CZYTASZ = KOMENTUJESZ!

poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział 51. Bez ciebie serce nie bije, jak powinno bić.

*Piotrek*

Ale się nie obudziła. Jej oczy pozostały zamknęte.
Opuściłem sale czując, że dłużej nie dam rady tam siedzieć. Zostawiłem Martynę z pielęgniarką, która zaczęła sprawdzać jej czynności życiowe i wyszedłem na zewnątrz. Drzwi zamknęły się i przestałem słyszeć dźwięki urządzeń, do których podłączona była Martyna.
Nie chciałem być tu dzisiaj sam. Nie chciałem spędzić samotnie kolejnego dnia tutaj. Zacząłem sprawdzać wszystkie kieszenie w poszukiwaniu telefonu komórkowego. W końcu znalazłem niewielkie urządzenie, które kupiłem kilka dni temu, bo poprzedni telefon uległ małemu wypadkowi. Jestem pewnien, że jego resztki nadal leżą na przeklętym parkingu.
Zdarza się.
Odblokowałem telefon i wyszukałem numer, który od niedawna istnieje w moim spisie kontaktów. Po trzech sygnałach, odebrał.
- Coś się stało Piotrek?
Zastanowiłem się chwilę.
-Właściwie to nie. Dzwonie zapytać, czy nie mógłbyś przyjechać do szpitala - przerywam na chwilę - Do Martyny.
Nie muszę czekać ani sekundy na odpowiedź.
- Jasne - odpowiada - Będę za dwadzieścia minut. Mogę wziąć ze sobą Wojtka?
- Jeśli nie boi się szpitali i nieuczesanej Martyny, to pewnie - uśmiecham się smutno - Do zobaczenia tato.
Rozłączam się. Nie wiem, czy czuje to co czuje dlatego, że zadzwoniłem do niego i proszę go o coś, aż tak wielkiego, czy dlatego, że powiedziałem do niego tato.
Ciężko stwierdzić.
Wiem jednak, że to uczucie to mieszanka radości i lęku. 
Zajmuje miejsce na krześle za mną i opieram głowę na dłoniach.
Dokładnie dwadzieścia dwie minuty później na korytarzu pojawia się mężczyzna z chłopcem u swojego boku. Wstaje, kiedy się przede mną zatrzymują.
- Witaj Piotrek - mówi i kładzie swoją dłoń na moim ramieniu - Czy z Martyną wszystko w porządku?
- Bez zmian - odpowiadam, a potem schylam się i wyciągam dłoń do chłopca - Siemanko - mówię, zmuszając się do uśmiechu, a chłopiec przybija mi piątkę - Co tam u ciebie?
- Nic. Tata zapytał czy chce przyjechać do Ciebie i Martyny to się zgodziłem - mówi szybko, uśmiechając się przy tym - Gdzie ciocia?
Prostuje się, będąc w niemałym szoku. Ciocia to słowo odbija mi się w głowie. Spoglądam na chłopca, który wpatruje się we mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami, a jego brązowe włosy, trochę je zasłaniają.
- Martyna teraz śpi. Nie wolno jej budzić wiesz? - odgarniam jego włosy na bok - Ale obiecuje, że jak tylko się obudzi, będziesz mógł do niej wejść, zgoda?
- Zgoda! - krzyczy szczęśliwy - A mogę pograć na twoim telefonie?
Znów wciągam z kieszeni telefon i podaje mu.
- Jeśli tylko znajdziesz na tym gracie jakieś gry, to bierz - śmieje się.
- Ekstra! - uśmiecha się, zabierając ode mnie komórkę, a potem siada na krześle.
Obserwuje go przez chwilę, a potem spogladam na ojca.
- Przepraszam, że go tu przyprowadziłem. Nie miałem go z kim zostawić, kiedy zadzwoniłeś. Dzwoniłem do opiekunki, ale ona nie może dzisiaj przyjść - mówi.
- Spokojnie. Nic nie szkodzi. Myślę, że nie będzie sprawiać dużego kłopotu - znów spoglądam na Wojtka, który skupił się już na grze. Jest tak zafascynowany, że zaraz spadnie z krzesła.
- Cieszę się, że przyjechałeś - wyznaje, nie spuszczając wzroku z chłopca.
- To ja cieszę się, że zadzwoniłeś. Nie wiesz jaką radość sprawił mi twój telefon. Nawet jeśli okoliczności nie są najlepsze.
Potwierdzam, że rozumiem ruchem głowy.
- Strasznie mi przykro. Nie rozumiem jak można zrobić komuś takie okropieństwo. Ten człowiek powinien trafić jak najszybciej do więzienia!
- Racja - mówię cicho, powstrzymując łzy, które cisną mi się do oczu. Odchodze od niego i staje na przeciwko drzwi do sali dziewczyny. Czuje, że zaraz nie wytrzymam i wybuchne. Każde źle wypowiedziane słowo, każdy gest, przypomina mi o tym, co się stało. Każda najmniejsza rzecz, przypomina mi o Martynie. Widzę ją w każdej osobie, która przechodzi obok mnie.
Ojciec podchodzi do mnie i bierze głęboki oddech.
- Piotrek posłuchaj. Musisz mi wybaczyć. Nie chciałem sprawić Ci przykrości - mówi - Dopiero się ucze. Nie wiem jak to jest być ojcem dla kogoś takiego jak ty. Proszę więc, choć wiem, że to może być za dużo, o wiele za dużo po tym wszystkim co Ci zrobiłem, ale proszę, żebyś mnie zrozumiał. Wojtek jest jeszcze mały, nie wiem jakim powinienem być ojcem dla ciebie.
Patrzę mu w oczy i zauważam, że również powstrzymuje się przed płaczem.
- Rozumiem - szepcze. I tyle wystarcza, bo on również rozumie.
Nie był idealnym ojcem. Ale czy ktoś nim jest?
Daje upust emocją i po prostu się do niego przytulam. Ten z pozoru niewielki gest, wystarcza, aby pokazać jak bardzo przez te wszystkie lata nam siebie brakowało.

