CZYTASZ = KOMENTUJESZ!

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 27. Znów jestem w podróży.

*Martyna*
*Godzinę później, 19:00*
Leżąc w łóżku, ciągle zastanawiałam się jakie znaczenie miał ten sen. Czemu te myśli tak mnie prześladują? Czy robię coś źle? A może... Nie to przecież niemożliwe... W głowie miałam coraz więcej pytań i zbyt mało odpowiedzi. A Marta? Jak ona poradziła sobie z tą całą sytuacją? Też myślami wracała do tego samego? Zastanawiała się "co by było gdyby..."? Nie wiem... O czym mam myśleć, siedząc ciągle w domu? Udawać, że nic się nie stało? Że jest wszystko w porządku? Nic nie jest... Czy w ogóle nadaję się na matkę? Nie doświadczyłam "prawdziwej matczynej miłości" to będę potrafiła ją dać własnemu dziecku? Poradzę sobie? Nie mogę przecież polegać na rodzicach. Leżąc tam, w szpitalu, uświadomiłam sobie, że nie warto. I tak zawszę usłyszę to samo. Zmieni się coś? Wątpię...
- Jesteś głodna? - Piotrek stanął w progu drzwi.
- Dzięki Piotruś.
Nie chciałam nic jeść. Na sam widok jedzenia robiło mi się niedobrze.
- Niedługo powinna przyjść Marta. - Zarzuciłam cicho. Chłopak jednak nie usłyszał, zdążył przejść do innego pokoju. Znów oparłam swoją głowę o poduszkę, a ze stolika, który stał obok łóżka, wzięłam pierwszą lepszą książkę. Było ich tam sporo. Tak naprawdę leżały tylko do ozdoby, ale co mi szkodzi przeczytać jedną. I tak nie mam nic ciekawszego do zrobienia. A może spodoba mi się i nie będę mogła się od niej oderwać, pomyślałam. Tytuł brzmiał bardzo ciekawie, "Znów jestem w podróży" . Jak zawszę zaczęłam od ostatniej strony, ale zaraz potem przewróciłam kartki na początek. Kilka pierwszych zdań bardzo mi się spodobały, "Moje nowe życie rozpoczęło się tuż po przyjeździe do Buenos Aires. Byłam zmęczona długim lotem z Madrytu i gdy siostra otworzyła drzwi do naszego domu, marzyłam tylko o łóżku. Odechciało mi się jednak spać, gdy zobaczyłam tych wszystkich ludzi w holu..." , tak zaczynała się historia... Byłam zajęta czytaniem książki i nie zauważyłam, że jest już wpół do ósmej.
- Cześć Martyna. - Spojrzałam na wchodzącą do pokoju Martę.
- Marta, mogłaś zadzwonić to bym...
- To byś dalej leżała w łóżku. - Dokończyła za mnie. - I tak musisz.
- Dobra, niech Ci będzie. - Uśmiechnęłam się.
- Jak się czujesz?
- Źle. Ciągle tylko leżę, z nikim nie rozmawiam. Nie mam też apetytu.
-  Ale pamiętasz, że coś mi obiecałaś?
- Pamiętam.
- To dobrze, bo mnie zawszę się dotrzymuję słowa. - Zaśmiałyśmy się. Odłożyłam książkę na stolik i usiadłam.
- Czemu nie udało się uratować Twojego dziecka?
- Miałam krwotok. Zbyt długo leżałam bez udzielenia pierwszej pomocy, a dalej już nic nie pamiętam.
- Rozumiem.
- Ale skoro tak się stało, musiał być jakiś powód...
Marta nie siedziała zbyt długo. Mieszkała na drugim końcu miasta, dlatego nie mogła pozwolić sobie na długie odwiedziny o tak późnej porze. Kiedy wyszła było już po ósmej. Poszłam do łazienki się odświeżyć. Spojrzałam na siebie w lustrze. Ktoś może kochać kogoś takiego jak ja? Było mi smutno...
Znów wróciłam do swojego łóżka. Leżałam sama. Nie miałam już jednak ochoty na książkę, w mojej głowie narodziły się nowe pytania. Kilka minut później przyszedł Piotrek.
- Potrzebujesz czegoś? - Zapytał.
- Wystarczy mi Twoja bliskość.
Zawszę kiedy jest przy mnie czuję się bezpiecznie. Za każdym razem, kiedy jego usta stykają się z moimi zakochuję się od nowa. Kocham jego perfumy, bo przeważnie tak się wyperfumuję, że z daleka go czuć. Ufam mu jak nikomu.. Podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.
- Bardzo Cię kocham. - Powiedziałam. Właśnie teraz podniósł moją głowę i pocałował mnie. Pocałunek był długi i delikatny.
- A ja Ciebie. - Odparł z uśmiechem.
- Skąd ja Cię mam?
- Ponoć przeciwieństwa się przyciągają.
- Czyli to taki magnes?
- Można tak ująć.
- Musi być naprawdę duży, skoro coraz bardziej nas do siebie ciągnie.
- Ty i Twoje poczucie humoru, ale masz rację. Z dnia na dzień kocham Cię jeszcze bardziej.
- Przecież mówię. - Uśmiechnęłam się, a Piotr znów mnie pocałował.
Położyliśmy się na łóżku.
_________________________________________________________
Tak wiem, nie zbyt długie, ale to dlatego, że jutro pojawi się kolejna część i rozbiłam to na dwa rozdziały ;)
Podoba Wam się?
A nowy wygląd? Wydaje mi się, że jest bardziej nowoczesny i choć troszkę Wam się spodoba.
Wczoraj wieczorem przez przypadek usunęłam możliwość dodawania anonimowych komentarzy, ale już to naprawiłam i zachęcam do komentowania!
Chciałam jeszcze powiedzieć, że niedługo będzie więcej bohaterów.
Chodzi mi tu o Adama, bo kilka osób prosiło.
Ale będzie też ktoś inny, kto trochę namiesza w życiu Martyny i Piotrka. Kto? Zobaczycie niedługo :)
Mam jeszcze dla Was wiadomość - klik  .
Dziękuję i do następnego!
Natalia

