tym zrobić. Nie musiałem się długo rozglądać, by odnaleźć osobę, dla której tu przyszedłem, bo od razu po wejściu rzucił mi się w oczy stół na środku pokoju przy którym się znajdował. Siedział, a raczej leżał na nim, oparty na rękach, a głowę miał schowaną w ramionach.
Spał, bo dało się słyszeć ciche chrapanie.
Pierwszy raz mam okazje być w jego mieszkaniu i powiedziałbym, że jest naprawdę ładne, gdyby nie porozwalane butelki, zapewne po piwie, i walające się po podłodze kawałki rozbitego szkła.
Stanąłem po drugiej stronie stołu i podniosłem jedną z butelek.
- No to pięknie - powiedziałem półszeptem, raczej do siebie, bo nie oczekiwałem odpowiedzi. Byłem w tym domu jedyną trzeźwą osobą.
Jednak chłopak uniósł głowę i spojrzał na mnie ledwo otwartymi oczami.
- Wiktor! - powiedział. Podniósł jedną rękę i oparł na niej głowę - Co ty tu robisz Wiktor?
Próbował się uśmiechnąć, ale jego starania do niczego się nie przydały. Zamiast tego wykrzywił twarz w dziwnym grymasie.
- Jak ty wyglądasz idioto? - zauważyłem. Włosy opadały mu na czoło i wydawały się, jakby nie mył ich od tygodnia, a na szarej koszulce były ciemne plamy brudu - Ile wczoraj wypiłeś?
Nie odpowiedział od razu. Kiedy tu szedłem wiedziałem, że kontakt z nim może być utrudniony. Ale chyba pierwszy raz w życiu widziałem go w takim stanie.
Znów na mnie spojrzał, jakbym mówił w zupełnie innym języku, a potem rozejrzał się po mieszkaniu. Również spojrzałem na szafkę w kuchni, na której stały puste butelki po alkoholu.
- Trochę - mruknął niewyraźnie.
- Trochę - powtórzyłem i jeszcze raz rozejrzałem się po pomieszczeniu - I co lepiej Ci? - zapytałem.
Zaprzeczył.
- Lepiej Ci, kiedy wlałeś w siebie to świństwo? - zapytałem ponownie, udając, że nie widziałem ruchu jego głowy.
- Nie - rzucił cicho. Zauważyłem, że jego policzki zaczynają się lśnić od łez.
- Przestań mi się tu mazać - zdenerwowałem się. Oparłem się rękoma o brzeg stołu - Jesteś facetem czy nie?
Znów schował głowę w ramionach. Usłyszałem jak płaczę.
- Ona tam leży - wydusił - Prawie zginęła.
- No właśnie, leży tam. Sama.
- Nie mogłem jej pomóc, rozumiesz? - podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Jego policzki były czerwone od płaczu - Nic nie mogłem zrobić - zaśmiał się przez łzy - Taki ze mnie idiota, że nawet nie potrafiłem pomóc komuś kogo kocham.
- Przestań Piotrek! - podniosłem głos - Zrobiłeś co do Ciebie należało - znów gorzko się zaśmiał - Zrobiłeś wszystko co mogłeś, a nawet więcej.
- Nic nie zrobiłem! - próbował krzyknąć, ale język mu się splątał - Nie pomogłem jej.
- Przestań pieprzyć! - przerwałem - A leżąc tu na kacu pomożesz jej?
- Nie - mruknął niewyraźnie.
- Powinieneś być teraz przy niej i pokazać, że musi walczyć. Bo ma o co walczyć, jasne?
Zamknął oczy i wykrzywił twarz.
- Weź się w garść Strzelecki! Masz zamiar siedzieć w tym smrodzie do końca życia czy pójdziesz tam i zawalczysz? Idź umyj zęby, przebież się w coś - spojrzałem na jego ubranie - normalnego i zapieprzaj do tego szpitala jasne? Do końca tygodnia masz wolne.
Kiwnął głową. Odszedłem od stołu i skierowałem się w stronę wyjścia.
- To ja powinienem leżeć w tym zasranym szpitalu. Nie Ona - usłyszałem.
Obróciłem się w jego stronę.
- Ale dzięki tobie żyje - odparłem - I otwórz tu okna.
Otworzyłem drzwi, a świeże powietrze pozwoliło mi w końcu normalnie oddychać. Wcześniej ograniczałem się do niewielkich, płytkich wdechów.
Spojrzałem jeszcze na chłopaka jak wstaje od stołu. Zamknąłem drzwi, zostawiając go w mieszkaniu.

Pierwsze godziny mojego dyżuru mijały spokojnie i monotonnie. Papierkowa robota uzbierała się z kilku dni i właśnie starałem się wszystko nadrobić. W ciągu ostatnich dni w stacji panował straszliwy chaos. Sprawa z Martyną była głównym tematem i nikt nie rozmawiał o niczym innym. Do tego wszystkiego brakuje nam ratowników i nie wiem co z tym zrobić. Piotrek ma wolne przez kilka dni, a Martyna nadal leży w szpitalu i nie wiadomo kiedy się obudzi, a co dopiero wróci do pracy. Będę chyba zmuszony znaleźć na jakiś czas kogoś na zastępstwo.
W trzeciej godzinie mojego dyżuru razem z chłopakami, z którymi dzisiaj jeżdżę, postanowiliśmy pojechać do miasta na jakiś obiad. Ubrałem kurtkę i wyszedłem na zewnątrz w stronę karetki.
- Doktorze! - usłyszałem. Obróciłem się i zobaczyłam biegnącego w moją stronę Adama. Dobiega do mnie i staje lekko zdyszany - Rozmawiał pan z Piotrkiem? - pyta.
- Rozmawiałem, a co?
- Co z Martyną?
- Dlaczego sam nie zapytasz o to swojego przyjaciela? - zapinam zamek od kurtki cały czas na niego patrząc.
- Boję się, że jeśli się z nim spotkam, domyśli się, że to przeze mnie - wyznaje, a ja patrze na niego nie bardzo rozumiejąc co chce mi powiedzieć.
- O cym ty mówisz?
- To co się stało. Z Martyną. To moja wina.
- 21s kobieta zgłasza ostry ból brzucha i wysoką gorączkę.
Podnoszę radio do ust, ale nie spuszczam z Adama wzroku.
- Przyjąłem, jedziemy - mówię. Otwieram drzwi karetki, ale Adam łapie mnie za łokieć.
- Co z Martyną? - pyta ponownie.
Patrze na jego twarz i zaciskam usta.
- Sam go o to zapytaj - odpowiadam.
_______________________________________________________________________
Co sądzicie o rozdziale oczami Wiktora? Nie wiem, czy spodobał Wam się ten pomysł. 
To jednorazowa zmiana, bo tak mi się łatwiej pisało, więc jeśli coś Wam nie leży, to spokojnie.
Przepraszam, że rozdziału nie było tydzień temu, ale miałam ostatnio małe zamieszanie i tak jakoś wyszło.
Jak myślicie, kiedy wyjdzie na jaw kto jest zamieszany w tą całą sprawę i czy Martyna przeżyje?
A tak, w ogóle, co to za sprawa?
Ogólnie to znowu nie mam co powiedzieć, bo jakoś ostatnio nie mam humoru.. Wybaczcie ;)
Do następnego kochani! :*

Natalia

Ilość słów: 927 



środa, 13 stycznia 2016

Rozdział 48. Kiedy kogoś tracisz, rozumiesz co straciłeś.

*Piotrek*

Dwa dni temu...

Ciemność.
Jeszcze nigdy tak się nie bałem.
Strzał.
Potem drugi.
I trzeci.
Ale tylko dwa były celne.
- Człowieku doprowadziłeś do tego to teraz ją ratuj!
Jej krzyk, ból, oczy, które traciły swój blask. Patrzyła na mnie cały ten czas. Jak upadała i kiedy już leżała na ziemi. Był to chyba najgorszy widok w moim życiu - jej pusty wzrok.
- Co ja mam robić Piotrek do cholery!
Znów zaczęła krzyczeć. Moje serce rozpadło się na tysiące małych kawałeczków, które powodują wewnętrzny krwotok.
- Dzwoń po karetkę!
Łzy na jej policzkach mieszały się z krwią. Było jej pełno. Nagle dostała drgawek, a ja próbowałem przytrzymać jej ciało.
- Martynka kochanie. Proszę, wytrzymaj jeszcze trochę.
I wtedy jej oczy się zamknęły. Klatka opadła. Przestała się trząść. Serce ucichło. Nie wiem jak to możliwe, ale doskonale słyszałem moment, kiedy jej serce przestało bić.
Wiatr perfidnie krzyczał mi w twarz, zmuszając mnie do zamknęcia oczy.
Chciałem umrzeć, żeby nie widzieć jak cierpi. Jak staje twarzą w twarz ze śmiercią.
- Dzwoń po tą pieprzoną karetkę, Ona umiera!!!
***