*

Dwa lata temu, w pierwszy wtorek lutego, widziałem ją ostatni raz. Straciła pamięć. Nie pamiętała jak się nazywa, gdzie mieszka, kim była jej matka. Ale najgorsze było to, że nie pamiętała kim jestem ja i tego, co razem przeżyliśmy.
Obudziła się cztery dni po tym, kiedy dała pierwszą oznakę życia - scisnęła moją dłoń. Patrzyła na mnie pustym i przerażonym wzrokiem. Wsłuchiwała się w słowa lekarza, nic nie mówiąc.
Potem czekała ją rehabilitacja. Nadal nic nie pamiętała, ale mimo to, ciągle jej pomagałem. Nie miała przecież nikogo poza mną. Rehabilitacja trwała trzy miesiące i w tym czasie, wróciła do niej pamięć. Po części. Pamiętała swoją matkę, ojca, a nawet sąsiadkę Barbarę, która w dzieciństwie przychodziła do niej, aby się z nią bawić. Ale nie pamiętała mnie. Zaprzyjaźniliśmy się, ale nic więcej nie wchodziło w gre. Nie patrzyłem wtedy na swoje uczucia, najważniejsza była ona i kiedy powiedziała, że wylatuje do Stanów, aby rozpocząć nowe życie i nie potrzebuje już mojej pomocy, pozwoliłem jej. A właściwie nie miałem nic do gadania, bo nasze zaręczyny, nie istniały również tak samo jak nasz związek. I choć ja pamiętałem o wszystkim, o każdej chwile spędzonej razem z nią, zrozumiałem, że pragnie żyć inaczej. Gdzieś, gdzie nic nie przypomina jej o tym, co się stało. Nie zasługiwała na takie życie.
Poprosiła mnie, żebym odwiózł ją na lotnisko. Zrobiłem to. Ciągnąłem jej walizkę, a ona szła obok mnie. Kiedy zatrzymaliśmy się przed bramkami bezpieczeństwa, stanęła na przeciw mnie, powiedziała, że bardzo mnie kocha, za to, że nie zostawiłem jej samej. Ale nadal nie pamiętała. I odeszła. Bramka za nią zatrzymała się w miejscu, a dźwięk kółek od walizki ucichł. Tak samo jak moje serce.

