CZYTASZ = KOMENTUJESZ!

czwartek, 26 maja 2016

Rozdział 52. Wróć, jeśli pamiętasz.

*Piotrek* 

Biegnę tak szybko, że nie zauważam wychodzącej z sali pielęgniarki i chcąc nie chcąc musiałem się z nią zderzyć. Słyszę jak krzyczy coś za mną, ale ja dalej biegnę. Czuje pulsujący ból w okolicy żeber. Zapewne po zderzeniu z blond pielęgniarką. Zatrzymuje się przed drzwiami i patrzę jeszcze na numer pomieszczenia, chcąc upewnić się, że to właściwe miejsce. Właściwe, ale nie mogę wejść. 
Strach. Obezwładniający, paraliżujący, duszący strach. 
W końcu drzwi sie rozsuwają i wchodzę do środka. Nie widzę jej od razu. W okół jej łóżka stoją lekarze i pielęgniarki. Czy to przypadkiem nie ta sama, z która przed chwilą się zderzyłem? 
Lekarze wymieniają miedzy sobą słowa tak, że tylko oni mogą je zrozumieć. Jedna z pielęgniarek otrzymała jakiś rozkaz i zaczyna odłączać kilka niepotrzebnych sprzętów. Lekarz Martyny mnie zauważa, uśmiecha się delikatnie i odsuwa się, wraz z innymi lekarzami. 
- Proszę bardzo - wskazuje na miejsce obok łóżka, a ja pierwsze co dostrzegam to oczy Martyny. 

Zdaje się, że kompletnie nie zwraca uwagi na lekarzy i pielęgniarki.
Przez pierwsze kilka sekund stoję w miejscu i przyglądam się z daleka. Nie spojrzała na mnie. Nic nie powiedziała. Lekarz westchnął smutno i wyprowadził wszystkich na zewnątrz pozwalając zostać mi samemu z Martyną. Kiedy drzwi za nimi się zamknęły, powoli podeszłem do jej łóżka i wyciągnęłam do niej dłoń. Na początku zacząłem głaskać jej dłoń, malując na niej dziwaczne kółka. 
- Martynka - szepnąłem, mając nadzieje, że w końcu na mnie spojrzy. - Martwiłem się o ciebie. 
Serce zaczęło bić mi szybciej, czekając na jej reakcje. 
Zacząłem się bać. Potwornie bać. 
Leżała, nieruchomo wpatrując się w sufit i zupełnie ignorowała wszystko co ją otaczało. Zdawalo się, że znajduję się w zupełnie innym świecie. Nieuczesane włosy opadały jej na ramiona i sprawiały wrażenie jeszcze ciemniejszych niż ma w rzeczywistości. Natomiast skóra stała się biała ja ściana. Domyślałem się, że są to efekty przyjmowanych przez nią leków, ale to mnie nie uspokajało. A kiedy spojrzałem w jej oczy, zrozumiałem, że coś jest nie tak. 
To nie były jej oczy. Oczy Martyny zawsze były pełne życia, blasku i czegoś niezrozumiałego dla mnie, ale pięknego, bo to chyba najbardziej do niej przyciągało. Te oczy były szare, smutne, przepełnione bólem i pozbawione życia. Patrzyły tępo w biały sufit, sprawiając przy tym wrażenie nieobecnych. Zamarłem. 
Spojrzałem rozpaczliwie w stronę lekarza, który stał za szybą udając, że czyta coś w telefonie. Kiedy jednak na niego spojrzałem natychmiast schował urządzenie i wszedł do środka. W tym samym czasie Martyna złapała mnie za rękę. Zrobiła to tak mocno, że przez chwile miałem wrażenie, że coś ciężkiego ją przygniata. 
Lekarz podszedł do łóżka z drugiej strony, przywitał się z Martyną krótkim "dzień dobry" , na co oczywiście nie zareagowała i zaczął opowiadać wszystko co się z nią działo, jakie operacje przeszła, przebieg rehabilitacji w niedalekiej przyszłości i tym  podobne rzeczy.  Leżała, mrugała oczami i trzymała mnie za rękę, wbijając paznokcie tak mocno, że zdawało się, jakby nigdy już nie miała puścić, ale nie odpowiadała. Co jakiś czas otwierała usta, ale kiedy lekarz przestawał mowić myśląc, że chce coś powiedzieć, natychmiast je zamykała. Wydawało się, że w ogóle nie słucha. 
Potem lekarz dostał jakiś ważny telefon, przeprosił nas i wyszedł na korytarz, kierując się w stronę sali operacyjnej. Nogą przesunąłem sobie krzesło stojące obok i usiadłem na nim. Martyna co jakiś czas zmniejszała swój uścisk, tylko po to, aby za pare sekund ścisnąć mnie jeszcze bardziej. 
Przez ostatni czas nie spałem za wiele i zbyt dobrze. Może dlatego zdarzało mi się zasnąć na krześle, czy w samochodzie. Tak było i tym razem.