Tik-tak, tik-tak. To czas
Zegar bił nad moją głową, troszcząc się o to, abym na pewno pozostał zdenerwowany. Pielęgniarka kręciła się w tę i wewtę, próbując zwrócić na siebie uwagę. Potem było słychać przyjeżdzającą karetkę. Niewygodne zielone krzesło wbijało mi się w kręgosłup jakby chciało się na mnie zemścić. Biel na ścianach i sufitach była irytująca, przez co przed oczami zaczęły pojawiać mi się czarne plamki. Poruszyłem się odrobinę, a wtedy poczułem jak bardzo zdrętwiały mi nogi. Z moim ruchem poczułem ten okropny zapach szpitala.
Kilka minut temu korytarzem przeszedł jakiś facet, zostawiając na białej podłodzr ślady swoicj butów.
Było mi zimno. Ale nie wiedziałem czy to przez to, że ogrzewanie jak zawszę było wyłączone, czy temperatura mojego ciała spadła wraz z zatrzymaniem się serca Martyny. Znów usłyszałem ten okropny dźwięk. To czas, pomyślałem. Ucieka. Wymyka mi się przez palce. Nienawidzi mnie, a ja nie mam pojęcia co mu zrobiłem. Pędzi. Pędzi przez siebie nie patrząc czy komuś to się podoba czy nie.
Znów pojawiła się ta sama pielęgniarka. Przeszła szybko, prawie nie zauważalnie.
- Powinien się pan przespać i coś zjeść - usłyszałem.
Powoli, najwolniej jak się dało podniosłem głowę. To ta sama pielęgniarka. Nie zauważyłem, że zatrzymała się przy mnie.
- Nikomu pan nie pomoże siedząc tutaj. Niech pan pójdzie do bufetu, to zaraz za rogiem. Niech pan coś zje i wypije coś ciepłego.
Kobieta chyba się uśmiechnęła, ale nie byłem tego w zupełości pewny. Łzy za bardzo rozmazały mi obraz. Przytaknąłem, a potem wstałem nie odrywając wzroku z podłogi. Minęłem pielęgniarkę i otworzyłem drzwi, które okazały się być cięższe niż się tego spodziewałem. A potem uderzyły z impetem o futryne.
Bufet rzeczywiście był za rogiem. Nie dało się go nie zauważyć. Jako chyba jedyne pomieszczenie w tym miejscu, było innego koloru niż biel. Ale zielony chyba też nie był najodpowiedniejszym kolorem. Podeszłem do lady i spojrzałem na tablice, na której były wypisane wszystkie potrawy.
- Coś panu podać? - miły, kobiecy głos należał do starszej pani. Spojrzałem na nią, a ta szeroko się uśmiechała. Zapewne jej praca tego wymagała. Ja nie miałem siły na odwzajemnianie uśmiechu.
- Kawę poproszę - odparłem, a do moich oczu znów napłynęły łzy - I niech będzie to czekoladowe ciasto.
- Już się robi - usłyszałem z ust starszej pani z przesadnym zadowoleniem.
Kobieta wcisnęła jakiś guzik w ekspresie do kawy i podstawiła plastikowy kubeczek. Potem wzięła mały talerzyk, również plastikowy i nałożyła na niego średniej wielkośći kawałek ciasta. Ekspres zaczął wydawać z siebie dziwny dźwięk co chyba oznaczało, że kawa jest już gotowa. Kobieta chwyciła kubek i postawiła go przedemną. Potem jeszcze chwyciła plastikową łyżeczkę i razem z talerzykiem podała mi nałożone na niego ciasto.
Chwyciłem za kieszeń od spodni, a potem od marynarki i zorientowałem się, że nie mam portfela.
- Bardzo przepraszam - szepnąłem - Ale chyba nie wziąłem ze sobą pieniędzy.
Kobieta zamiast zabrać mi zamówione przeze mnie jedzenie, znów się uśmiechnęła. Tym razem zauważyłem w jej twarzy coś w rodzaju współczucia.
- Nic nie szkodzi, na nasz koszt - mrugnęła prawym okiem - Smacznego!
Kiwnąłem głową w geście podziękowania. Odszukałem wzrokiem jakiegoś wolnego stolika, ale wszystko było zajęte przez zwykłych ludzi bądź lekarzy i pielęgniarki. Zostałem więc przy barze. Wzięłem do ręki niewielką łyżeczkę do ciasta i wydała mi się jeszcze mniejsza niż jest w rzeczywistości. Odlożyłem ją jednak z powrotem na talerzyk. Nie miałem ochoty na jedzenie, tym bardziej, że nic nie przeszłoby mi przez gardło.
Znów usłyszałem ten dźwięk. Wskazówki zegara ocierały się o tarczę i powodowały pulsujący ból w moim ciele. Z czasem jednak nie wygram. To nie gra w szachy, którą można powtórzyć. To czas. On ucieka.
Chwyciłem kubek z kawą i podniosłem go do ust. Moje skostniałe palce zaczęły mnie szczypać pod wpływem gorąca. Upiłem łyk, a wtedy komuś upadł widelec. Dźwięk rozniósł się po całym pomieszczeniu i wszyscy ludzie spojrzeli na Tego Kogoś jak na przestępcę. Jakby upuszczenie widelca było zbrodnia, bo Ten Ktoś zakłuca ich spokój. Ludzie są naprawdę dziwni.
Do bufetu weszła jakaś kobieta z dzieckiem. Przez chwilę stała w drzwiach, szukając kogoś po pomieszczeniu. W końcu jej wzrok zatrzymał się na wysokim mężczyźnie z czarnymi włosami. Siedział niecałe dwa metry ode mnie przy dwuosobowym stoliku. Kobieta złapała córeczkę za rękę i przeszła do stolika. Usiadła, po czym posadziła sobie dziewczynkę na kolanach i położyła na stole pluszowego misia. Dziewczynka złapała go za główkę i zaczęła potrząsać.
- Straszne zamieszanie w tym szpitalu mają. Żadnego pożądnego lekarza, a pielęgniarki jak nie zabiją Cię wzrokiem to cud! - żaliła się.
- Naprawdę? Nie zauważyłem - odpowiedział jej mężczyzna. Dziewczynka podniosła misia do góry, a potem rzuciła go na ziemie. Kobieta schyliła się i ponownie położyła misia na stoliku.
- Wcale się nie dziwie, skoro siedzis tu cały dzień. Ile kawałków ciasta już zjadłeś? Może w końcu powinieneś odwiedzić swojego ojca? Nie widzieliście się przez osiem lat, a nie wiem ile czasu mu jeszcze zostało.
No proszę. Czyli nie każdy ojciec jest taki idealny.
- A kwiatki i czekoladki też mam mu przynieść?
- Ta-ta - dziewczynka wystawiła rączki do przodu, pokazując, ze chce do taty.
- Co kochanie? - mężczyzna uśmiechnął się i złapał córkę za rączki - Chodź do mnie skarbie.
Kobieta postawiła dziecko na podłodze i trzymając ja za jedna rączkę pozwoliła jej pójść do mężczyzny. Dziewczynka zrobiła dwa male kroki, po czym zachwiała się i wpadła w ręce ojca.
W tym momencie odwróciłem wzrok. Czułem, że za moment po moich policzkach mogą spłynąć niekontrolowane łzy.
Strzał. Potem drugi. I trzeci. Ale tylko dwa były celne.
Dość!
To było dwa dni temu. Dwa dni. Dwa. Czterdzieści osiem godzin minęło od tamtego wieczoru. Czterdzieści osiem pełnych godzin.
Odstawiłem na lade prawie pusty kubek i przechodząc pomiędzy stolikami, wyszedłem z bufetu. Na korytarzu było znacznie ciemniej niż w środku, przez co musiała minąć chwila zanim moje oczy się do tego przystosowały. Było pusto. Nic dziwnego, było już późno. Większość odwiedzających dawno wróciła do swoich domów. Tylko nieliczni zostali.
Doszedłem do drzwi na korytarz właściwego oddziału. Były jeszcze cięższe niż poprzednio i wydawało mi się , że trzasnęły jeszcze głośniej. Od razu spóściłem wzrok na podłogę i podszedłem do okna od sali, w której leżała. Oparłem dłonie o coś w rodzaju niewielkiego parapetu, ale nie miałam zamiaru tam parzeć. Nie chciałem patrzeć do środka. Szyby z zaciemnianymi paskami, szpitalne szyby, i tak przyprawiały mnie o jeszcze większy ból głowy. A pozatym nie chciałem tego widzieć. Nie chciałem widzieć jej w takim stanie. Nie chciałem patrzeć jak walczy o życie, chociaż tak naprawdę nie ma już siły.
- Dobry wieczór panie Strzelecki - usłyszałem - Widziałem pana w bufecie. Dobrze, że w końcu pan coś zjadł.
To był lekarz. Jego białe ubranie sprawiało, że był o wiele chudszy niż w rzeczywistości. Spojrzałem na trzymane przez niego papiery. Było ich sporo.
- Może pojedzie pan do domu się przespać? To już trzecia noc, długo pan nie pociągnie.
- Co z nią? - szepnąłem.
Cisza. Jedynie tykanie zegara. Czas, pomyślałem. Ucieka mi. Widząc, że lekarz nie zamierza udzielić mi odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie, powtórzyłem:
- Co z nią?
Ale nadal nie zyskałem odpowiedzi. Zacząłem się niecierpliwić. No dalej człowieku! Chce wiedzieć!
- Ostatnie badania są niby lepsze, ale - westchnął - wątpię czy uda jej się z tego wyjść.
Okej, tylko nie to miałem usłyszeć.
Znów zegar. Kolejne sekundy uciekły.
- Jest bardzo silna, cały czas walczy. Jednak od czasu operacji ani razu nie odzyskała przytomność.
- To jeszcze nic nie znaczy - w końcu odważyłem się na niego spojrzeć. Był starszym człowiekiem. Miał na oko z czterdzieści pięć lat.
- Na razie. Naturalnie, minęło bardzo mało czasu, ale z każda godziną ma coraz mniejsze szanse.
Czas przelatuje przez moje palce nie dając się złapać. Jakby grał ze mną w gre, w której to ja zawsze będę tym przegranym. Raz ucieka, a potem to niemiłosiernie się dłuży.
Spojrzałem w okno. Za szybą były trzy łóżka, ale tylko jedno było zajęte. I był to mój kolejny najgorszy widok w życiu.
W sali panował połmrok, ale doskonale widziałem, jak Martyna jest zaintubowana.
- Ja naprawdę jestem po pana stronie - lekarz położył mi rękę na ramieniu - Ale jej serce zatrzymało się juz dwa razy. Pan doskonale wie co w jej stanie może oznaczać kolejny.
Mogę ja stracić na zawsze. Nie odwracalnie. Po prostu na zawsze.
- Musimy przygotować się na najgorsze.
I odszedł. Odszedł zostawiając mnie z tym cholernym zegarem!
Spojrzałem na jej zamknięte oczy, a po moich policzkach spłonęły kolejne łzy. A co jeśli już nigdy nie zobacze jej pięknych oczu? Tych, w których tak strasznie się zakochałem.
Cholerny czas!