*

Podnosze głowę i mam ochotę coś rozwalic. Znów ten sen. Ten cholerny sen. Obracam głowę i patrzę na siedzącego obok ojca, który tłumaczy coś Wojtkowi na telefonie. Chłopiec uważnie słucha i co chwile zadaje pytania. Wiszący na ścianie zegar wskazuje siedemnastą czterdzieści jeden. Musiałem odpłynąć na ponad godzinę.
- Już wstałeś - słyszę głos ojca - Musiałeś naprawdę mocno zasnąć, skoro nie obudziłeś się nawet wtedy, kiedy Wojtek rzucił twoim telefonem o ścianę.
Marszcze brwi.
- Wojtek rzucił moim telefonem? - powtarzam.
- Odkupie Ci go - podaje mi telefon z pękniętą szybka i oderwanym klawiszem - Wojtek, miałeś coś powiedzieć?
Chłopiec wstaje z krzesła i podchodzi do mnie ze spuszczoną głową.
- Przepraszam, że rzuciłem twoim telefonem o ścianę.
Patrzę na telefon, a potem na chłopaka.
- Spokojna głowa - mówie - Ten telefon to był stary jak świat. Teraz twój tata kupi mi najnowszy model - mrugam do niego okiem. Chłopiec zaczyna się śmiać, zakrywając rękoma usta.
- Tato, a kiedy ja dostane telefon? - pyta swoim słodkim głosem.
- Po tym co zrobiłeś dzisiaj, nie wiem czy w ogóle dostaniesz - odpowiada stanowczo.
- Ale tato, ja jestem już duży jak Piotrek. Zobacz!
Wojtek wdrapuje się na krzesło obok mnie i staje na nim.
- Widzisz? Jestem nawet wyższy! - mówi podekscytowany.
- Dobra, dobra, zejdź już bo jeszcze coś sobie zrobisz.
Uśmiecham się, obserwując chłopca. On siada na krześle, a potem zeskakuje z niego i siada pomiędzy nami.
- Piotrek! - słyszę czyjś zdenerwowany głos - Piotrek!
Patrzę na drzwi do OIOMU i nie wierzę własnym oczom. Przez korytarz biegnie moja mama. Wygląda jakby miała zaraz dostać zawału. Wstaje gwałtownie i idę szybko w jej kierunku. Łapie ją za ramiona i odwracam tyłem do siedzącego niedaleko ojca. Doskonale wiem jak skończy się ich spotkanie...
- Mamo! Co ty tu robisz? - pytam zdziwiony.
- Jak co tu robię? - krzyczy - Właśnie dowiaduje się, że Martyna leży w szpitalu id dwóch tygodni, a Ty nawet mnie o tym nie poinformowałeś!
Widzę w jej oczach, że jest strasznie zła. Racja, nie zadzwoniłem do niej ani razu.
- Przepraszam, mamo. Rozwalił mi się telefon, dopiero wczoraj kupiłem nowy - tłumacze.
- W takim razie nie masz znajomych, żeby pożyczyć i zadzwonić?! Ja siedze spokojnie w domu, a wy tutaj w szpitalu...
Łapie się za serce, a ja prowadze ją do krzesła.
- Spokojnie, mamo. Brakuje jeszcze żebyś dostała zawału - mówię - Przyniose ci wodę, poczekaj tu.
Oddalam się do bufetu za rogiem i proszę o kubek wody. Dwie minuty później jestem spowrotem na OIOMIE.
- Napij się. Musisz się uspokoić.
- Wszystko w porządku? - słyszę głos ojca za swoimi plecami i dosłownie co to, co za chwilę się wydarzy. Odsuwam się kawałek, a mama w tym czasie podnosi wzrok. Jeśli można nim zabić, to ona za chwilę to zrobi.
- Co ty tu robisz? - pyta niepewnie. Powoli wstaje z krzesła i staje na przeciwko mężczyzny - Co ty tu robisz? - pyta ponownie.
- Spokojnie, wszystko Ci wyjaśnie.
- Ja chyba śnie - łapie się za głowę i kręci nią z niedowierzaniem - Jak możesz? - pyta - Jak możesz pojawiać się po tylu latach i siedzieć tu jak troskliwy ojciec? Jak możesz?! - krzyczy.
Kładę rękę na jej ramieniu i próbuje zmusić, alby się trochę uspokoiła.
- Kiedy się spotkaliście? - pyta mnie - Miesiąc temu? Dwa? Rok?
- Mamo spokojnie.
- Zostawiłeś mnie bez środków do życia z małym dzieckiem i teraz co? Wraca cudowny tatuś?
- O czym ty mówisz? - widzę jak ojciec również zaczyna się denerwowac - To ty nie chciałaś ode mnie żadnej pomocy! Zabroniłaś mi kontaktów z synem!
- Po co, skoro miałeś swojego nowego synka - wskazuje na siedzącego i zdezorientowanego Wojtka. Biedny chłopiec o niczym nie wie.
- Tato co to za pani? - podchodzi do nas i przytula się na nogi ojca.
- Kochanie widziałem tutaj jakiś automat ze słodyczami. Idź sobie cos kup - wyciąga z portfela pieniądze i daje je chłopcu. Kiedy drzwi za nim zamykają się, znów zaczynają się kłócić.
- Nie masz prawa spotykać się z moim synem! - krzyczy mama.
- Nie ty za niego decydujesz! Pozbawiłaś go kontaktu ze mną, chociaż tego chciał i potrzebował!
- Potrzebował? Potrzebował to on prawdziwego ojca, a nie kogoś kto boi się zmienić pieluchę!
- Pamiętaj, że to ty doprowadziłas do tego, że odeszłem!
Nie próbuje ich nawet rozdzielić. Nie mam na to siły i cierpliwości. A kiedy zauważam lekarza wychodzącego z sali Martyny, moje serce przestaje na chwilę bić.
- Przepraszam! - próbuje przekrzyczeć moich rodziców. I udaje się, bo obydwoje przestają się kłócić i spoglądają w jego stronę - Pani Martyna się obudziła.
__________________________________________________________________________
Wybaczcie, że rozdział tak późno... Ale byłam ostatnio chora i nie miałam siły aby cokolwiek napisać, a potem w szkole musiałam wszystko nadrobić i nie miałam czasu, żeby coś napisać.
Zresztą teraz tez nie mam, ale nie ważne...
Kolejną czesc postaram się dodać w następny weekend, ale nie obiecuje, bo nie wiem jak to wyjdzie.
Mam nadzieje, że nie będziecie na mnie źli...
A poza tym informuje, że na wattpadzie pojawiła się kolejna część mojej historii. Zapraszam Was! ;)
Może kilka słów o tej części opowiadania w komentarzu? ;) Bardzo by mnie to ucieszyło.
Do następnego!
Natalia