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 26. Nowy problem.

*Piotrek*
Nachyliłem się i czule pocałowałem Martynę. Spojrzałem w jej brązowe oczy. Były takie śliczne.
- Dasz radę dojść do samochodu?
- Tak Piotruś, chodźmy.
Po woli ruszyliśmy w stronę wyjścia. Kilka minut później byliśmy na parkingu. Otworzyłem drzwi i pomogłem wejść Martynie.
- Gdzie sobie pani życzy?- Zapytałem siadając na miejscu kierowcy. Chciałem odciągnąć myśli od sytuacji.
*W domu*
Martyna siedziała na kanapie. Była czymś zasmucona. Postanowiłem jednak, że zostawię ją przez chwilę samą... Zacząłem zastanawiać się co byłoby, gdybym jej nie poznał? Dalej oglądałbym się za wszystkimi dziewczynami? Tego nie wiem i już się nie dowiem. Mimo tego jestem o wiele bardziej szczęśliwy niż kiedyś. Wiem jedynie, że nie byłoby mnie tu i teraz. Nie byłoby tyle cudownych chwil. Nie byłoby tego wspaniałego uczucia. Po prostu nie byłoby nas. Za to wszystko jestem jej bardzo wdzięczny. Nauczyła mnie jak bezgranicznie kochać drugą osobę. Wróciłem do Martyny i usiadłem koło niej.
- Wydaje mi się czy jesteś smutna?
- Czemu to wszystko nam się przytrafia?
- Martyna, przecież to mógł być każdy.
- Nie każdy ma takiego ojca.
Przytuliłem dziewczynę, a ona oparła swoją głowę o moje ramię.
- Dziękuje, że jesteś ze mną. - Powiedziała cichym głosem.
Było około 22. Martyna spała od dwóch godzin. A ja? Nie mogłem zasnąć. Kręciłem się z boku na bok, myśląc o... Właśnie. Nie chciałem o tym myśleć, jednak wszystko kierowało się ku temu. Co jeśli to moja wina? Może to przeze mnie Martyna mogła stracić dziecko? Nie opiekowałem się nią jak trzeba? Czy to wszystko nie dzieję się za szybko? Minęła 23... 24... Ciągle nie spałem.