Godzinę później nic się nie zmieniło. Wszystko jest na swoim miejscu. Tylko czas znów zagrał w swoją grę. I gra cały czas, chociaż ja już nie mam na to ochoty. W między czasie przez korytarz przejechał jakiś chłopak na wózku i przy pomocy pielęgniarki założył niebieski fartuch ochronny, po czym zniknął za drzwi od sali. Przyjechały też dwie karetki i zdawało mi się, że widziałem również policję.
Za oknem było zupełnie ciemno i chyba nawet padał deszcz, bo na szybie było  jeszcze trochę kropel wody.
Nagle rozległ się jakiś dźwięk, dochodząc z jednej z sal. Pielęgniarka przebiegła z dyżurki do sali obok Martyny, a potem wyszła na korytarz wołając jakiegoś lekarza. On - chyba po trzydziestce, pojawił się w piec sekund i również wbiegł do sali.
- Dzwońcie na blok! - usłyszałem - Nie mamy czasu!
A potem wyjechali z sali z pacjentem na łóżku. Drzwi znów głośno uderzyły o swoja futryne, a potem pojawiła się dziwna cisza. Nawet wskazówki sekundowe zegara zatrzymały się w miejscu. Czyżby czas pozwolił mu wygrać, czy znów oszukuje?
- To pan był świadkiem zdarzenia? - zagadał mnie jeden z policjantów.
Przytaknąłem.
- Musi pan złożyć zeznania - odezwał się drugi z nich. Stał krok za tym pierwszym i był niższy o kilka centymetrów. W dłoni trzymał niewielki notes i długopis.
- Nic nie pamiętam - szepcze.
I wcale nie klamię, bo naprawdę nic nie pamiętam. Nie pamiętam co było przed tym jak Martyna upadła na ziemię i nie pamiętam co było potem. Wiem jednak, że od tamtego wieczoru policja była w szpitalu kilka razy i pytała, czy jestem gotowy na złozenie zeznań. Ale nigdy nie byłem gotowy. I nadal nie jestem.
- Proszę przynajmniej powiedzieć co pan widział. Czy oprócz państwa był ktoś jeszcze na parkingu?
- Nie, raczej nie.
- A czy widział pan w pobliżu jakiś samochód? Tacy przestępcy najczęściej przejeżdzają obok swoim ofiar i szybko odjeżdzają.
- Naprawdę nic nie pamiętam - wyznaje.
Nie chciałem nic pamiętać. Nie chciałem trzymać w pamięci widoku umierającej Martyny. Na rękawach madynarki i spodniach nadal miałem jej krew i to mi wystarczyło.
- Ja rozumiem sytuację, ale musimy działać. Jeśli chcemy ująć sprawcę, liczy się każda minuta. Każde pańskie słowo będzie wskazówką, dlatego proszę przypomnieć sobie chociaż najmniejszy szczegół - mówi.
Zamykam oczy i głośno wypuszczam powietrze z płuc. Wysilam się, żeby coś sobie przypomnieć. Korowód wspomnień zaczyna przelewać mi się przez głowę, ale nie jestem w stanie ułożyć tego w jakąś całość. To mnie denerwuje. Zaczynają trząść mi się dłonie, dlatego wkładam je do kieszeni. Wstrzymuje oddech bojąc się, że zaraz nie wytrzymał i wybuchnę.
Nie będę płakać.
Nie teraz.
W kieszeniach spodni zaciskam dłonie w pięści, kiedy znów przypominam sobie pusty wzrok Martyny.
Nie będę płakać.
Coś ułożyło mi się w głowie, ale nie wiem nawet czy to prawda. Otwieram usta by to powiedzieć:
- Usłyszałem trzy strzały. Wydawało mi się, ze dochodziły z niewielkiej odległości, ale było zbyt ciemno, żebym mógł dokładnie zobaczyć z jakiego miejsca dobiegały.
Policjant zapisuje to w swoim notesie, a drugi mi przytakuje.
- Coś jeszcze? - pyta, kiedy przed dłuższą chwilę nic nie mówię. I w sumie nie mam zamiaru juz nic więcej mówić.
Policjant otwiera usta, by jeszcze coś powiedzieć, ale zamiast jego słów, słyszę znajomy głos za moimi plecami.
- Proszę jeszcze się z tym wstrzymać - odwracam się i widzę lekarza Martyny, który kładzie mi rękę na ramieniu - Chłopak jest jeszcze w szoku.
Szoku? To się chyba nazywa depresyjna rozpacz.
- W takim razie jeśli będzie pan gotowy, albo coś się przypomni - policjant wyciąga z notesu małą wizytówkę - Proszę zadzwonić - podaje mi.
- Do widzenia - mówi drugi z nich i odchodzą.
Odwracam się, żeby spowrotem usiąść na zielonym krześle, ale wtedy zagaduje mnie lekarz.
- Jeśli teraz nie pojedzie pan do domu i pożądnie się nie wyśpi, każę wyprowadzić pana ze szpitala - ostrzega - Naprawdę nie mam zamiaru i pana przymować na oddział.
- Jasne - zbywam go. Udało się, bo sekundę później odchodzi, a ja siadam na krześle.
Moje nogi znów zdrętwiały, a kolana zaczynają mnie boleć od łokci, które w nie wbijam. Opieram głowę na dłoniach i siedze tak już przez dobrą godzinę. Nic się w sumie nie zmieniło. Martyna nadal leży nieprzytomna, ja siedze na tym samym niewygodnym, zielonym krześle, a zegar znów tyka, bo w miedzy czasie przyszła pielęgniarka i wymieniła baterie.
Jestem jednak na siebie wściekły za to, że nie potrafię nic sobie przypomnieć. Być może zaraz po całym zdarzeniu nieświadomie odsunąłem od siebie nieprzyjemne wspomnienia i właśnie za to siebie nienawidzę. Przecież gdyby nie to, gdyby nie moja głupota i bezsilność, ten sukinsyn mogły być już złapany.
Zaczynam się niecierpliwić i wtedy uświadamiam sobie, że jeśli tam pójdę, w tamto miejce, mogę sobie coś więcej przypomnieć.
Gwałtownie wstaje i niemal wybiegam ze szpitala. Jest całkiem ciemno i pada deszcz ale to mi nie przeszkadza. Moje włosy dosłownie w minutę stały się mokre, a ubranie, które mam na sobie przesiąkło zimnym deszczem. Biegne coraz szybciej i szybciej do tego przeklętego miejsca. Zaczyna chlupać mi w butach. Jestem już cały mokry. Może jeśli się tam znajdę, jeśli stane w tym miejscu, wszystko, co się wydarzyło, znów napłynie do mojej głowy. Biegne szybciej, ale zaczyna brakować mi tchu. Przyśpieszam jeszcze bardziej. Mam wrażenie, że coś mnie tam pcha, że coś mnie ciągnie do tego miejsca, dlatego zmuszam się, żeby biec jeszcze szybciej. Serce bije mi tak szybko, że zaczynam się dusić. Zaczyna boleć mnie klatka piersiowa i nie mogę oddychać. Zaczynam się dusić.
Jeszcze kawałek. Kilka metrów.
Dam radę.
Dam radę.
Zwalniam, jestem już koło lampy. Widzę już to miejsce. Zatrzymuje się i stawiam stopy równo z linią, gdzie łączą się że sobą płytki.
Serce bije mi tak szybko, ze odczuwam to w całym swoim ciele. Mam wrażenie, że pulsuje mi całe ciało i nie mogę złapać oddechu. Z wysiłku robi mi się niedobrze. Nie wiem co mna kierowało, abym tu przybiegł, ale już tego nie nawidzę, bo znów mam ochotę płakać.
Parking znów jest całkiem pusty. Nie dochodze jednak do miejsca, gdzie została postrzelona Martyna. Zatrzymuje się kilka metrów wcześniej i czekam. Być może coś mi się przypomni, co wydarzyło się tamtego dnia.
No dalej! To musi się udać!
Nadal słyszę bicie mojego serca w uszach i zaczyna mnie to denerwować.
Nie biegłem tu na darmo. Chcę, żeby coś mi się przypominało.
- No dalej! - krzycze z całych sił. Jestem wściekły. Czuję jak zaczynają mi drżeć ramiona. Zaciskam dłonie w pięści jakbym miał zaraz kogoś uderzyć. A kiedy je rozluźniam czuję jak strasznie zaczynają boleć mnie palce. Deszcz spływa mi po twarzy i kapie z moich włosów i ubrań. Rozglądam się dookoła, może kogoś zobacze.
Ale dopiero po upłynięciu kilkunastu minut uświadamiam sobie, ze to kompletnie bez sensu. Kompletnie bez sensu! Nic sobie nie przypominam, a nawet wydaje mi się, że wiem jeszcze mniej. Brawo! Stałeś się jeszcze głupszy niż byłeś! Jestem pewny, że gdyby ktoś spojrzał mi teraz w oczy, mógłby zobaczyć jak kipi we mnie złość.
Odchodze zrezygnowany, ale nie płacze. Jestem już na drugim końcu parkingu, tam skąd przybiegłem, kiedy moja komórka zaczyna dzwonić. Zatrzymuje się i z trudem wyciągam ją z mokrej kieszeni. Ubranie przykleja się do mojej skóry i to wcale nie ułatwia mi sprawy. Nie zadziwiłem się wcale, kiedy zobaczyłem, że mój telefon jest cały mokry. Przecieram rękawem po jego ekranie, ale jest gorzej niż było i teraz nie widzę nawet kto do mnie dzwoni. Przesuwam zieloną słuchawkę i podnoszenia telefon do ucha.
- Halo? - mówię drżącym głosem.
- Halo, panie Piotrze? - w słuchawce słyszę głos lekarza - Wyniki są gorsze...
I właśnie w tym momencie telefon się rozładowuje. Wściekły, rzucam nim o beton, a on rozpada się na kilka kawałków. Stoję jeszcze przez chwilę w miejscu, bo nie mam siły się ruszyć. Bieg mnie wykończył.
Czuje jak coś uderza o mój but. Schylam się, a wtedy podnosze coś okrągłego. Przyglądam się temu, a potem wstrzymuje oddech, kiedy uświadamiam sobie co to jest.
Trzeci strzał.
Ten niecelny.
To właśnie on.
________________________________________________________________________________
Uhuhu, chyba mnie troszkę poniosło...
Prawie 3 tysiące słów. Macie co czytać :)
To mój najdłuższy rozdział i w sumie jestem zadowolona, że właśnie taki jest.
Co o nim sądzicie? I co wydarzyło się na parkingu? Czy w tą sprawę jest zamieszany, ktoś z otoczenia Piotrka?
Chciałabym Wam powiedzieć, że nie wiem czy dalsze części będę w stanie napisać, bo po zobaczeniu ostatniej sceny z kolejnego odcinka NS, nie wiem czy mój zawał pozwoli mi jeszcze cokolwiek zrobić. Nie potrafię nawet napisać coś o tej części, bo jestem w głębokim szoku. Jak wiecie, a jak nie wiecie to za chwilę się dowiecie, że serialowe MaPi moim zdaniem jest dla siebie stworzone, więc po zobaczeniu sceny, którą wyobrażałam sobie dosłownie milion razy, nadal w to nie wierze. Po prostu idealnie.
Ale zakończymy temat serialu, bo zaraz napisze kolejny odcinek serialu, a to nie w tym rzecz.
Kolejny rozdział , myślę, na dniach. Mam go zapisanego na kartce, więc muszę jedynie przepisać tu i poprawić różne rzeczy.
Proszę Was jeszcze o komentowanie! :)
Do następnego! Kocham Was!
Natalia

piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 47. Kłamca.