*Wiktor* 

- Nie wiem. Nie jest za późno? Nie, nie ma mowy. Jej rodzice się zgodzili? Ale ja uważam, że jesteś jeszcze za młoda. Do zobaczenia jutro. Pa. 
- Zosia chce iść na imprezę? - wzdrygam się słysząc za sobą czyjś głos. Odwracam się szybko, przyciskając telefon do piersi. 
- Artur. Wybacz nie zauważyłem cię. 
- Nic nie szkodzi - przesuwa się w stronę biurka i bierze do rąk jedną z moim teczek - To jak? Impreza? 
Patrzę na niego, zastanawiając się czy mogę pogadać z nim o tej sprawie. Nigdy za nim nie przepadałem. Zatrudniłem go z przymusu, nie chęci. Drapię się po głowie. 
- Tak. U chłopaka - wzdycham cieżko. 
- Poważna sprawa. Dobrze zrobiłeś zabraniając jej. Osobą w jej wieku rożne teraz pomysły do głowy przychodzą. Kto wie, może za kilka miesięcy zostałbyś dziadkiem. 
Patrzę na niego z wysoko uniesionymi brwiami, kiedy on rownież na mnie spogląda. Wzrusza ramionami. 
- Zosia jest mądra dziewczyną. Wie co powinna robić - odpowiadam. 
- W takim razie dlaczego jej nie pozwoliłeś? 
Zaczynam obracać telefonem w dłoni. W ostatnim czasie zauważyłem, że robię to zawsze, kiedy się denerwuje. 
- A ty skąd wiesz takie rzeczy? - pytam, podchodząc do niego i zabierając swoją teczkę - Dzieci masz? Nigdy nie mówiłeś. Może wezmę ze sobą Zosię i zapoznamy się na jakiejś miłej kolacji jutro wieczorem? 
Odkładam teczkę na biurko i wychodzę, zostawiając zmieszanego Artura na środku pokoju. 
Kierując się w stronę karetki zastanawiam się, co robi Zosia, kiedy jestem na dyżurze. Pracuję w rożnych godzinach, czasem w dzień, innego razu w nocy. W czasie tygodnia, kiedy Zosia chodzi do szkoły, z domu praktycznie nie wychodzi, tego jestem pewien. Zawsze wiedziała, że nauka jest ważna i każdą wolną chwilę poświęca właśnie jej.  Ale w weekend, kiedy zazwyczaj mam dwudziestoczterogodzinne dyżury, skąd mogę mieć pewność co robi? Ufam jej, tak jak ona ufa mi, jednak postanawiam raz jeszcze do niej zadzwonić. 
- Zosia? Tak, wszystko w porządku. Może przenocujesz dzisiaj u dziadka? Nie o to chodzi. Po prostu nie chce, żebyś znowu siedziała sama. Tak. Obiecuje. Zadzwoń jak dojedziesz. Narazie. 
Wciskam czerwoną słuchawkę i wkładam komórkę do kieszeni w kurtce, po czym zapinam zamek. Na parkingu przed stacją widzę Adama obok karetki. Na początku dalej idę w kierunku jakim zamierzałem, ale po kilku krokach zatrzymuje się i patrzę na niego katem oka. Szuka czegoś w środku pojazdu i w ogóle mnie nie zauważa. Postanawiam do niego podejść. 
Nie mam zamiaru znów mieszać się w nie swoje sprawy, ale czuje coś dziwnego, co każe mi zapytać. 
