Ostatni raz poprawił muszkę przy swojej szyi. Jednym, zwinnym ruchem odgarnął kosmyk loków spadający mu na czoło. Poczuł, że pocą mu się dłonie. Raz jeszcze przejechał ręką po czarnej marynarce chcąc by idealnie dopasowała się do jego ciała. Denerwował się. Czekając na chwilę, w której ujrzy swoją wybrankę w masywnych, drewnianych drzwiach, niespokojnie przyglądał się dekoracjom, które zostały uszykowane specjalnie na ten dzień. Białe, niewielkie róże, od czasu do czasu przedzielały jeszcze mniejsze kwiaty, w kolorze pudrowego różu. Wszystko trzymało się na białych, trochę za długich, wstążkach. Niewinna i delikatna biel, zaczynała go trochę drażnić. Przetarł oczy dłonią, a potem przeniósł wzrok na dwa krzesła, pokryte białą tkaniną, które stały na przeciw niego, stanowiące główny punkt całego pomieszczenia. Przez uchylone okna, do środka wpadały promienie słońca, które dodawały uroku całemu wyglądowi. On sam stał w miejscu, gdzie już za chwilę mieli ślubować sobie miłość na całe życie. Uśmiechnął się do siebie, od dawna wyobrażając sobie tę chwilę. Pomyślał ile musiał przejść, żeby właśnie tego dnia być szczęśliwy. Ile razem musieli przejść, aby teraz nic nie stało im na drodze do wspólnego życia. Niczego jednak nie żałował. Nie żałował błędów, które popełnił, słów, które czasem raniły nawet jego samego. Nie żałował kłótni, czasem tych bezsensownych, a czasem tych nieco poważniejszych, po których mogli nie odzywać się do siebie kilka dni. Nie żałował nawet tego, ile cierpienia On i Ona sprawiali sobie nawzajem. Był szczęśliwy. Był szczęśliwy u boku kobiety, którą kocha. Czasem nawet sam zastanawiał się, jak potrafił się zmienić pod jej wpływem. Wystarczyło jej jedno słowo, uśmiech, a nawet krótkie spojrzenie, a całkowicie tracił dla niej głowę. W tym momencie cały świat przestawał istnieć, była tylko Ona. Ona i On. Pamiętał, kiedy jej drogie perfumy, działały na niego jak narkotyk, i chociaż po tylu latach, nadal nie może oprzeć się delikatnemu zapachowi, nieco bardziej już nad sobą panuję. Kiedy dotykał jej kruchego ciała czuł, że to właśnie kobieta jego życia. Jej głos miał specjalny kawałek w jego sercu, i kiedy zaczynała płakać, jemu również łzy cisnęły się do oczu. Czasami trudno było pomyśleć, że taka drobna osoba może mieć taki głos. Tak, więc jeśli chodziło o jej osobę był gotowy na wszystko. Raz jeszcze dotknął marynarki na przedramieniu i przesunął rękę do nadgarstka.
Spojrzał na drzwi, słysząc dźwięk szpilek uderzających o podłogę. Wiedział, że już za chwilę ich oczy się spotkają. Nie pomylił się. Jej długa, biała suknia była dopasowana do jej figury w każdym milimetrze. Przyglądał jej się uważnie, aby nie przegapić żadnego elementu jej ubioru. Obserwował jej brzuch, na którym opinał się śnieżnobiały materiał, podkreślający jej kobiece atuty. Od pasa w dół komplikowało się nieco i wiedział już tylko, że idealna dla niej sukienka rozchodziła się na boki, a z tyłu ciągnął się za nią niewielki ogon. Tyle mu wystarczyło. Wstrzymał powietrze i powoli przenosił wzrok na jej drobną twarz. Uśmiechnął się szeroko, co dziewczyna odwzajemniła, a jego oczy znalazły w końcu jej. Wpatrywał się w nią z czułością, trochę badawczo, jakby chciał dotrzeć do źródła jej uczuć, chociaż doskonale o nich wiedział. Jej wysoko upięte włosy zdobiło kilka niewielkich, białych róż, a z przodu pojedyncze pasma włosów opadały na jej twarz. Wszyscy goście podążali wzrokiem za jej zgrabnymi ruchami.
Gdy stanęła tuż przed nim, serce zaczęło mu szybciej bić. Z delikatnym podmuchem powietrza, poczuł jej perfumy, które przecież tak uwielbiał, a na jej twarzy dostrzegł delikatny makijaż. Wyglądała jak prawdziwa księżniczka, która znalazła swojego księcia na białym koniu.