*Piotrek*

Widzę jak zabierają ją do karetki. Nie czekam. Zostawiam Adama na środku parkingu i biegne w ich stronę. Jest ciemno. Zbyt ciemno, żebym mógł zobaczyć cokolwiek innego. Ale to mi pomaga, bo łzy zamazują mi obraz coraz bardziej. Jestem na siebie wściekły za to, że płaczę. Powinienem z tym zaczekać. Odłożyć na dalszą półkę. Jednak nie potrafie zapanować nad tą na pozór prostą czynnością. Dobiegam do karetki i chwytam jej dłoń. Jest cała we krwi, ale nie zwracam na to uwagi. Wiktor coś krzyknął, ale nie skupiłem się, żeby zapamiętać co. W głowię nadal słyszę ten dzwięk. Okropny dzwięk. Zaczyna mnie od tego boleć głowa.
- Piotrek - mówi cicho. Otworzyła oczy! Odzyskała przytomność! - Musisz wiedzieć, że nie ważne co...
Zaciska oczy z bólu, a wtedy po jej zakrwawionym policzku spływają łzy.
Potrząsam głową, a wtedy sam na chwilę przestaje płakać.
- Nie mów tak! - ściskam ją mocniej za rękę. Chcę, żeby wiedziała, że jestem z nią nawet teraz - Wyjdziesz z tego, rozumiesz? Nie pozwalam Ci myśleć inaczej!
Otwiera na chwilę oczy, a ja nie widzę w nich nic. Są zupełnie puste.
- Tak strasznie Cię kocham - szepcze, a potem znów traci przytomność.

13 grudnia 2015

Zamykam drzwi na klucz i obejmuje Martyne w pasie. Sune dłonią wzdłuż jej tali i zatrzymuje ją na wysokość jej pupy. Widzę jak się uśmiecha i przewraca oczami. Przechodzimy przez całe podwórko i wychodziny na ulice. Na poboczu stoi nasz samochód, a obok niego jakiś mężczyzna. Martyna nagle się zatrzynuje. Ma długi, brązowy płaszcz i włosy idealnie ułożone na żel. Wydaje mi się znajmomy, choć stoi do nas tyłem.
Odwraca się, chyba nas usłyszał.
I wtedy wszystko staje się jasne.
Przestaje oddychać, kiedy uświadamiam sobie, że to On. Jak mogłem zapomnieć jak wygląda, kiedy był u nas zaledwie cztery dni temu. Patrzy na mnie smutnym wzrokiem, a ja mam wrażenie, że moja nienawiść jest jeszcze większa - o ile to w ogóle możliwe.
Martyna znów szuka mojej dłoni, a potem splata nasze palce. Trochę mnie to uspokaja.
Nie odzywam się, niech On zrobi to pierwszy.
Chmury dzisiaj są ciemne, pewnie będzie padać...
Stoimy tak jeszcze przez pewien czas. Najwidoczniej nikt z naszej trójki nie chce odezwać się pierwszy. Mija kolejna minuta. I kolejna. Uparcie wpatruje się w jego oczy, mając nadzieję, że jakoś go to poruszy. Nie działa, choć mam wrażenie, że musi się namęczyć aby się nie odezwać. Martyna wzdycha i to przerywa cisze między nami. Kolejne dwie minuty minęły. Dalej na niego patrze. Działa.
- Wiem, że pewnie nie chcesz mnie znać i doskonale to rozumiem. Ale muszę Ci wszystko wyjaśnić zanim znów wrócę do Anglii. A przynajmniej spróbować. Dlatego proszę, daj mi kilka minut, a potem jeśli znów powiesz, że mam się wynosić, zrobię to - mówi.
Patrze w jego oczy i widzę, że mówi całkowicie szczerze. Zaskoczył mnie jednak. Nie wiedziałem, że mieszka w Anglii i co miało oznaczać zanim znów wrócę. Chyżby był już w Polsce wcześniej?
- Masz dwie - mówię i mocniej ściskam rękę Martyny.
Na jego twarzy dostrzegam wyraz ulgi. Nadal nie wiem czy chcę znać odpowiedzi na te wszystkie pytania. Nie jestem jeszcze gotowy. Chciałbym mu powiedzieć, żeby zniknął z mojego życia, tak jak zrobił to kilka lat temu. Ale co jeśli faktycznie zniknie i już nigdy się nie pojawi, a ja w końcu będę chciał znać odpowiedź. Spinam mięśnie, przygotowując się na każde możliwe wyjaśnienie.
- Miałeś racje - mówi - Okłamałem Cię wtedy. To nie twoja matka mnie zostawiła, tylko to ja zostawiłem Was. Odeszłem z dnia na dzień, nawet się z tobą nie żegnając. I nie ma na to żadnego wytłumaczenia. Po prostu spakowałem swoje rzeczy i wyszedłem kiedy spałeś. Razem z twoją mamą szybko zdecydowaliśmy się na dziecko. Chyba po prostu za szybko. Kiedy się urodziłeś, wszystko był cudowne. Kiedy trzymałem Cię na rękach, czułem się tak niesamowicie jak jeszcze nigdy przedtem. Ale później zacząłem się dusić. Byłem młody, chciałem jeszcze coś przeżyć, a nie tylko zmieniać pieluchy. Po pięciu latach zabrałem wszystkie pieniądze ze wspólnego konta i wyleciałem do Anglii. Zostawiłem Was jak ostatni dupek i zacząłem nowe życie. No i wtedy napisała do mnie twoja mama. Napisała, że nie chce mnie znać, że zrobiłem cos niewybaczalnego i jeśli kiedykolwiek będę chciał się z tobą zobaczyć to mi to uniemożliwi. Kazała mi o tobie zapomnieć i faktycznie w pewnym sensie zapomniałem.
Kłamca.
Kłamca.
Kłamca.
- Ale musisz wiedzieć, że nigdy nie wyrzuciłem Cię z mojego serca. Kiedy teraz na Ciebie patrze, nadal widzę tego malutkiego chłopczyka z kręconymi włoskami i pluszowym misiem w ręce. Wyrosłeś na wspaniałego mężczyznę i nie dziwię się, że masz u swojego boku taką kobietę - uśmiechna się i patrząc na Martynę.
Po jego policzkach spłynęły łzy, choć nie byłem tego pewny z odległości między nami.
- Skąd mogę mieć pewność, że teraz też nie kłamiesz? - spytałem.
Nie mogłem uwierzyć, że moja matka byłaby zdolna do czegoś takiego. Przecież zawsze powtarzała mi, że gdyby mogła zabrała by mnie do ojca, a ja jej wierzyłem. A teraz dowiaduje się, że wiedziała gdzie On jest i to Ona uniemożliwiała mi kontakty z nim. Poczułem się oszukany.
- Kiedy skończyłeś dwadzieściadwa lata przyjechałem do Polski, żeby Cię odszukać. Znalazłem jednak twoją matkę, a Ona jak możesz się domyślić, nadal nie chciała, żebym Cię zobaczył. Poddałem się i wróciłem. Pięć miesięcy temu znów przyleciałem i dowiedziałem się, że pracujesz w pogotowiu. Przyjechałem pod stację, ale kiedy Cię zobaczyłem, spanikowałem. Znów wróciłem do Anglii, do rodziny. Kilka dni temu byłem u twojego brata. Nie wiedziałem, że twoja matka ma jeszcze dwóch synów. On mi powiedział, że mieszkasz w Warszawie i dał numer telefonu do twojej dziewczyny. No, a reszte już znasz.
Nie wiedziałem czy chciało mi się płakać czy nie. Nie wiedziałem czy nadal trzymam rękę Martynu czy nie. W pewnym momencie przestałem czuć jej dotyk. Spojrzałem na nasze dłonie, a nasze palce nadal były ze sobą splecione.
Co za ulga.
Potem znów spojrzałem w oczy ojca i dostrzegłem, że musi mówić prawdę. Można było go przejrzeć na wylot.
Jednak w tamtym momencie mój wzrok nie skupił się na postaci ojca, ale na małym chłopczyku obok.
- Hej mała - uśmiechnął się, a Martyna wybuchnęła śmiechem. Miał na oko siedem lat i przesłodki uśmiech.
- Wojtek! - skarcił go ojciec, a dziewczyna pokręciła głową.
- Hej mały - odparła, wyciągając do niego rękę - Jestem Martyna - przedstawiła się, a potem spojrzała na mężczyzne.
- Piotrek... To jest Wojtek. Twój brat - oznajmił ojciec, a ja uniosłem brwi. To był szok.
Nie wiedziałem co robić, dlatego tak jak Martyna wyciągnąłem do niego rękę.
- Jestem Piotrek - spojrzał na mnie nieufnie, a potem przybił mi piątkę - A to jest moja narzeczona - wskazałem na Martynę - Więc nie mów do niej mała - zaśmiałem się, a On razem ze mną.
- Sorka bracie - odparł, a ostatnie słowo wypowiedziane z jego ust sprawiło, że moje serce wypełniło jakieś uczucie, którego nie mogłem nazwać.
Usmiechnąłem się jeszcze szerzej i przeniosłem wzrok na ojca.
- Jeśli teraz powiesz, że mam się wynosić to za dwie godziny mamy samolot do Anglii... Obiecuje, że już nigdy mnie nie zobaczysz.
Ale czy teraz faktycznie tego chciałem?
***

13 grudnia 2015 22:58

Tak jak przewidywałem, pada od kilku dobrych godzin. Na chodniku pojawiły się już spore kałuże. Razem z Martyną wyszliśmy przed stację.
- Chyba trochę zmokniemy - mówi patrząc w niebo. Spoglądam na nią i naciągam jej kaptur na głowę.
- Teraz tylko ja zmokne - zauważam i obejmuje ją w pasie . Uśmiecha się i chowa rękę do mojej kieszeni - Jesteś pewna, że masz ochotę na ten spacer?
- Jak najbardziej - uśmiecha się jeszcze szerzej. Ruszamy w kierunku domu.