Kiedyś przyłożę w twarz samemu sobie za to, że nie potrafię ugryźć się w język. Teraz jednak będę musiał z tym zaczekać. 
- Piotrek już wie? 
Odwraca się, uderzając głowa w jedną z półek. Przykłada rękę do bolącego miejsca i zaczyna je rozcierać. 
- Co wie? - pyta, mrużąc oczy. Wznoszę oczy ku niebu. 
- Nie zgrywaj idioty - odpowiadam złośliwie. Trzeba przyznać, że ten chłopak od kilku tygodni działa mi na nerwy. 
- Nie rozumiem o czym doktor mówi - wychodzi z karetki i zasuwa jej drzwi. Staje naprzeciwko mnie i opiera się plecami o pojazd. Patrzy mi w oczy, a potem odwraca szybko wzrok u zaczyna szybko oddychać. 
- Skąd doktor o tym wie? 
Tym razem faktycznie patrzę na niego jak na idiotę.
- Ślepy nie jestem. 
- Góra panu powiedział?
- Od dwóch tygodni zachowujesz się dziwnie. Sam się domyśliłem.
Odpycha się i staje prosto. Znów podnosi wzrok i patrzy mi w oczy. Mam wrażenia, że się boi, ale jest mu wszystko jedno. Przez chwile panuje cisza. Wydaje mi się, że tylko ja tutaj mam coś jeszcze do powiedzenia. 
- Dlaczego to wszystko komplikujesz? 
- Nie chciałem. Tak wyszło. 
- Tak wyszło? - powtarzam z niedowierzaniem - To ty się w to wszystko wpakowałeś. Powinieneś zgłosić to wszystko na policję już kiedy się o tym dowiedziałeś. 
- To nie jest takie proste. 
- Masz racje, nie jest. A z dnia na dzień jest jeszcze gorzej. 
- Dlaczego doktor się w to wszystko miesza? Po co to? Nie ma doktor swoich problemów? 
- Adam - podnoszę głos - Co ty do cholery robisz? Chcesz zniszczyć sobie życie do końca? W najlepszym wypadku dostaniesz dziesięć lat i zostanie ci odebrane prawo wykonywania zawodu. Chcesz jeszcze więcej? 
Nie odpowiada. 
- Gdybys zrobił to co należy kilka tygodni temu Martyna nie walczyła by teraz o życie, Góra i jego ludzie czekaliby na wyrok, a ty nie poniósłbyś żadnych konsekwencji. Powinienem już dawno zadzwonić na policję.
Odwracam głowę w kierunku stacji i kopie leżący na ziemi kamien. 
- To dlaczego doktor jeszcze tego nie zrobił? 
- Bo wiem, że masz problemy, jasne? Gdyby nie to, że traktuje cię... traktuje cię jak syna, już dawno bym to zrobił. 
W jego oczach pojawiają się łzy. 
- To i tak już niczego nie zmieni. Piotrek mnie znienawidzi tak czy siak. 
- Piotrek jest twoim przyjacielem...
- Co z tego? - przerywa mi - Pan chciałby mieć przyjaciela, który o mam włos nie zabiłby pana żony? 
Zatrzymuje powietrze na chwile w płucach. 
- Ale moja żona nie żyje. 
Adam znów odwraca wzrok, by chwile pózniej znów na mnie spojrzeć i powiedzieć: 
- To i tak już niczego nie zmieni. 
Zaczyna iść w kierunku stacji, przeklinając coś pod nosem. 
- Powiedz mu w końcu! - krzyczę za nim. 