*Następny dzień*
Rano czułem się fatalnie. Jakbym przebiegł maraton. Martyna jeszcze spała. Nic dziwnego, była dopiero 5:20. Wypiłem kawę i pocałowałem dziewczynę w czoło na pożegnanie. Pół godziny później byłem już w stacji.
- Dzień dobry doktorze. - Powiedziałem do siedzącego za biurkiem Wiktora. Nie był on jednak sam. Na przeciwko niego siedział mężczyzna w okularach. Nie zastanawiając się jednak, poszedłem się przebrać. Kilka minut później przeszedł Adam.
- Stary co to za facet? - Zapytałem.
- Sam nie wiem. Pierwszy raz go widzę. Chodź już, mamy wezwanie.
Kilkanaście minut później mogliśmy już wracać do bazy.
- 21S pacjent odmówił przewiezienia do szpitala. - Powiedział Wiktor do centrali. Chwilę potem, mieliśmy jednak kolejne wezwanie... Kilka godzin później udało nam się w końcu wrócić. Nie na długo zresztą.
- Dwa samochody zderzyły się w centrum. Kilka osób jest rannych.
- Przyjąłem, jedziemy.
- Coś dzisiaj mamy dużo tych wyjazdów. To już chyba z dziesiąte! - Powiedziałem.
- Dwunaste. - Dodał Adam.
- Liczyłeś? - Wiktor się zaśmiał.
- Strzelałem.
- Dobra, koniec tych żartów, chodźcie już...
W ciągu tego dnia mieliśmy jeszcze kilka wezwań. Przebrałam się z powrotem w swoje ciuchy i wyszedłem z bazy. Wsiadając do samochodu wybrałem numer do Martyny.
- Cześć kochanie. - Powiedziałem. - Jak się czujesz?
Wyjeżdżając z parkingu, nie zauważyłem samochodu z naprzeciwka. Zatrzymałem się w ostatniej chwili. Wysiadł z niego mężczyzna. Wyglądał mi znajomo.
- Co pan wyprawia! To jest droga, a nie plac zabaw! - Krzyknął oburzony i poszedł sprawdzić czy na jego samochodzie nie ma żadnego wgniecenia.
- Przecież nic się nie stało. - Powiedziałam.
- Wie pan ile ten samochód kosztował? Kto w ogóle dał panu prawo jazdy!
- Ale niech się pan nie denerwuje, to tylko na zdrowie szkodzi.
- Doskonale wiem co szkodzi na zdrowie w przeciwieństwie do pana! Do widzenia! - Krzyknął i wrócił do swojego samochodu.
- Do widzenia. - Powiedziałem i również wróciłem do samochodu.