Ilość słów: 1695

wtorek, 9 lutego 2016

Rozdział 50. Zostań, jeśli kochasz.

*Piotrek*

Napieram na drzwi od stacji i wchodzę do środka. Pierwsze co rzuca mi się w oczy tuż po samym wejściu, jest Adam całujący się z jakąś brunetką. Kładzie jej ręce na biodrach i podnosi do góry. Chwilę później dziewczyna siedzi na blacie w naszej kuchni, a chłopak stoi pomiędzy jej nogami. Cieszę się że w końcu poznał kogoś, kto odwzajemnia jego uczucia tak samo jak On. Nawet jeśli jest to piękność poznana wczorajszej nocy w jednym z pobliskich lokali.
Ignoruje ich i przechodze do szatni, gdzie otwieram swoja szafkę i wciskam tam kurtkę. Wyciągam strój ratownika i nie zawracając sobie głowy, przejściem do łazienki, ściągam koszulkę i również wciskam ją do szafki. Robię tak samo z pozostałymi częściami garderoby, a potem zamykam szafkę i wkładam telefon do kieszeni. W tym samym momencie dobiega do mnie Ona i staje koło mojego boku, wieszając dłonie na moim ramieniu.
- Dzień dobry kochanie - szepcze do mojego ucha zmysłowym głosem. Uśmiecham się szeroko i obejmuję ją w pasie, zmuszając, by przywarła do mojego ciała jeszcze bardziej.
- Jak Ci się spało? - pytam, zerkając w jej szmaragdowe oczy. Przygryza dolną wargę, wie jak to na mnie działa. Nie mogąc się powstrzymać, całuje ją namiętnie, a moja rękę ląduje na jej pupie.
- Wspaniale - szepcze, poprawiając kołnierzyk przy mojej koszulce - Ale może być jeszcze lepiej, jeśli dzisiaj zostaniesz na noc.
Śmieje się, mrużac oczy.
- Będę o ósmej - mówię i całuje ją ostatni raz. Potem zarzucając swoimi długimi, rudymi włosami, odchodzi zgrabnym krokiem. Obserwuje ją, dopóki nie znika za ścianą.
Przechodze do głównej części stacji, gdzie znajduje się kanapa, na której siedzi dziewczyna, stukając w ekran swojego telefonu. Uśmiecham się do niej, kiedy podnoszi wzrok i na mnie spogląda. Patrzę jeszcze na Adama, który nadal stoi pomiędzy nogami brunetki, z tym wyjątkiem, że już się nie całują, a jedynie wymieniają spojrzeniami.
Potem znów napieram na drzwi i czuje jedynie, że z czymś się zderzają. Wchodzę i widzę dziewczynę trzymając się za głowę. Ma ją opuszczona przez co nie widzę jej twarzy.
- Hej! - mówię, dotykając jej nadgarstka - Nic ci nie jest?
Dziewczyna jęczy, ale nic nie odpowiada i nie podnosi głowy.
- Bardzo Cię boli? - pytam, próbując zmusić ją, aby na mnie spojrzała - Pokaż, zerkne na to.
- Nie - mruczy, ale dalej trzyma się za bolące miejsce. Ciągnie lekko jej nadgarstek, aby opuściła rękę, a ja będę mógł zobaczyć jej głowę. Ona jednak na to nie pozwala. Uparta.
- Możesz mieć uraz głowy, opatrze Ci to.
- Powiedziałam nie! - mówi gwałtownie i podnosi głowę, a ja nieruchomieje. Czy to możliwe? Czy to możliwe, że znów stoi przede mną, jak kilka lat temu?
- Martyna? - pytam.