23:06

Przechodzimy przez pusty parking obok galerii handlowej, kiedy deszcz traci swoją siłę. Teraz tylko kropi. Na samym środku parkingu stoi jedna lampa, a w jej świetle stoi jakiś mężczyzna. Podchodzimy bliżej.
- Adam? - pytam. Odwraca się, a ja zauważam, że jest kompletnie wystraszony.
- Co Wy tu robicie? - mówi niewyraźnie i rozgląda się dookoła.
- To samo możemy zapytać Ciebie - zauważam.
Panuje straszliwa cisza. Nie słychać już nawet deszczu, chociaż nadal pada. Od dobrych dwóch minut nie przejechał tędy żaden samochów. Żadnej żywej duszy, a Adam sprawia wrażenie wystraszonego na śmierć.
- Nie powinniście tutaj być! - mówi cicho - Nie, nie, nie! Musicie stąd jak najszybciej odejść!
Spoglądam na Martynę. Tępo wpatruje się w chłopaka. Słychać szczekanie psa.
- Dobrze się czujesz? Bo wyglądasz jakbyś miał dostać zaraz zawału.
- Musicie stąd odejść! Szybko! - podnosi trochę głos nerwowo rozglądając się w przestrzeń - Nie powinniście się tutaj znaleźć. Proszę, odejdźcie stąd jak najszybciej!
Łapie się za głowę i cofa kilka kroków przez co znajduje się na granicy ciemności i światła.
Przyciągam Martynę bliżej siebie i ciągne ją przez reszte parkingu...

23:11

Jesteśmy już na drugim końcu, a ja odwracam głowę. Postać Adama zniknęła w ciemnościach. Deszcz przestał padać całkowicie. Martyna zsuwa kaptur z głowy i zagradza mi drogę.
- Zaczekaj - mówi, opierając swoje dłonie na moim torsie - Na pewno nie jesteś na mnie zły? Może nie powinnam w ogólę dzwonić do twojego ojca...
Widzę w jej oczach smutek. Ostatnie wydarzenia musiały nie dawać jej spokoju.
Ściskam jej nadgarstki i przysuwam ją bliżej siebie. Nie odpowiadam na zadane pytanie, tylko zaczynam ją całować. Jej usta smakują obłednie. Odwzajemnia pocałunek i nasze usta zaczynają współpracować. Jej wargi, jej język i dłonie są tak doskonałe, że nigdy nie będę w stanie się na nią gniewać.
Raptownie uwalnia się z mojego uścisku i odsuwa krok do tyłu.
- Piotrek, przestań mnie całować i posłuchaj.
- Martyna - mówię - Całuję Cię dlatego, że nie potrafię się powstrzymać. Wiesz dobrze, jak działają na mnie twoje usta. Tak długo, jak mogę Cię całować, wszystko inne może zaczekać.
I faktycznie w tamym momencie całowanie jej było obowiązkiem. Jednak wtedy nie znałem przyszłości i nie wiedziałem co miało wydarzyć się już za kilka sekund.
Zakładam jej włosy za ucho i czekam, aż się uśmiechnie. Jej uśmiech był jedną z najpiękniejszych rzeczy na świecie.
- No chodź tu do mnie - znów łapie jej nadgarstki - Długo już nie wytrzymam.
Czekam, aż się przybliży i nasze ciała się dotkną. Jednak to nie następuje.
Osuwa się na ziemie, jakby nagle uleciało z niej całe życie.
***

- Doprowadziłeś do tego, to teraz ją ratuj! - słyszę cicho. Jestem pewna, że ten ktoś krzyczy, jednak ja słyszę to niewyraźnie i przez mgłę. Mam wrażenie, że stoję gdzieś na środku oceanu, a w okół mnie jest tylko mgła. Nie widzę nic.
Zaczyna robić mi się zimno. Nie wiem czy to dlatego, że leżę na zimnym betonie, czy dlatego, że stopniowo zaczynam odczuwać ból. Przed tem go nie czułam. Zaczynam panikować, kiedy staje się coraz silniejszy. Czuję jak coś ciepłego spływa po mojej ręcę. Próbuję odwrócić głowę w tym kierunku i wtedy ból zalewa moje ciało. Krzyczę. Wciskam rękę w beton, a małe kamyczki wbijają mi się w dłoń. Krzyczę głośniej. Chcę, żeby ktos mnie usłyszał, chcoć mam wrażenie, że nie wydaje z siebie żadnego dźwięku. Zaczym się trząść z zimna. Tak strasznie mi zimno. Zamarzam. I wtedy czuje jak ktoś dotyka swoją ciepłą dłonią mojej. Odrywa ją od lodowatego betonu, ale to tylko powoduje większe cierpienie. Mój oddech, choć jest słaby, boli jak cholera. Zaczynam odczuwać każdy najmniejszy kamyczek na którym leżę. Tak strasznie tego nie chcę.
- Co ja mam robić... - znów słyszę jakiś głos.
Czyżby Adam? Ale co On robi na środku oceanu? Może też płynię do miejsca gdzie nie czuje się nic. Ja do niego płynę, ale mgła zasłania mi drogę, a ból jest silniejszy z każdą sekundą. Paraliżuje mnie. Nie mogę się poruszyć, choć nadal się trzęsę.
- Dzwoń po karetkę! - słyszę niewyraźnie. Głosy stają się coraz bardziej odległe. Nadal nie mogę znaleźć drogi do tego miejsca. Mgła jest jeszcze bardziej gęstrza. Zaczym się bać. Boję się samotność. Znów zaczynam krzyczeć. A potem czuję jak ktoś mnie przytrzymuje na tym zimnym betonie. Cholera! Czy On nie rozumie, że jest tak zimny! Wyrywam się. Krzyczę. Ból zagłusza wszystko w okół mnie. Zagłusza mój oddech. Bicie mojego serca. Wszystko. Wbijam paznocie w wewnętrzną stronę dłoni, ale nawet to nie uśmieża mi ból. Jezu! Tak strasznie mi zimno!
Zamykam oczy, które nagle stały się okropnie ciężkie i nie panuję już nad tym co robię. Mgła zanika, ale zamiast niej pojawia się przeraźliwa ciemność. To ta ciemność z dzieciństwa, która ma to w sobie, że zaraz wyskoczą z niej potwory. Ale zamiast nich widzę czyjąś twarz.
Piotrek?
Nie to przecież nie możliwe. Jestem pewna, że jestem sama. Nachyla się nade mną i chyba płaczę. Też go boli? Ale skoro tak to czemu ja nie płaczę? Nie wiem. Chciałabym go jakoś pocieszyc, ale nie mogę się poruszyć.
Głowa opada mi na bok. W końcu znalazłam drogę do miejsca gdzie nie czuje się nic...
_________________________________________________________________________
Kochani, teraz chcę Wam z przykrością powiedzieć, że to niestety koniec tego opowiadania. Wszystko kiedyś się kończy, a historia Martyny i Piotrka na moim blogu, zakończyła się tak. Miałam wiele pomysłów na zakończenie tego opowiadania i nie miejcie mi za złe, że wybrałam takie. Oczywiście jeśli chcecie zlożyć jakieś zażalenie, piszcie w komentarzach. Teraz mnie pewnie znienawidzicie, że kończe to w taki sposób, ale tak wyszło.
Bardzo Was przepraszam, ale... Żartuje oczywiście :D Kolejny rozdział jest w trakcie i mogę Wam obiecać, że będzie długi. Zanim zakończę to opowiadanie, to pojawi się jeszcze milion pomysłów.
Wracając do rozdziału...
Co się wydarzyło? Co stało się z Martyną, a może... może to jednak nie Martyna? Ale jeśli nie Ona... to kto?
Kolejny rozdział na dniach, ponieważ dzisiaj rozpoczęły mi się ferie, a pozatym, mam już go w połowie napisanego, więc długo zwlekać nie będę.
Pozdrawiam Was kochani i do następnego! :)
Natalia

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rozdział 46. W moich oczach, stałeś się nikim.

                                                                                *Piotrek*

Czasami zastanawiam się, jak to jest wychowywać dziecko przez kilka lat, a potem po prostu je zostawić. Nigdy tego nie rozumiałem i chyba też nigdy nie miałem takiej potrzeby. Chyba właśnie dlatego czuje takie zażenowanie, kiedy ktoś mówi o moim ojcu.