*Martyna*
Cały dzień przeleżałam w łóżku. Czułam się źle. Nie tylko z powodu złego samopoczucia, ale też samotności. Przez cały dzień z nikim nie rozmawiałam. Brzuch bolał mnie przez cały czas. Na szczęście nie tak mocno. Myślałam o moim dziecku. Nie zniosłabym poronienia. Zastanawiałam się też, jakie znaczenia miał ten sen? Czy to prawda? Czy faktycznie poronię? Boję się. Najzwyczajniej w świecie się boję. Wstałam z łóżka i poszłam do kuchni. Musiałam wziąć tabletki. Poczułam się gorzej. Nie miałam siły wrócić z powrotem do pokoju. Usiadłam na krześle. W tym momencie usłyszałam trzask drzwiami.
- Piotrek? - Próbowałam krzyknąć. Chłopak natychmiast pojawił się w progu kuchennych drzwi. - Pomożesz mi?
- Pewnie. Co Ty tu robisz? Przecież miałaś leżeć.
Piotr pomógł mi wstać i dojść do łóżka.
- Oj, Martynka...  
____________________________________________________________________________          
No wreszcie! Czy ja muszę mieć takiego pecha?
Wczoraj wieczorem skończyłam opowiadanie i miałam je dodać...
Poszłam na chwilę do innego pokoju...
I właśnie wtedy rozładował mi się laptop, a opowiadanie przepadło...
Jestem zła, bo miało być dłuższe...
Nie zdziwię się jeśli się Wam nie spodoba, mi w ogóle nie pasuje...
Ale jak to mówią, życie jest niesprawiedliwe i teraz tego doświadczam...
Mam jednak dla Was dobrą wiadomość ;D
Teraz kiedy jest dużo wolnego czasu i okres świąteczny, postanowiłam, że rozdziały będę pojawiały się częściej! Może co dwa dni? Albo codziennie? Nie wiem na ile pozwoli mi na to czas, ale na pewno w tygodniu pojawią się dwie części! ;)
Tutaj krótkie streszczenie następnego odcinka "Na sygnale" , który pojawi się dopiero 7 stycznia ;c
Tak, za 17 dni...
Do następnego i WESOŁYCH ŚWIĄT! :D
Natalia

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 25. Będzie dobrze.