Czy ja nie umarłem?
Naprawdę muszę zadać sobie to pytanie.
Czy ja nie umarłem?

Nic się nie zmieniła. Nadal ma brązowe włosy, sięgające do połowy brzucha. Długie paznokcie, pomalowane na jasny róż i te same, malinowe usta. Jestem pewny, że ma nawet tą samą bluzkę.
Kiedy wyjechała do stanów by rozpocząć nowe życie, nigdy nie myślałem, że wróci tutaj, do miejsca gdzie wydarzyła się jej "tragedia". A jednak stoi teraz jak za dawnych czasów i patrzy mi w oczy trochę zdezorientowana. Albo to moja wyobraźnia płata mi figle...
Ostatni raz widziałem ją w pierwszy wtorek lutego, dwa lata temu. Odwiozłem ją na lotnisko. Powiedziała, że mimo, że mnie pamięta, kocha mnie nad życie. A potem przeszła przez bramki bezpieczeństwa. Nigdy nie wróciła.

- Skąd znasz moje imię? - pyta niepewnie.
Skąd znam? Byłaś moją największą miłością. Kimś, kogo pokochałem każdą cząstką mojego ciała. I nadal kocham.
W ciągu tych dwóch lat, kiedy odeszła i nie dawała znaku życia, miałem nadzieje, że w końcu się do mnie odezwie. Że ciągle pisała maile, a one jakimś dziwnym sposobem nigdy nie dochodziły.
- Nie pamiętasz mnie?
Nie dziwi mnie to. Nie dziwi mnie to, chociaż przez całe dwa lata miałem w sobie cząstkę nadziei, że jednak odzyskała pamięć.
- Przepraszam, ale nie znam Cię - odpowiada. Czuje, że moje serce łamie się na jeszcze drobniejsze kawałki, niż stało się to, kiedy wyjechała. Nie znam Cię, te słowa odbijają się w mojej glowie.
- Musiałem Cię z kimś pomylić - patrzę w jej oczy i widzę coś w rodzaju rozpaczy - Głowa Cię jeszcze boli? - pytam.
- Tylko troszeczkę - przygryza dolną wargę, kiedy to mówi. Tak samo jak robiła to przed wypadkiem.
- To świetnie - uśmiecham się. Odwzajemnia delikatny uśmiech. I odchodze.
***