Chwyciła go za rękę, a On pomógł jej wejść na ołtarz, do którego prowadziły dwa małe stopnie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, widząc jak próbuje poradzić sobie z suknią, która trochę jej przeszkadzała w pokonywaniu schodów. Właśnie tak wyobrażał sobie ten dzień...
- I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. - Wypowiadając słowa, z jej pomalowanego na czarno oka, spłynęła łza. Wzruszyła się, tak jak On. Zaśmiał się cicho przypominając sobie jej zapewnienia, że wcale nie będzie płakać. Spojrzał w jej brązowe oczy, a na palec wsunął obrączkę. Ona zrobiła to samo. Wszyscy wstrzymali oddech, chcąc uczynić tę chwilę jeszcze piękniejszą.
- Ogłaszam Was mężem i żoną. Może pan pocałować pannę młodą. - Musnął je wargi swoimi, wplótł jej dłoń w swoją. Znów byli tylko Ona i On. Czuł, że ta chwila już się nie powtórzy, dlatego chciał zostać w niej tak długo, na ile mu pozwolą. Rodzina i przyjaciele, którzy zajmowali swoje miejsca w kościelnych ławkach, przyglądali się im, z trudem powstrzymując od głośnych okrzyków na ich cześć. Czuli ich spojrzenia na swoim ciele, ale nie przeszkadzało im to. Cieszyli się z tego, bo w końcu był to ich dzień. Kiedy w końcu odsunął się od niej, obdarzył ją kolejnym, szerokim uśmiechem...
Tańczyli wraz z gośćmi na wynajętej przez nich sali. Jej biała suknia wirowała na parkiecie, od czasu do czasu zahaczając inne tańczące pary. Kilka dzieci biegało w okół nich, próbując złapać koniec sukienki. Czasem na nich spoglądali, uważając aby na żadne z nich nie wpaść. Kiedy muzyka zwolniła, przysunął się do niej tak, że ich ciała się stykały. Oparła głowę o jego ramię, a On pocałował ją tuż nad uchem. Uśmiechnęła się lekko, a potem sama ucałowała jego szyję...
* * * * * *
*Piotrek*
Następne dwa dni kręciły się głównie wokół pracy. Od czasu do czasu, udało mi się porozmawiać z Adamem, ale zazwyczaj były to kilkuminutowe rozmowy, bo chłopak jeździł w podstawie i niezbyt miał czas na odpoczynek. Bo jeżeli miał już jakiś czas wolny, to całkowicie poświęcał go chorej Basi, i to by było na tyle jeśli chodzi o odpoczynek w jego wykonaniu. Co do naszej rozmowy w karetce, po której nie odzywał się do mnie do końca dnia, poszła w zapomnienie. Wiktor też sprawiał wrażenie zapracowanego i albo udawał, albo faktycznie zapomniał, co było do niego niepodobne, o naszej ostatniej rozmowie.
Martyna nie zadzwoniła. Każda godzina, każda minuta, każda sekunda, dłużyła się coraz bardziej. Rytmiczne drganie wskazówki sekundowej zegara wywoływała pulsujący ból. Za każdym jej cichym dźwiękiem, czułem narastającą bezradność. Kiedy wieczorem wracałem do pustego mieszkania, zostawałem sam z własnymi myślami, i po raz kolejny zastanawiałem się nad naszą wspólną przyszłością i czy w ogóle jakąś wspólną przyszłość mamy przed sobą. Nie oszukujmy się, miałem zbyt dużą słabość do Martyny, żeby po prostu odejść. Nawet jeślibym nie chciał, byłem z nią związany. Jakby połowa mnie, połowa mojego ciała, była nią, dlatego trudno było mi myśleć o przyszłości, pomijając w niej dziewczynę.
Łukasz, który w ostatnich dniach ma wyraźną potrzebę denerwowania wszystkich dookoła, zmienił nieco swoją teorię. Uznał, że to ja się znudziłem i zostawiłem Martynę, a Ona załamała się i odeszła z pracy, żeby więcej mnie nie oglądać.-A czego się po nim spodziewałeś? - Nalałem wody do plastikowego kubka. - Że przyjdzie do ciebie z pudełkiem czekoladek i będzie błagał o wybaczenie? Przecież znasz naszego doktorka.