*Piotrek*
Tykanie zegara było coraz bardziej nie do zniesienia. Kilkanaście minut spędzonych na szpitalnym korytarzu wydawało się wiecznością. Nie wiedziałem co dzieje się z Martyną, a świadomość o możliwości poronieniu dziewczyny dołowała mnie jeszcze bardziej. W końcu  z sali wyszła Marta.
 - Co z nią? - Spytałem.
- Będzie dobrze. - Uśmiechnęła się sztucznie.
- Marta nie strasz mnie.
- Prosiła, aby Ci na razie niczego nie mówić.
- To znaczy, że się obudziła?
- Tak, niczego więcej nie mogę Ci jeszcze niestety powiedzieć, przepraszam. - Kobieta odeszła. Nikt nie chciał udzielić mi informacji o Martynie i dziecku. Usiadłem z powrotem na krześle. Przypomniał mi się jej sen. A co jeśli to prawda? Co jeśli naprawdę stracimy dziecko? Siedziałem tak przez najbliższą godzinę. Nagle w korytarzu zobaczyłem rodziców dziewczyny. Wiedziałem, że nie obejdzie się bez kłótni. Tak też było.
- Co z nią? - Dopytywał się ojciec.
- Nie wiadomo.
- To nie umiesz czegoś dowiedzieć! - Zdenerwował się.
- Niech się pan tak nie denerwuje. I tak już Martyna jest tutaj przez pana. - Ojciec Martyny spojrzał na mnie wrogo, po czym poszedł do lekarza.
- Nic panu nie powiedzą. - Jedynie krzyknąłem. Miałem rację. Po chwili mężczyzna wrócił, burcząc coś pod nosem.
- Zachciało wam bawić w rodziców, to teraz macie! - Powstrzymałem się jednak przed odpowiedzią. Znów usiadłem na swoim krześle, zastanawiając się co jest w tym wszystkim złego. Minęła kolejna godzina czekania. Dlaczego to wszystko tyle trwa? Po woli wydawało mi się, że przesiedzę tu całą noc. Jednak na końcu drugiego korytarza dostrzegłem Martę. Powiedziała, że niedługo będę mógł do niej wejść.
- Chciałabym Ci jeszcze coś powiedzieć. - Przeszliśmy do gabinetu na przeciwko.
- Coś się stało?
- Nie, ale... - Tu na chwile się zacięła. - Ciąża Martyny jest zagrożona.
- To znaczy, że..
- Nie Piotrek. Przez jakiś czas musi się po prostu oszczędzać.
- Rozumiem. To może ja już do niej pójdę.
- Piotrek jeszcze jedno, Wiktor nie może się do Ciebie dodzwonić. - Dodała na końcu. Z tego pośpiechu nie zabrałem ze sobą telefonu. Jednak nie myślałem teraz o tym. To co powiedziała Marta wydawało mi się odległą rzeczywistością... Humor mi się nieco poprawił, kiedy w końcu pozwolono mi wejść do Martyny. Smutna leżała na łóżku.
- Jak się czujesz?
- Lepiej. - Powiedziała cichym głosem. - Przepraszam, że Ci nie powiedziałam. Nie chciałam
Cię martwić.
- Czasem mam wrażenie, że jesteś zbyt dobra. - Uśmiechnąłem się.
- Dowcipnisiu! - Udało mi się ją pocieszyć. Przez kilka minut panowała cisza. Spoglądaliśmy sobie głęboko w oczy. Milczenie przerwała wchodząca Marta.
- Mam wyniki ostatnich badań. - Powiedziała. - Najlepsze nie są ale z pewnością możesz wracać do domu.
-Dzięki, jesteś wspaniała. - Ucieszyła się Martyna.
- Jak będziesz wychodziła, przyjdź proszę jeszcze do mnie na chwilę. Muszę z Tobą porozmawiać.
- Oczywiście, mam się bać?
- Może... - Odparła i tajemniczo wyszła z sali. Ewidentnie jest czymś zasmucona... Pomogłem Martynie wstać z łóżka. Była jeszcze słaba. Ledwo trzymała się na nogach. Powoli wyszliśmy z pokoju. Na korytarzu czekali rodzice dziewczyny.
- Martynka! Jak się czujesz? -Zapytała troskliwie jej matka.
- Bywało lepiej. - Odpowiedziała obojętnie. Wiedziałem, że nie chce z nimi rozmawiać. Przecież to właśnie przez nich mogła stracić dziecko.
- Co ty narobiłaś? Zniszczyłaś sobie całe życie! - Krzyknął ojciec.
- Niech pan już lepiej nic nie mówi! - Odezwałem się. Martyna szła wolno, trzymając się mnie. Jedną ręką trzymała się za brzuch.
- Wszystko dobrze?
- Tak Piotruś, chodźmy.
Gabinet, w którym znajdowała się Marta, znajdował się na drugim końcu szpitala. Po dłuższej chwili, byliśmy we właściwym miejscu.
-Możesz mnie puścić, poradzę sobie. - Zdecydowała Martyna. Ostrożnie zabrałem swoje ręce, a dziewczyna, podpierając się ściany, weszła do izby przyjęć. Usiadłem obok starszego mężczyzny. Cóż, zapach nie był zbyt przyjemny... Kilka minut później korytarzem przechodził Wiktor.
- Piotr, co z Martyną? - Zapytał z pośpiechu.
- Jej ciąża jest zagrożona. - Powiedziałem bez zastanowienia.
- Ciąża?
Całkiem zapomniałem, że Wiktor o niczym nie wie. Martyna nie chciała mu na razie mówić. Lekarz zatrzymał się zdziwiony.
-Martyna jest w ciąży.
- Dobra Piotrek, muszę lecieć, mam wezwanie. Pogadamy jutro. - Odszedł szybkim krokiem. - Aha i nie spóźnij się.

W tym samym czasie.