*Piotrek* 

Kiedy się budzę, pierwsze co czuje to potworny ból pleców. Podciągam się na krześle i zaczynam rozmasowywać szyje, która rownież jest w nie najlepszym stanie. Chwile pózniej patrzę na Martynę. Musiała zasnąć, kiedy spałam. Ręka, którą mnie trzymała niesforne opadła na brzeg łóżka. Chwytam jej dłoń i kładę na łóżku. Zauważam pierścionek - ten sam, który założyłem jej na palec kilka miesięcy temu. Teraz dopiero zaczynam zadawać sobie pytanie, dlaczego jeszcze nie wzięliśmy ślubu. Odpowiedz jest jednak prosta i chyba za prosta. Nie chciała. Nie chciała się spieszyć, a ja nie miałem nic przeciwko. Małżeństwo zobowiązuje. Na smierć i życie. Sam nie wiem czy dojrzałem do takiego etapu. Jednak teraz, siedząc na tym cholernie niewygodnym krześle, wiem już, że jestem gotowy. Czas spędzony z Martyną, był najlepszym czasem w moim życiu i uciekł tak szybko, że nawet nie wiem kiedy. 
Siedzę jeszcze przez kilka minut przyglądając się śpiącej dziewczynie. Wstając z krzesła czuje ból w okolicy żeber. Opuszkami palców dotykam bolącego miejsca, a z moich ust wydobywa się dziwny dźwięk w postaci stęknięcia. 
Na korytarzu nikogo nie ma. Panuje też przerażajaco głucha cisza. Patrzę na zegarek wiszący w kącie. Trzecia w nocy. Dlaczego nikt mnie nie obudził i nie kazał wyjsć? Rodziców także już nie ma. Domyślam się, że wyszli już dawno temu. Mam tylko nadzieje, że więcej się nie kłócili. 
- Panie Piotrze - słyszę głos lekarza - Możemy chwilę porozmawiać? 
Poprawiam włosy lecące mi do oczu i spoglądam na zmęczone oczy lekarza. Pewnie nie spał jeszcze tej nocy. Mimo wszystko domyślam się o czym mamy rozmawiać. Lekarzów, tak samo jak i mnie, martwi reakcja Martny, a raczej jej brak. Spodziewaliśmy się wszystkiego, krzyków, rwania włosów z głowy, płaczu, a tym czasem nic z tego. 
Do naszej dwójki dołącza jeszcze jeden lekarz, który zajmuje się urazami mózgu - "Proszę nie popadać w paranoje. Jak wiemy z wcześniejszych badań u pacjentki doszło do uszkodzenia mózgu. Nie wiemy jednak do jakich uszkodzeń doszło dokładnie, musimy czekać. Być może to chwilowy stan. Trzeba być dobrej myśli.". Potem jeszcze raz lekarz wyjaśnił mi etapy przebiegania rehabilitacji i leczenia. Rozmawialiśmy chwilę, po czym lekarz wszedł do sali Martyny. 
- Kocham cię - powiedziałem cicho, patrząc na śpiącą dziewczynę. 
________________________________________________________________
Miesiąc... Dwa... Trzy... Nie było mnie trochę i to trochę długo. Dużo się działo, to na pewno. A potem nie wiedziałam w która stronę poprowadzić tą historię i chyba w końcu mnie zabijecie, zamordujecie, zastrzelicie, ale podjęłam decyzje i jej nie zmienię. (Chyba). 
Ale dowiecie się sami ;) 
Kolejny post, mam nadzieje niedługo, chyba zaraz nawet zacznę go pisać. 
Co z tego ze juz koniec maja. Na początku roku 2014 założyłam tego bloga i powiem wam szczerze to była jedna z najlepszych decyzji mojego życia, bo właśnie wtedy rozpoczęła się moja przygoda z pisaniem. Cóż Ok 150tys wyświetleń na blogu (MEGA DZIĘKUJE), 52 rozdziały i jedna jednorazówka. :)

Do następnego! 
Natalia 

Dziękuje, że jesteś! ❤️ 


poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział 51. Bez ciebie serce nie bije, jak powinno bić.