8 grudnia 2015

Słońce jak na tą porę roku świeciło tak mocno, że jego promienie przebijały się nawet przez koc, który naciągnęłem na głowę. Ale to nie ono mnie budziło, tylko głos Martyny.
- Nie wiem jak na to zearaguje, ale warto spróbować - mówi cicho. Najwyraźniej nie chciała mnie budzić lub wolałaby, żebym nie słyszał tej rozmowy. Nie dotarła do mnie jednak żadna odpowiedź, więc musiała rozmawiać przez telefon. Tylko z kim?
- Niech pan posłucha. Chcę dla niego tylko jak najlepiej. Jeśli to mu się nie spodoba, niech pan zostawi nas w spokoju.
Dłuższa chwila ciszy, a potem słyszałem jak odkłada telefon nie żegnając się. Chwilę później łóżko ugięło się pod jej ciężarem i poczułem na sobie jej rękę.
- Piotruś - szepnęła.
- Nie śpię - odpowiedziałem z pod koca.
- Słyszałeś? - wydawało mi się, że się trochę zmartwiła.
- Kto dzwonił? - zabrała koc z mojej głowy. Nie pomyliłem się. Była zdenerwowana.
- Chciałam powiedzieć Ci to w inny sposób - mówiła, a ja usiadłem i nasze twarze znalazły się blisko siebie - Ale skoro już wiesz...
- Co wiem? - byłem zdezorientowany, a oczy szczypały mnie od nadmiaru światła. Czy coś przede mną ukrywała?
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale się zawahała i w ostatniej chwili je zamknęła.
- Martyna o co chodzi? - zacząłem się niecierpliwić.
- Obiecaj, że nie będziesz zły i nie będziesz na mnie krzyczał - niepewnie spojrzała w moje oczy.
- Martyna. Mów. Zaczynam się martwić.
Obróciła głowę w bok i przygryzła dolna wargę. A potem złapała mnie za rękę.
- Zaprosiłam twojego ojca - powiedziała cicho. Usta otworzyły mi się lekko ze zdziwienia. Spodziewałem się wszystkiego. Że chce kupić jakąś drogą sukienkę, Wiktor zwolnił ją z pracy, albo nawet jest w ciąży.
- Kogo? - zapytałem, mając nadzieję, że źle zrozumiałem.
- Twojego ojca - powtórzyła jeszcze ciszesz, jakby mając nadzieję, że nie usłyszę.
To sen? Pomysłałem. Jeśli tak, to jest naprawdę kiepski.
- Ja nie mam ojca - odparłem, a mina Martyny posmutniała. Wiedziała, że tak będzie - Martyna co Ci odbiło, żeby go tu zapraszać?! - podniosłem głos, a dziewczyna zacisnęła oczy. Wiedziałem, że nie lubi kiedy na nią krzyczę.
- Przepraszam, ja... - zaczęła, wzdychając.
Chociaż naprawdę nie chciałem, nie potrafiłem się na nią nie gniewać.
- Wiedziałaś o tym od początku! - stwierdziłem - Ty i mój brat o tym wiedzieliście! Wiedzieli wszyscy, tylko nie ja!
Gwałtownie wstałem z łóżka i przemieściłem się kilka kroków.
- Co ty wygadujesz Piotrek? - również podniosła głos, ale szybko go ściszyła - O czym ty mówisz?
- Teraz będziesz udawać, że nic nie wiesz? Ciekawa teoria.
- Twój ojciec skontaktował się ze mną kilka dni temu. Nie wiem skąd o mnie wiedział, przysięgam - jej oczy stały się nagle puste - O niczym Ci nie mówiłam, bo wiedziałam jak zearagujesz!
- I co zearagowałem dokładnie tak jak myślałaś?! - krzyknąłem, podchodząc do niej i spojrzałem na nią z góry, a Ona aż podskoczyła.
- Nie krzycz na mnie, proszę - jej oczy były mokre od łez, które nagle się pojawiły - Obiecałeś, że nie będziesz zły.
- Jak mam nie być zły, skoro... - po jej lewym policzku, spłynęła pojedyńcza łza - Skoro nagle sobie o mnie przypomniał.
Zacisnąłem dłonie, a paznkocie wbiły się w moją dłoń. Martyna najpierw otarła łzę wierchem dłoni, a potem nerwowo zaczęła kręcić obrączką na palcu.
- Możesz mi powiedzieć co chciałaś osiągnąć zapraszając go tutaj? - warknąłem.
- Ja... - zaczęła niepewnie - Nie chciałam, żebyś popełnił ten błąd co ja...
Nie kontynuując wypowiedzi, po prostu przytuliła się do mnie najmocniej jak potrafi. Schowałem głowę w zagłębieniu jej szyi, wdychając jej zapach.
- Proszę, zadzwoń do niego i odwołaj wszystko - powiedziałem cicho, ale i tak usłyszała. Nie chciałem rozmawiać z tym człowiekiem. Nie chciałem go znać, ani na niego patrzeć.
- Piotrek - westchnęła - Straciliście już sporo lat. Wiesz doskonale, że każdy zasługuję na drugą szansę.
- On na to nie zasługuję.
- Nie proszę Cię o to, żebyście nagle byli idealną rodziną. Po prostu chcę, żebyście chwilę porozmawiali i wyjaśnili sobie pewne sprawy - spojrzała mi prosto w oczy. Przez dłuższy moment, panowała zupełna cisza.
- Odwołaj to - powiedziałem stanowczo.

9 grudnia 2015

Razem z Martyną sprzątaliśmy po śniadaniu, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy na siebie pytajaco.
- Spodziewasz się kogoś? - zapytałem jako pierwszy. Martyna odstawiła kubki do zmywarki i ją zamknęła.
- Nie, a ty? - spytała. Spojrzałem na zegarek. Kilka minut po dwudziestej.
- Nie - odparłem - Pójdę zobaczyć kogo przywiało.
Przekręciłem zamek w drzwiach i omało się nie przewróciłem, kiedy zobaczyłem jego twarz.
Po tylu latach i choć byłem dzieckiem, kiedy po raz ostatni go widziałem, nie zmienił się praktycznie wcale. Nadal miał te brązowe oczy - takie same jak moje. Tylko miał więcej zmarszczek. Jego oczy wydawały się być ciągle podpuchnięte, ale przez to sprawiał wrażenie sympatycznego starszego pana.
Jedynie ubrany był lepiej niż zwykle.
Miał na sobie długi, brązowy płaszcz i czarny szalik, a jego włosy były idealnie ulożone na żel.
Poznałem go jednak momentalnie.
- Co ty tu robisz? - warknąłem i poczułem jak moje ciało się spina.
Martyna stanęła za moimi plecami. Usłyszałem, jak jej oddech na chwilę się zatrzymuję.
Po prostu pięknie.
- Piotrek - niski głos, należący do mężczyzny - Mogę wejść? - zrobił krok w przód, przez co i tak znalazł się w mieszkaniu.
- Wolałbym nie - odpowiedziałem krótko - Wczoraj wszystko zostało odwołane. Nie rozumiem dlaczego tu przyszedłeś.
Byłem zły. Czułem jak nienawisć we mnie rośnie i nic nie mogłem z tym zrobić.
- Wiem. Długo nad tym myślałem, ale teraz kiedy w końcu Cię odnalazłem - zrobił małą przerwę - Nie pozwole tak łatwo sobie odpuścić.
Próbowałem być spokojny. Nawet mi to wychodziło. Byłem spokojny.
- Raz już to zrobiłeś - zauważyłem - Teraz też nie powinieneś mieć problemu.
- Proszę daj mi wszystko wytłumaczyć - wyciągnął rękę w moją stronę, chcąc położyć ją na moim ramieniu. Odsunąłem się.
- O czym ty do mnie gadasz człowieku? - zmróżyłem oczy. Martyna złapała mnie za rękę. Jakby wiedziała, że zaraz wybuchnę - Przychodzisz tu po ponad dwudziestujeden latach i myślisz, że rzucę Ci się w ramiona? - zaśmiałem się - A gdzie byłeś przez te wszystkie dni? Gdzie byłeś, kiedy Cię potrzebowałem?
- Ja... - był chyba oszołomiony. Nic dziwego. Ja sam czułem się jak w obcym domu.
Nie było mi jednak smutno. Nie czułem żalu. Nic z tych rzeczy. Nie chciałem nawet znać odpowiedzi na te wszystkie pytania, które narodziły się w mojej głowię przez ponad dzwadzieścia lat. Po prostu nie chciałem i sądzę, że to dobra decyzja.
- Byłem głupim dzieckiem. Każdego ranka budziłem się i szłem do pokoju matki, żeby zobaczyć czy wróciłeś. Ale jakoś zawsze wracałem rozczarowany - nagle moje oczy stały się nie naturalnie mokre. Martyna pociągnęła mnie lekko w tył - Nawet się ze mna nie pożegnałeś. Co, myślałeś, że jak byłem mały to nic to dla mnie nie robiło? Gdzie byłeś, kiedy koledzy wyśmiewali się, że własny ojciec mnie nie chce...
- Piotrek, to nie tak...
- A jak? - zapytałem. Na to też jednak nie chciałem poznać odpowiedzi - Poznałeś jakąś laskę i straciłeś dla niej głowę. To jest wytłumaczenie.
- Nie! - przerwał mi - Między mną, a mamą nigdy się nie układało. Byliśmy razem tylko ze względu na Ciebie.
Moje nogi się chyba ugięły, bo ściany nagle podskoczyły.
Kłamał.
Perfidnie kłamał.
- Jesteś pewny? - zapytałem z pogardą w głosie - Bo prawda jest zupełnie inna.
Nie odpowiedział. Spojrzał na Martynę, która uparcje trzymała mnie za dłoń coraz mocniej i mocniej.
- Brzydzę się tobą - wyznałem przez zaciśnięte zęby - Wyjdź z mojego domu.
- Piotrek - mruknął.
- Wyjdź! - krzyknąłem. Martyna podskoczyła.
Spojrzał na mnie, a potem wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Nic nie poczułem kiedy wychodził. Nie chciałem biec za nim, jak w tych wszystkich przesłodzonych filmach z happy endem. Nie miałem nawet takiego zamiaru. Nie chciałem mu też wybaczyć. Po prostu nic nie czułem. Żadnego smutku, żalu, rozczarowania. Nic. Tylko coś w rodzaju odrętwienia.
I złość.
Wpatrywałem się w nie i miałem wrażenie, że ciało pali mi się z gniewu.
Martyna stanęła na przeciwko mnie. Położyła rękę na moim policzku i zmusiła mnie, żebym na nią spojrzał.
- Zadowolona?
Nie odpowiedziała. Dalej wpatrywała się we mnie jakbym miał ją za chwilę spoliczkować.
- Niektórzy się po prostu nie zmieniają.
I odszedłem.

W tamtym momencie było mi już wszystko jedno. Czy znów wróci, dalej próbując wcisnąć mi swoje bajeczki, czy zniknie i pojawi się za dwadzieścia lat. W żadnym wypadku, nie chciałem mieć z nim żadnego kontaktu.
___________________________________________________________________
I w sumie to nie wiem co miałabym napisać do tej części.
W końcu na horyzoncie pojawił się ojciec Piotra. Ale czy z dobrym albo złym skutkiem?
Nie mam też chyba nic do przekazania, bo... Bo jakoś nic się nie wydarzyło.
Ale zbliżamy się wielkimi krokami do wyjaśnienia (a przynajmniej większego niż dotychczas) dlaczego Piotrek opowiada to w taki a nie w inny sposób.
Do zobaczenia za tydzień kochani! :)
Natalia

sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział 45. Przeszłość wróci do ciebie jak bumerang.