*Martyna*
Weszłam do izby. Marta miała akurat pacjenta. Usiadłam na najbliższym krześle. Czułam się słabo. Choroba i myśl o możliwości poronieniu przytłaczały mnie jeszcze bardziej.
- ... TK głowy, kręgosłupa, brzucha i monitorujemy ciśnienie. Zabieramy panią na OIOM. - Powiedziała Marta do pielęgniarek. - Martyna już jesteś. - Kobieta usiadła na przeciwko.
- Chciałaś ze mną porozmawiać.
- Tak, dobrze, że jesteś. - Zmartwiła się. - Zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji?
- Pewnie, że tak, tylko nie rozumiem czemu jesteś taka przygnębiona?
- Nie możesz stracić tego dziecka. - Powiedziała prawie ze łzami w oczach.
- Marta co się dzieję?
- Nie możesz, rozumiesz?
- Marta, ale ja wiem...
- Obiecaj mi, że zrobisz wszytko abyś nie poroniła? - Spojrzałyśmy sobie w oczy. Wszystkie wypowiedziane słowa bardzo mnie poruszyły. Po policzku spłynęła mi kropla łez.
- Obiecuje... Proszę, powiedz mi co się stało.
- To nie jest najlepszy moment.
- Jeśli nie teraz, to kiedy?
- Musisz się teraz bardzo oszczędzać, nie denerwować. Przez kilka najbliższych dni leż ciągle w łóżku. - Właśnie teraz Marta rozpłakała się.
- Nie płacz. - Powiedziałam i przytuliłam ją.
- Kilka lat temu zaszłam w ciąże. - Mówiła. - Na początku wszystko było dobrze. Pewnego dnia poszłam odwiedzić koleżankę, kiedy wracałam było już ciemno... Gdybym weszła kilka minut wcześniej!
- Nie płacz.
- Właśnie wtedy był ten wypadek. Podeszłam aby pomóc i... - Zawahała się. - Nagle wyjechał ten samochód...
- Nic już nie mów. Obiecuję, że zrobię wszystko co tylko mogę. Nie płacz.
- Nic nie dało się już zrobić, dlatego tak bardzo chce, aby choć Tobie się udało.
- Rozumiem. Przyjdź do nas jutro na kawę, porozmawiamy spokojnie.
- Jutro mam dyżur. Chyba, że dopiero po 19?
- Mam teraz dużo wolnego czasu. - Próbowałam pocieszyć Martę. - Wpadaj kiedy tylko chcesz.
Kobieta uśmiechnęła się. Pożegnałam się i wróciłam do Piotrka.

*Piotrek*
Drzwi do izby otworzyły się. Zerwałem się z krzesła i pomogłem Martynie. Nagle dziewczyna zatrzymała się. Spojrzała na mnie z niewinnym wzrokiem i położyła swoją dłoń na moim policzku.
- Wiesz, że zrobię dla Ciebie wszystko? - Powiedziałem z uśmiechem.
- Nie trzeba wszytko.
- Tylko co?
- Tylko mnie kochaj...
______________________________________________________________________
Przepraszam, przepraszam! ;c Czekaliście długo... 3 tygodnie.
Ale nie wiedziałam jak to napisać, zacząć i w ogóle kiedy tak mam muszę się przy pierwszych kilku zdaniach zmusić do pisania. Do tego ten tydzień nie należał do miłych...
Mój pies potrzebował operacji, od której zależało jego życie i nie do końca było wiadomo czy przeżyje ;c
Ehh, wiecie jak to jest kiedy wasz najlepszy przyjaciel umiera?
Ja nie wiedziałam.
Kiedyś wydawało mi się to dziwne, płakać za zwierzęciem, ale teraz zrozumiałam, że właśnie taka sytuacja może zmienić człowieka na zawsze...
Nie życzę tego nikomu.
Mam nadzieje, że następnym razem nie będziecie pisać w komentarzach, że nic nie piszę, bo nie wiecie co może dziać się w moim życiu...
Dziękuje za przeczytanie i do następnego! ;3
Musiałam dać to zdjęcie <3 --------------------------------------->
Natalia