Czternasty dzień, kiedy jej nie ma. Kiedy dzisiaj - czternastego dnia - budze się w łóżku, nikt koło mnie nie leży. W całym domu jeszcze czuć jej zapach. Jej wszystkie rzeczy leżą tak, jak je pozostawiła. Jej zegarek, który dostała od swojego byłego faceta, nadal leży na szafce nocnej. Nosi go nadal, choć dawno ze sobą zerwali. Wtedy go nie założyła.
Wstaje i patrzę na łóżko. Wstrzymuje oddech, bojąc się, że nie wytrzymam i wybuchne.
Powoli klękam, kładąc ręce na brzegu łóżka i przesuwam palcami po białych kółkach na szarej kołdrze. Wpatruje się w nie, aż wreszcie zmieniają się w niewyraźne plamy. To z powodu łez, które napływają mi do oczu. Zaciskam powieki i wtulam głowę w łóżko, zaciskając palce na poduszcze. Ramiona zaczynają mi drżeć i nie potrafię już dłużej powstrzymywać szlochu. Zrywam się na równe nogi, krzycze, zdzieram pościel z łóżka i rzucam ją na drugi koniec pokoju.
Zaciskam pięści i wściekły rozglądam się wokół, szukając jeszcze czegoś, czym mógłbym rzucić. Chwytam poduszki i cisne nimi w kierunku lustra z odbiciem chłopaka o kręconych włosach. Odwzajemnia moje spojrzenie, szlochając żałośnie. Wściekam się jeszcze bardziej za jego słabość. Potem dobiegamy do siebie i uderzamy pięściami w lustro, rozbijając je w drobny mak. Setki błyszczących kawałków szkła spadają na dywan.
Odsuwam komodę od ściany i wydaje z siebie kolejny krzyk. Ten, który zbyt długo nie mógł wydostać się ma wolność.
Kiedy mebel ląduje na plecach, wyszarpuje z niego szuflady, rozrzucając ich zawartość po pokoju, a kiedy są juz puste, cisne nimi o ścianę, z których spadają zdjęcia, a kiedy spotykają się z podłogą, szkło rozbija się na małe kawałeczki. Potem odwracam się i kopie wszystko, co znajdzie się na mojej drodze. Dobiegam do okna i ciągne za brązowe zasłony. Karnisz łamie się na pół i materiał spada mi na głowę. Zszarpuje go i rzucam w kąt. Sięgam do pudeł stojacych jedno na drugim i nie patrząc nawet do środka, rzucam nimi z całych sił na podłogę.
Rzucam teraz wszystkim, co znajdzie się w zasięgu mojej ręki. Za każdym razem kiedy otwieram usta do krzyku, czuje słony smak łez, spływających po moich policzkach.
To był cholerny sen!
Nie wiem, dlaczego tak bardzo mnie zdenerwował, ale nie mogę się uspokoić. Był tak realistyczny, że po obudzeniu musiałam przekonywać samego siebie, że Martyna nigdzie nie wyjechała i nadal tu jest.
To był cholerny sen!
Siadam przy stole i wystukuje cichy rytm swoimi palcami. Patrzę na uchylone drzwi sypialni, z której przed chwilą wyszedłem, pozostawiając ją w marnym stanie. Nadal coś we mnie buzuje i nie mogę tego czegoś uspokoić. Zrywam się i wracam do sypialni, aby odnaleźć na podłodze koszulkę i spodnie. Wkładam je na siebie i wchodzę z domu, nie tracąc czasu na jego zamknięcie.
Kilka chwil później jestem już w szpitalu i kieruje się na oddział Martyny. Kiedy dostrzegamy wielki napis nad drzwiami - OIOM - naciskam na klamkę i wchodzę do środka. Drzwi, jak za każdym razem kiedy tu przychodze, walą w futryne z taką siłą, że podłoga dygocze.
Martyna, nie licząc jednego razu, cztery dni po operacji, kiedy odzyskała przytomność na jakieś dwie godziny, a potem znowu ją straciła, nadal się nie obudziła. Lekarze mówią, że może to być spowodowane silnymi lekami, które dostaje. Jednak ja przychodze tu każdego dnia przed i po dyżurze, a także w jego trakcie. Prawie codziennie odwiedza ją również Basia (kiedy mnie nie ma) i kilka razy wpadł też Wiktor.
Drzwi do jej sali rozsuwają się, a ja wchodzę do środka, nakładając wcześniej odzież ochronną. Pielęgniarka wita mnie uśmiechem, a potem wskazuje wzrokiem odpowiednie łóżko, jakby chcąc pokazać gdzie leży. Mam wrażenie, że robi to specjalnie by okazać mi współczucie. Nie wiem.