- Zobaczysz, że jeszcze kiedyś będziesz mu za coś dziękował. - Zdjął brudne rękawiczki z ostatniego wezwania i wyrzucił je do kosza. Kilka osób przeszło obok nas.
- Za to, że próbował wjechać we mnie swoim, pożal się boże, "pierwszej klasy" autem? Adaś, jeszcze taki głupi nie jestem.
- Wspominasz tą historię od czterech miesięcy. - Przewalił oczami. - Może wymyślisz już nową, ta naprawdę mi się znudziła.
- Liczy się pierwsze wrażenie. - Lekko się uśmiechnąłem. Znów wywrócił oczami i powiedział coś pod nosem. Spojrzałem na rozsuwane drzwi do szpitala. Kilka osób właśnie weszło.
- ...Muszę lecieć. - Usłyszałem. Przeniosłem wzrok na chłopaka, który chował rado do kieszeni i już go nie było. Chwilę później za szklanymi drzwiami odjechała karetka.
***
- Ale tato... Wszyscy z klasy tam będą!
- Ciebie tam nie będzie. - Wiktor stwierdził, zmęczony rozmową z Zosią. Oparłem się o brzeg kuchennego blatu. Spojrzał na mnie kątem oka.
- Tato proszę... - Dziewczyna nie zamierzała odpuścić. - Przecież będę w domu o dziesiątej. Nic mi nie będzie...- Wzniosła oczy ku niebu. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Dobrze, idź... - Widząc jej reakcję, której tak bardzo nie lubił, zgodził się zrezygnowany.
- Tylko na siebie uważaj. - Wtrąciłem, wyprzedzając Wiktora. Spojrzał w moją stronę z zaciśniętymi zębami.
- Naprawdę? Dzięki tato! - Na jej twarzy pojawił się szeroki i szczery uśmiech. Potem spojrzała na mnie i mrugnęła okiem, chcąc podziękować. Wiedziała, że jej tata łatwiej zgodzi się, kiedy ktoś słyszy ich rozmowę.
- Dobra idź zanim się rozmyślę. - Ostrzegł trochę zły, widząc naszą wymianę spojrzeń. Zosia wtuliła się w niego, a on objął ją ramieniem. Z żalem się uśmiechnąłem.
- Zadzwoń jak dojdziesz. - Odsunął ją od siebie i spojrzał w jej oczy.
- Oj tato... - Westchnęła i kolejny raz przewróciła oczami.
- Albo zadzwonisz, albo nigdzie nie idziesz. - Ostrzegł. Poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Przełknąłem ślinę z cichym stęknięciem.
- Dobrze zadzwonię. - Uśmiechnęła się delikatnie, pokazując białe zęby - Cześć tato. - Pożegnała się, widocznie szczęśliwa i zaraz wyszła. Odprowadził ją wzrokiem i nerwowo wypuścił powietrze z płuc. Spojrzałem na zegarek, wiszący nad kanapą. Do końca dyżuru zostało mi jeszcze piętnaście minut.
- Idzie na imprezę z chłopakiem? - Spytałem. Znów spojrzał na mnie kątem oka.
- Z koleżanką Piotr, z koleżanką. - Poprawił mnie i sprawdził coś w trzymanej przez niego teczce. Biała kartka wysunęła się i opadła na podłogę.
- Coś mi się wydaję, że ta koleżanka to tylko taki pretekst. - Schyliłem się aby podnieść dokument. Obrócił się nagle w moim kierunku. Lewą dłoń zacisnął w pięść.
- Nie musisz czasem posprzątać karetki. - Stwierdził i spojrzał na mnie surowym wzrokiem. Podałem mu kartkę, a on szybkim ruchem prawie ją wyrwał. - Ruchy, ruchy. - Dodał, podniesionym tonem. Minąłem go obojętnie.
Nie pamiętam, czy kiedykolwiek indziej byłem tak zdziwiony, szczęśliwy i zawiedziony zarazem. Stała tu przede mną i uśmiechała się, a światło wydobywające się z zewnątrz budynku, padało na jej twarz. Była tu, stała kilkanaście centymetrów ode mnie, czułem jej zapach, a nasze oczy krążyły niespokojnie w zupełnie innych kierunkach. Kobieta, którą przecież tak bardzo kocham. I mimo tego, że nie wytrzymywałem bez niej tych trzech dni, tęskniłem za nią jak głupi, nie mogłem na nią patrzeć. Znów, moja własna reakcja była dla mnie niemiłą niespodzianką. Poczułem jak zbiera się we mnie gniew. Przecież tak bardzo brakowało mi jej uśmiechu, jej spojrzenia, a nawet poczucia świadomości, że stoi gdzieś za mną. Wszystkiego, dosłownie każdego szczegółu związanego z nią. Tak jak wtedy, nie mogłem oderwać od niej wzroku, tak teraz nie mogłem zmusić się, by spojrzeć na nią nawet przez chwilę. Może nie chciałem jej ranić swoim wyrazem twarzy. Zalała mnie fala bólu.