                                                                    *Piotrek*

Kiedy jeszcze nie znałem Martyny, moje życie kręciło się w okół pracy, dziewczyn i imprezer. Jednak to wszystko zmieniło się momentalnie, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ją na szpitalnym korytarzu. I od tamtem chwili, aż do dzisiejszego dnia nauczyłem się jednej ważnej rzeczy.
Jeśli wchodzi się z kimś w związek to nie ogranicza się to do trzymania za rękę.

26 listopada 2015

- Co ty wygadujesz! - podniosłem głos - Jeśli chciałeś mnie w jakikolwiek sposób przestraszyć, to coś Ci nie wyszło. A teraz wybacz, ale czeka na mnie Martyna.
Byłem już dobre dwa metry od niego, kiedy niespodziewanie krzyknął.
- Dość Piotrek! - oznajmił podchodząc do mnie - Nie poznaje Cię - mruknął, mierząc mnie wzrokiem, a ja poczułem się jak intruz we własnym domu - Stałeś się zwykłą dupą. Kto jak kto, ale Ty? Ten, który zawsze powtarzał, że miłość jest dla idiotów? Stary Piotrek, zabawiłby się z laską najwyżej tydzień, a potem kopnął ją w dupe i zapomniał! A teraz co? Zakochałeś się jak ten ostatni frajer i chmurki mają kształt serduszek? - zaśmiał się, wpatrując się we mnie - Naprawdę nie mam nic do twojego związku z Martyną, ale są sprawy, które powinieneś postawić przed nią.
- Pozwól, że to ja będę decydował co stawiam na pierwszym miejscu - warknąłem, patrząc mu prosto w oczy.
- Albo to załatwisz - zacisnął zęby - Albo ja to zrobię.
- Zrób coś dla mnie. Nie wpieprzaj się w to, jasne? - odparłem i zacząłem iść w kierunku bramy - Życzę miłej nocu.
Trzasnąłem starą furtką i odjechałem.

- Kochanie? - powiedziałem, odkładając kluczyki od samochodu na komode. Usłyszałem jak stawia stopy na podłodzę, a potem przemieszcza się po pokoju i wyłania się z sypialni. Spojrzałem na nią, a moje serce w tamtym momencie dziwnie zabiło - Tak strasznie Cię przepraszam.
Martyna miała na sobie czarną sukienę do połowy ud i wysokie, czerwone szpilki. Wyglądała tak pięknie.
- Piotrek coś się stało? - zapytała zdezorientowana, kiedy do niej podchodziłem.
- Kochanie - przejechałem dłonią po jej włosach - Chyba będziemy musieli to przełożyć.
Widziałem, że była rozczarowana, ale ja, chociaż naprawdę chciałem, nie byłem w nastroju do spędzenia wieczoru w jej towarzystwie.
- Nic nie szkodzi - odparła, kładąc dłonie na moich ramionach - Powiesz mi co się stało?
Przyciągnałem ją bliżej siebie, aby nasze ciała się stykały.
- Nic - odpowiedziałem.
- Mhmm - mruknęła - To dlaczego wyglądasz jakbyś przed chwilą zobaczył ducha?
- Wcale nie zobaczyłem ducha - pocałowałem ją w czoło - Tylko jak pięknie wyglądasz.

I jeśli chodzi o tamten tydzień, to nic pozatym się nie wydarzyło. Mogłem się jednak domyślić, że to cisza przed burzą, o której mówił Wiktor...

3 grudnia 2015

Do tamtego dnia nie rozmawiałem z Adamem praktycznie o niczym. Co prawda mieliśmy ze sobą kilka dyżurów, ale nie odzywaliśmy się do siebie jeśli nie było potrzeby. Wieczorem jednak, kiedy oboje kończyliśmy dyżur, zaczepił mnie na zewnątrz stacji.
- Możemy w końcu pogadać? - brzmiało to bardziej jak rozkaz niż pytanie - Przestańmy zachowywać się jak dzieci.
- Jeśli chcesz - rzuciłem obojętnie.
Chyba go to uraziło, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Posłuchaj - zaczął - Potrzebowałem pieniędzy natychmiast. Nie była to mała sumka, dlatego nawet nie chciałem Cię tym martwić, a wtedy były jeszcze problemy z Martyną.
- Dlatego lepiej wziąć kase od jakiegoś fałszywego faceta? - przerwałem mu - Masz w okół siebie tyle osób. Ja, Martyna, Wiktor - wymieniłem kilka z nich - A ty i tak poszłeś jak zbity pies do tego... pajaca. A nie! Zapomniałem, że tu chodzi o kase. Im więcej tym lepiej, prawda? Co taki ktoś jak ja może Ci dać. Marne grosze, a On! Zaproponujesz mu pewną sumkę, a On Ci jeszcze trochę dorzuci.
- Przestań pieprzyć - zmarszczył brwi - Myślisz, że Góra śpi na pieniądzach?
- Tak właśnie myślę, bo na takiego wygląda.
Przez chwilę nic nie mówił i zapewnie zastanawiał się co mógł odpowiedzić.
- Gdybym nie wziął od niegi tych pieniędzy to... - głos mu zadrzał - To Baśka wylądowałaby na ulicy, a ja... Wpakowaliby mi kule w łep, rozumiesz.
Podeszłem bliżej niego, nie wierząc własnym uszą.
- W co ty się wpakowałeś? - warknąłem.

Podczas tamtej rozmowy nie powiedział mi prawie nic. Pogodziliśmy się jednak. Może gdyby wyznał mi cała prawdę od razu, nie siedziałbym teraz na tym okropnym zielonym, szpitalnym krześle.

4 grudnia 2015

Stanąłem pod ścianą obok uchylonych lekko drzwi. W pokoju w którym się znajdowałrm, akurat nikogo nie było, więc mogłem stać tam, dopóki nikt nie nie zauważy, lub sam się nie wydam.
- Sądzę, że jest pani dobrą ratowniczką - Spojrzał w jej oczy - Ma pani potencjał i... i ogromną ambicję - próbował dobrać odpowiednie słowa w jedną, zgrabną całość, co nie wychodziło mu najlepiej.
Dziewczyna skrzywiła się i nerwowo przygryzła wargę. Widząc to, Góra wstał z krzesła i niesfornie zaczął krążyć po pokoju. 
- Z pani podejściem, pacjenci będą zadowoleni. Nie wykluczone, że będziemy najlepszym zespołem w okolicy. Jest pani taka... delikatna i... Stanowcza zarazem. To mnie intryguję. 
Uniosłem do góry brwi, jakby miało mi to pomóc w zrozumieniu jego słów.
Rozmowa między nimi szybko się rozwinęła. Nachylił się nad nią, podpierając jedną ręką o blat biurka i poprawił spadające mu z nosa okulary. Martyna odchyliła się lekko w drugą stronę, prawie spadając z krzesła. 
- Nie można zmarnować tak świetnej kobiety! - zdecydowanie przesadził z entuzjazmem w głosie - Mieć taką kobietę w zespole... a co dopiero w domu! 
Uniosłem ze zdziwienia brwi. Martyna zrobiła to samo.
- Żartuję oczywiście - gwałtownie się wyprostował, a dziewczyna podskoczyła - Oczywiście chodzi mi o dobro pacjentów. Przecież każdy chciałby, żeby zajmowali się nim profesjonaliści, a pani jest jedną z tych osób. Nielicznych zresztą... Na przykład taki Strzalicki.
Zdawało się, że pomylił moje nazwisko specjalnie.
- Strzelecki - poprawiła go niepewnie. 
Zamilkł na chwilę i spojrzał na uchylone drzwi by sprawdzić, że nikt ich nie podsłuchuję. Najwyraźniej żadne z nich, nie zdawało sobie sprawy, że ich słyszę. 
- No właśnie... - znów zaczął krążyć po niewielkim pokoiku - Przecież to kierowca karetki, który nie wiadomo co robi w pogotowiu. A pani...?
Ponownie stanął nad dziewczyną. Martyna lekko skrępowana, wstała z krzesła i stanęła po drugiej stronie.
- Niech pani to dobrze przemyśli... - zmienił swoją taktykę - Mówmy sobie po imieniu - wyciągnął przed nią dłoń - Artur jestem.
Uśmiechnęła się delikatnie, ściągając do siebie brwi. Byłem przekonany, że wtedy zastanawia się co odpowiedzieć.
Nagle do pokoju wszedł Adam. Jak oparzony odskoczyłem od futryny drzwi i stanąłem na przeciwko niewielkiej komody.
- Kwiatki oglądasz? - stanął w niewielkiej odległości ode mnie i spojrzał na mnie zdziwiony. Zdałem sobie sprawę, że wbiłem wzrok w lekko już uschniętego kwiatka. - Od kiedy jesteś miłośnikiem przyrody?
Wziąłem do ręki białą doniczkę, by wyglądać bardziej przekonywująco.
- Od pewnego czasu.
______________________________________________________________________
Taki zwrot akcji :)
Kochani znów siedze w nocy i piszę, bo tak mi wygodnie. Ale pomijając fakt, że znów się nie wyśpie, co czujecie po tej części? ;)
Te wszystkie wydarzenia mają jakiś tam związek (mniejszy, większy, albk w ogóle go nie mają) z tym co się wydarzy w kolejnych opowiadaniach. Nie wiem czy to wam się spodoba, bo wybiegnie to chyba trochę poza tematykę moich opowiadań, ale pożyjemy, zobaczymy.
Uwaga spojler!
Nadal będzie to o Martynie i Piotrku.
I chciałabym Wam jeszcze powiedzieć, że chyba narazie wracam do starego trybu, czyli nowe opowiadania w każdy weekend. Tak chyba było najwygodniej.
Te trzy rozdziały, jeden po drugim, były taką formą przeprosin. Nazywajcie to jak chcecie ;)
To chyba tyle co miałam do przekania, chociaż mam wrażenie, że o czymś zapomniałam... No nic :)
Do następnego!
Natalia

Ps. Jeśli sądzicie, że ostatnie częśći są nieco zaniedbane, nie wiem jak to nazwać. Chodzi mi o to, że jest mało takich opisów, to wiedzcie, że jest to zamierzone.