Siadam przy jej łóżku i odszukuje jej rękę z pod różnych rurek i kabli. Dłoń ma zabandarzowaną, bo kiedy leżała na parkingu, tuż po postrzale, wbiła sobie paznokcie tak mocno, że lekarze przez jakiś czas nie mogli opanować krwawienia.
Martyna została postrzelona dwa razy - pierwszy, rękę tuż obok serca. Drugi, w brzuch, przez co lekarze nie zdolali uratować jej śledziony. Trochę niewiarygodne jak na stan, w którym się znajduje. Ale wspominałem już o krwawieniu wewnętrznym nieznanego pochodzenia? I najważniejsze - uraz mózgu. Jeśli nie, to teraz wspominam.
Lekarze nie są w stanie udzielić informacji jakie szkody poniósł jej mózg, dopóki się nie obudzi. Jasne, przecież zawsze można się tak tłumaczyć.
Gładzę kciukiem jej dłoń i wtedy zauważam, że moje dłonie są całe we krwi. Zapewne kawałki szkła je poraniły.
Nadal jestem zdenerwowany tym, co wydarzyło się jeszcze w moim łóżku, ale staram się to ukryć. Tak strasznie tęsknie za jej głosem.
- Kochanie - mówię. Odzywam się do niej po raz pierwszy od czternastu dni. Wszyscy mi powtarzają, że powinienem z nią rozmawiać. Tylko, że ja czułem, że to wszystko mnie przerasta - Jesteś moim całym światem wiesz? Jesteś taką delikatną i kruchą księżniczka. Moją piękną ksiezniczka, która - łzy napłynęły mi do oczu - jakimś cudem zmieniła mnie i moje życie. Weszłaś do mojego serca i za cholerę nie chcesz go opuścić. Jesteś nienomalna wiesz? - moje kąciki ust lekko się podniosły - Jesteś tak cholernie uparta. Wybrałaś kogoś takiego jak ja, a ja... Ja nie wiem czemu. Ale chyba tak jest lepiej. Pewnie się na mnie wkurzysz, ale przed chwilą, chyba trochę rozwaliłem naszą sypialnie. Ale nie martw się, niedługo będziemy mogli wprowadzić się do nowego domu. Właściwie już możemy. Ale wole poczekać na Ciebie. Pamiętasz jak się zdenerwowałaś, kiedy Ci o nim powiedziałem? Zaczęły trzęść Ci się ręce, a ja przytuliłem Cię i sid uspokoiłaś. Jak ty ze mną jeszcze wytrzymujesz? Dziwie się, że jeszcze ode mnie nie uciekłaś. I od mojej szalonej rodzinki. Pamiętasz jak powiedziałaś mi, że ludzie zasługują na drugą szansę? Pewnie pamiętasz. No więc, ja też postanowiłem dać drugą szansę ojcu. Maciek o Ciebie ciągle pyta. Powiedziałem mu, że jak tylko wrócisz do domu i się lepiej poczujesz, zaprosimy go na kilka dni.
Opieram głowę o barierkę jej lozka. Czuje, że nie mam siły trzymać jej prosto. Po moich policzkach spływają łzy, a oczy zaczynają mnie piec.
- Tęsknie za tobą. Nawet nie wiesz ile bólu sprawia mi każdy dzień bez ciebie. Tęsknie za twoim dotykiem. Tęsknie za tym, jak każdego dnia się uśmiechałaś. Albo kiedy się denerwowałaś, kiedy coś Ci nie wychodziło. Jesteś naprawdę strasznie uparta. Co ty ze mmą zrobiłaś, co? Proszę, wróć do mnie. Kocham Cię Martyna.
Czuje jak zaciska palce na mojej ręce.
_______________________________________________________________
I znowu szybciutko bo o wszystkim zapomnę.
Po pierwsze strasznie Was przepraszam, że rozdziału nie było tyle czasu, ale musiałam chwilę skupić się na czymś innym.
Po drugie zapraszam Was na wattpada, gdzie możecie przeczytać moją książkę (Fight for live) i strasznie, STRASZNIE proszę Was o gwiazdki i komentarze, bo jest mi to potrzebne... Ale szczegóły w swoim czasie.
Po trzecie wybaczcie mi wszystkie błędy i niedociągnięcia w rozdziale, ale nie mam czasu by go sprawdzić (ach tak to jest, jak nie chodzi się do szkoły przez ponad 2 tygodnie;))
I najważniejsze - Martyna się w końcu obudzi?
Ach i jeszcze jedno, bo zapomniałam. To już 50 część opowiadania! Ciężko mi uwierzyć, że historia Martyny i Piotrka ma juz tyle rozdziałów, a Wy nadal ze mną jesteście i pomagacie tworzyć tą historię! 💗
Trzymajcie się ciepło i do następnego!
Natalia

Ps. Nie bądź tajemniczy! Zostaw po sobie komentarz! :)

Ilość słów: 1750