Nagle znikąd pojawił się wiatr, zwiewając jej włosy do przodu, a do mojego nosa dotarły jej perfumy. Nie pomogło. Poczułem przeszywający ból z klatki piersiowej do obojczyka, aż do prawej ręki. Usłyszałem jak bierze głębszy oddech, by zaraz coś powiedzieć.
- Co tutaj robisz? - Wyprzedziłem ją. Kolejna fala bólu zalała moje ciało. Spojrzałem na jej dłonie. Trzymała je mocno zaciśnięte na dżinsowej marynarce. Na mojej twarzy pojawił się pewnego rodzaju ból. Zdałem sobie sprawę, że po jej policzku spłynęła łza, usta ma szeroko otwarte, a Ona sama trzęsie się z nerwów.
Wzdrygnąłem. Tak bardzo chciałem ją przytulić.
- Chcę z tobą porozmawiać. - Oświadczyła słabym głosem. Usiłowałem się skupić, ale rozpraszała mnie złość do dziewczyny.
- Słucham. - Mruknąłem. Nigdy nie myślałem, że będę potrafił tak o niej myśleć. Nie spodziewałem się, że tak bardzo to zaboli. Poczułem się tak, jakby dała mi w twarz. - Miejmy to jak najszybciej za sobą.
Kątem oka widziałem jak wykrzywiła twarz z bólu. Schowałem dłonie do kieszeniach spodni.
- To nie to co myślisz. - Przez ułamek sekundy w jej głosie słychać było zdenerwowanie.
- Więc o co w tym wszystkim chodzi?
Przyglądała mi się długo w milczeniu, rozważając możliwe odpowiedzi. W jej oczach pojawiła się słona ciecz, szybko jednak opanowała emocje.
- Widzisz, ja sama do końca nie jestem pewna... Nie wiem co się ze mną stało... Po tamtych wydarzeniach, zaczęłam myśleć o tych wszystkich złych rzeczach, które mi się przytrafiły. Nawet kiedy próbowałam skupić uwagę na czymś innym, to wszystko do mnie wracało. W końcu się poddałam, zapomniałam o tym co było dobre, o szczęściu, o tobie. - Podniosła wzrok, by sprawdzić moją reakcję. Stałem w tej samej pozycji. - Zapomniałam o tym uczuciu, które nas łączy, wpadałam w otępienie, w czarną przestrzeń i nie miałam wystarczająco dużo sił, żeby się z niego wydostać. Czułam, że zbiegiem czasu wszystko tracę i nie potrafiłam nic z tym zrobić. To tak, jakby ktoś mną kierował, nie ja, ale ktoś inny podejmował wszystkie decyzje za mnie. - Przełknęła ślinę i nerwowo przygryzła dolną wargę. Nie odzywałem się. Krążyłem wzrokiem daleko od jej osoby.
- Dlatego po prostu odeszłaś? - Na nic więcej nie było mnie stać. Wpatrywała się we mnie trochę zdziwiona. Na powrót przed oczami stanęły mi wydarzenia z dnia, w którym niespokojnie czekałem na Martynę, przed drzwiami jednej ze sal w szpitalu. Znów poczułem przypływ złości.
- Wcale nie odeszłam... - Wykrztusiła cichym głosem. - Chciałam... - Nagle coś sobie przypomniała. - Chciałam odejść, żebyś prze zemnie nie cierpiał, ale zdałam sobie sprawę z tego, że nie potrafię bez Ciebie żyć ani minuty dłużej.
- Nie rozumiem. - Przyznałem. Spojrzałem na jej cień na chodniku. Teraz ona była zła.
- A powinieneś! - Wykrzyczała. - Powinieneś zrozumieć, że nie chciałam żebyś cierpiał, bo za bardzo Cię kocham!
W końcu na nią spojrzałem. Policzki miała mokre od łez, ale nie płakała. Nie płakała, ale była zalana bólem. Bólem z mojego powodu. Gwałtownym ruchem wyciągnąłem ręce z kieszeni.