Ps2. Jeśli lubicie książki koniecznie przeczytajcie Serce ze szkła Kathring Lange! Dla tych, którzy lubią tajemnice, strach, ale i niewielki wątek miłosny. Książka trzyma w napięciu do końca, naprawdę do ostatniego słowa...
                                                         
"Jeśli się zakochasz, umrzesz"

Koniecznie przeczytajcie!!!

piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział 44. Niewielka cząstka wszystkiego, co udało mi się zbudować.

                                                                         *Piotrek*

Jeśli nasz los jest z góry zaplanowany to każda osoba, która mija nas do ulicy ma jakieś znaczenie w naszym życiu. Los chciał, aby właśnie w tym samym momencie znalazła się w miejscu, w którym ty się znajdujesz. A przynajmniej taką teorię udało mi się wywnioskować po tamtym dniu.

26 listopada 2015

- Piotr, wezwanie! - głos Wiktora przerwał moją drzemkę.
Tamtego dnia nie mieliśmy zbyt dużo wezwań, dlatego pozwoliłem sobie na chwilę odpoczynku. Zerwałem się z kanapy i w biegu chwyciłem wiszącą na wieszaku kurtkę.
- Dzisiaj coś spokojnie - zauważyłem zmieniając bieg w karetce. Byliśmy w połowie drogi na miejsce wezwania.
Wiktor przestał uzupełniać dokumentacje i spojrzał na mnie od niechcenia.
- Spokój spokojem - pstryknął długopisem kilka razy, aby jego wkład się schował. Robił to zawsze, kiedy był zdenerwowany - Żebyś się jeszcze nie zdziwił. To cisza przed burzą.
Spojrzałem na niego przez ułamek sekundy, a potem wróciłem wzrokiem do przedniej szyby.
- Jakią burzą? - zasmiałem się - Pięknąsam. gode dzisiaj mamy.
Atmosfera w karetce była napięta. Sam nie wiem, ale wtedy zaczęła mi się chyba udzielać.
- A oglądałeś pogode? - zaskoczył mnie.
- Pan wybaczy doktorze, ale pogoda to raczej nie dla mnie - zauważyłem.
Wiktor nie odpowiedział od razu. Najpierw spojrzał w przednią szybę, a potem wyciągnął telefon z kieszeni. A potem rozmowa między nami traciła już coraz więcej sensu...
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, drzwi otworzyła nam pani w czerwonej sukience. W sumie mogła mieć dwadzieścia pięć lat.
- Tata od rana źle się czuje - mówiła nerwowo. Zauważyłem, że w korytarzu stały walizki - On ma raka kości - ściszyła ton głosu - Choruje od dzudziestu pięciu lat, a od pięciu nie wstaje z łóżka. W ostatnim czasie było lepiej, znacznie lepiej - otworzyła drzwi do pokoju, w którym znajdował się jej ojciec i zatrzymała się na moment - Boję się, że może to być nawrót choroby.
Kobieta wpóściła Wiktora do pokoju i weszła zaraz za nim. Polożyłem sprzęt obok łóżka i czekałem na polecenie doktora.
- Boli coś pana? - Wiktor zadał kolejne pytanie.
- Naprawdę nic mi nie jest! - starszy pan podniósł nieco głos - To tylko chwilowe zachwianie, już niejednokrotnie tak miałem i po jednym dniu przechodziło. Córka niepotrzebnie państwa wzywała.
Wiktor spojrzał na mnie zrezygnowany.
- Ale skoro już tu jesteśmy to chyba możemy pana zbadać, prawda?
Mężczyzna spojrzał najpierw na mnie, a potem zatrzymał na dłużej wzrok przy córce.
- No dobrze - mruknął...

- Myślę, że powinien pojechać pan z nami - Wiktor wyciągnął teczke z dokumentami i polożył je na kolanach. Znów pstryknął kilka razy długopisem. Spojrzałem na niego.
- Nie ma takiej potrzeby!
- A ja jednak uważam wręcz przeciwnie - podniósł na niego wzrok - Ciężko się panu oddycha, prawda? Ból w klatce piersiowej promieniujący do innych części ciała, na przykład rąk.
Mężczyzna był najwyraźniej zdziwiony. Spojrzał na mnie pytająco.
- Tato prosze pojedź do tego szpitala! - kobieta podeszła bliżej niego.
- Córciu za godzinę masz samolot do Włoch. Wojtek pewnie już na Ciebie czeka - chwycił jej dłoń.
- Nigdzie nie jadę! Zostaje w domu, przecież Cię nie zostawie.
Mężczyzna znów spojrzał na mnie. Wiktor uzupełniał papiery.
- Tata będzie miał w szpitalu doskonałą opiekę - odezwałem się - Spokojnie może pani lecieć z chłopakiem.
Sciągnąłem gumowe rękawiczki i schowałem je do kieszeni kurtki. Kobieta spojrzała na mnie z lekko uchylonymi ustami.
- Nie ma takiej opcji! - zdenerwowała się - Pan zostawiłby chorego ojca i pojechał z dziewczyną do Włoch?
W tym pytaniu było coś, co mnie zabolało. Wiktor spojojrzał na nas. Miałem wrażenie, że to właśnie On najbardziej oczekuje mojej odpowiedzi, a ja właściwie nie miałem nic do powiedzenia. Jeśli chodzi o mojego biolohicznego ojca to nawet go nie pamjętam i po tym co zrobił moja odpowiedź brzmiałaby jednogłośnie tak. Z drugiej strony gdybym tak odpowiedział, wyszedłbym na zimnego drania, który za najważniejsze ma własną wygode. Ale Ci ludzie przecież mnie nie znali. Co więc miałem do stracenia w ich oczach?
- Tak - odpowiedziałem.

Dwie godziny przed końcem dyżury poszedłem do gabinetu Wiktora. Nie spodziewałem się, że tak szybko będę mógł z niego zejść.
Jednak zanim opuściłem stacje, zaczepił mnie Adam.
- Możemy porozmawiać? - zapytał.
- Śpiesze się - odpowiedziałem, kiedy go minąłem.

Siedząc w samochodze ogarnęła mnie dziwna obawa, że jednak nie powinienem jechać do rodzinnego domu. Nie wiem dlaczego, ale czułem, że jeśli tam pojade wcale nie będę zadowolony. I miałem racje. Wtedy jednak nie wiedziałem, że to spotkanie będzie miało tak ogromny wpływ na dalszy bieg wydarzeń.

Kiedy zaparkowałem na trawniku obok damu matki, napisałem do Martyny sms'a.

Ty i ja, tylko my, pamiętasz?

Odpowiedź przyszła po kilku sekundach.

Pamiętam:)

Mimowolnie uśmiechnąłem się do ekranu telefonu. Dopiero z perspektywy czasu uświadomiłem sobie, że była to najlepsza rzecz jaka mnie spotkała tamtego dnia.

Wchodząc do domu nie traciłem czasu na pukanie. I rzeczywiście nie było takiej potrzeby. Zanim dotknąłem klamki, drzwi same się otworzyły, a zaraz potem wyłonił się zza nich mój brat.
- Lepiej jak pogadamy na zewnątrz - sprostował i zamknął za sobą drzwi.
Staneliśmy na werandzie z przodu domu. Podłoga zaskrzypiała pod naszym ciężarem.
- Szybko się uwinąłeś - powiedział - Myślałem, że będziesz tu dopiero po dwudziestej, a jest - spojrzał na zegarek na swoim lewym nadgarstku - po osiemnastej.
Wydawało mi się, że jest strasznie zdenwrwowany. Chyba nawet trzęsły mu się dłonie.
- Tak wyszło - odparłem - Lepiej mów co to za sprawa, która nie mogła czekać.
Miałem wrażenie, że specjalnie przeciąga, jakby chciał uniknąć tej rozmowy. Ale w tamtym momencie nie był sam. Ja także wolałem być teraz w ciepłym domu u boku Martyny.
W końcu wziął się w garść.
- Pewnie zmarnuje Ci ten piękny dzień - spojrzał na ciemne niebo, a mi niespodziewanie zaczęło bić szybciej serce - Ale kontaktował się ze mną ojciec.
Przez chwilę nie wiedziałem o co mu chodzi, a potem wybuchnąłem głośnym śmiechem.
- Zwariowałeś? Przecież On nie żyje. Chyba, że kontaktował się z tobą z tamtego świata - uniosłem do góry rękę i wskazałem na niebo.
- Nie Piotrek! - złapał się za głowę - Ojciec! Twój biologiczny ojciec.
Zamarłem.
- Przyjechał tu wczoraj i pytał o Ciebie. Myślał, że to ja jestem tobą, ale mu wszystko wytłumaczyłem, że jestem twoim bratem, a ty mieszkasz w Warszawie - przerwał na chwilę i wziął głęboki oddech - I chce się z tobą spotkać.

Nie wiedzieć czemu w tamtym momencie poczułem, że wszystko co do tej pory udało mi się zbudować, runęło z sekundą, kiedy się o tym dowiedziałem. Dom. Praca. Martyna. To wszystko nagle stało się tak nierealne, że ja sam zacząłem w to wątpić. A to miałbyć dopiero początek. Wszystko co wcześniej uważałem za pewnik, stało się niewielką cząstką tego, co miało dopiero nadejść.
___________________________________________________________________
Tak jak obiecałam, wstawiam kolejną część :) Przepraszam, że jednak tak późno, bo pewnie zdecydowana część z Was właśnie śpi, ale tak po prostu wyszło.
Jeśli chodzi o te daty, które swoja drogą pojawiły się już w poprzednim rozdziale i czas przeszły to pojawiają się tu specjalnie. Są to wspomnienia Piotrka, ale dużo zdradzać Wam nie będę.
Chciałabym Wam jeszcze przypomnieć i zaprosić jednocześnie, że na górze (nad postem) znajduje się zakładka wattpad i jeśli w nią klikniecie możecie przeczytać zapowiedź nowej książki, którą w najblizszym czasie wstawie i tu. Jednak bardzo się ucieszę jaśli tam wejdziecie i zostawicie po sobie gwiazdkę, ewentualnie komentarz ;)
Do tych, którzy jeszcze nie śpią życzę dobrej nocy i do następnego!
Natalia

Ps. Co czujecie po przeczytaniu tego rozdziału? :D