- Najwidoczniej nie rozumiem! - Krzyknąłem. - Myślałem, że jak się kogoś kocha to jest się z nim na zawszę...!
Zamilkła. Sam nie mogłem uwierzyć, jak bardzo bezsensowna była nasza rozmowa. Jedno zdanie przeczyło drugiemu. Wpatrywaliśmy się w siebie przez dłuższą chwilę.
- Byłam głupia, bo dobrze o tym wiedziałam. - Stwierdziła. Moja złość sięgnęła zenitu.
- A teraz nie jesteś?! - Krzyknąłem jeszcze głośniej. Zabolało mnie gardło.
- Okej...- Odpowiedziała stanowczo, a jej oczy na powrót zaszły łzami. - Nie będę się z tobą kłóciła. To zresztą bez znaczenia. Wyrządzonych szkód nie da się naprawić.
- Wyrządzonych szkód? - Krzyknąłem.
- Tak! - Ściszyła nagle głos. Mówiła z lekką chrypą. - Najwidoczniej pomyliłam się co do Ciebie.
Zabolało, zabolało okropnie. Odwróciła się napięcie i szybkim krokiem oddalała się ode mnie. Chyba już naprawdę do reszty zwariowałem, ale złapałem ją za nadgarstek i lekko przyciągnąłem do siebie. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach, otworzyła lekko usta i wypuściła z nich powietrze. Poczułem jej zimny oddech na obojczykach. - Jesteś dla mnie wszystkim co mam, kimś... kogo.. pokochałam... i kochać już będę zawszę. Nie chcę, żeby tak to się skończyło.
Nasze usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Z kolejnym podmuchem wiatru, poczułem jej perfumy i ciepła dłoń na policzku. Kciukiem lekko poruszała na boki. Cały gniew, ból, nagle ustąpił. Przesunąłem dłoń z jej nadgarstka i splotłem nasze palce, a drugą rękę położyłem jej na lewym biodrze. Odszukałem jej usta swoimi i całowałem tak długo, jak na to pozwalała. Poczułem przyjemny dreszcz. Oderwała dłoń i przeniosła ją na moją szyję, a ja tym razem, swoją położyłem na jej policzku. Aż trudno było pomyśleć, że kilka chwil wcześniej, byłem zły na nią, jak jeszcze nigdy dotąd.
Całowaliśmy się tak, jakby tych dni nie było, co więcej, nie było ostatnich miesięcy! Oderwałem się od niej na chwilę i przyłożyłem głowę do jej czoła.
- Kto powiedział, że to musi się skończyć? - Stwierdziłem, a jej kąciki ust lekko się uniosły. Przymknęła oczy. - Mówiłem Ci już, jakiego wielkiego świra mam na twojej osobie? - Szeroko się uśmiechnąłem.
- Wspominałeś coś, że żyć be zemnie nie możesz - musnęła moje wargi - i, że się ode mnie uzależniłeś, ale do tego doszłam już sama...
___________________________________________________________
23:27 -> skończyłam! Najlepszy czas na pisanie jest w nocy. Polecam;)
Była to chyba jedna, z najdziwniejszych historii powstania tego rozdziału w moim wykonaniu...
Pięć różnych wersji, za szóstym się udało:)
Boże! Teraz naprawdę cieszę się jak głupia, bo już przy tworzeniu tytuły, opuściły mnie wszelkie nadzieje na napisanie tego rozdziału i myślałam, że będzie to koniec tego opowiadania.
Brak pomysłów mi nie doskwierał, co to, to nie! Ale nie mogłam napisać ani jednego słowa...! Po prostu jakbym nagle zapomniała jak się piszę! Fatalnie!
Co prawda wersję szóstą, pisałam przez tydzień, ale mam nadzieję, że efekt końcowy jest całkiem niezły.
Przepraszam również, że opowiadanie pojawia się po 18 dniach, ale miałam mały wypadek i przez kilka dni nie mogłam wstawać z łóżka... Trudno było mi coś napisać...
Przez ponad tydzień nie było mnie na blogu i nabiliście kolejne 10tys. wyświetleń <3 Dziękuję!!! To naprawdę mnie motywuje do dalszego pisania.
Więc do następnego!
Natalia
Ps. Mam nadzieję, że znajdziecie czas na przeczytanie tego dłuuugiegooo rozdziału:)))
Ilość słów: 2603