*Piotrek*

Ale się nie obudziła. Jej oczy pozostały zamknęte.
Opuściłem sale czując, że dłużej nie dam rady tam siedzieć. Zostawiłem Martynę z pielęgniarką, która zaczęła sprawdzać jej czynności życiowe i wyszedłem na zewnątrz. Drzwi zamknęły się i przestałem słyszeć dźwięki urządzeń, do których podłączona była Martyna.
Nie chciałem być tu dzisiaj sam. Nie chciałem spędzić samotnie kolejnego dnia tutaj. Zacząłem sprawdzać wszystkie kieszenie w poszukiwaniu telefonu komórkowego. W końcu znalazłem niewielkie urządzenie, które kupiłem kilka dni temu, bo poprzedni telefon uległ małemu wypadkowi. Jestem pewnien, że jego resztki nadal leżą na przeklętym parkingu.
Zdarza się.
Odblokowałem telefon i wyszukałem numer, który od niedawna istnieje w moim spisie kontaktów. Po trzech sygnałach, odebrał.
- Coś się stało Piotrek?
Zastanowiłem się chwilę.
-Właściwie to nie. Dzwonie zapytać, czy nie mógłbyś przyjechać do szpitala - przerywam na chwilę - Do Martyny.
Nie muszę czekać ani sekundy na odpowiedź.
- Jasne - odpowiada - Będę za dwadzieścia minut. Mogę wziąć ze sobą Wojtka?
- Jeśli nie boi się szpitali i nieuczesanej Martyny, to pewnie - uśmiecham się smutno - Do zobaczenia tato.
Rozłączam się. Nie wiem, czy czuje to co czuje dlatego, że zadzwoniłem do niego i proszę go o coś, aż tak wielkiego, czy dlatego, że powiedziałem do niego tato.
Ciężko stwierdzić.
Wiem jednak, że to uczucie to mieszanka radości i lęku. 
Zajmuje miejsce na krześle za mną i opieram głowę na dłoniach.
Dokładnie dwadzieścia dwie minuty później na korytarzu pojawia się mężczyzna z chłopcem u swojego boku. Wstaje, kiedy się przede mną zatrzymują.
- Witaj Piotrek - mówi i kładzie swoją dłoń na moim ramieniu - Czy z Martyną wszystko w porządku?
- Bez zmian - odpowiadam, a potem schylam się i wyciągam dłoń do chłopca - Siemanko - mówię, zmuszając się do uśmiechu, a chłopiec przybija mi piątkę - Co tam u ciebie?
- Nic. Tata zapytał czy chce przyjechać do Ciebie i Martyny to się zgodziłem - mówi szybko, uśmiechając się przy tym - Gdzie ciocia?
Prostuje się, będąc w niemałym szoku. Ciocia to słowo odbija mi się w głowie. Spoglądam na chłopca, który wpatruje się we mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami, a jego brązowe włosy, trochę je zasłaniają.
- Martyna teraz śpi. Nie wolno jej budzić wiesz? - odgarniam jego włosy na bok - Ale obiecuje, że jak tylko się obudzi, będziesz mógł do niej wejść, zgoda?
- Zgoda! - krzyczy szczęśliwy - A mogę pograć na twoim telefonie?
Znów wciągam z kieszeni telefon i podaje mu.
- Jeśli tylko znajdziesz na tym gracie jakieś gry, to bierz - śmieje się.
- Ekstra! - uśmiecha się, zabierając ode mnie komórkę, a potem siada na krześle.
Obserwuje go przez chwilę, a potem spogladam na ojca.
- Przepraszam, że go tu przyprowadziłem. Nie miałem go z kim zostawić, kiedy zadzwoniłeś. Dzwoniłem do opiekunki, ale ona nie może dzisiaj przyjść - mówi.
- Spokojnie. Nic nie szkodzi. Myślę, że nie będzie sprawiać dużego kłopotu - znów spoglądam na Wojtka, który skupił się już na grze. Jest tak zafascynowany, że zaraz spadnie z krzesła.
- Cieszę się, że przyjechałeś - wyznaje, nie spuszczając wzroku z chłopca.
- To ja cieszę się, że zadzwoniłeś. Nie wiesz jaką radość sprawił mi twój telefon. Nawet jeśli okoliczności nie są najlepsze.
Potwierdzam, że rozumiem ruchem głowy.
- Strasznie mi przykro. Nie rozumiem jak można zrobić komuś takie okropieństwo. Ten człowiek powinien trafić jak najszybciej do więzienia!
- Racja - mówię cicho, powstrzymując łzy, które cisną mi się do oczu. Odchodze od niego i staje na przeciwko drzwi do sali dziewczyny. Czuje, że zaraz nie wytrzymam i wybuchne. Każde źle wypowiedziane słowo, każdy gest, przypomina mi o tym, co się stało. Każda najmniejsza rzecz, przypomina mi o Martynie. Widzę ją w każdej osobie, która przechodzi obok mnie.
Ojciec podchodzi do mnie i bierze głęboki oddech.
- Piotrek posłuchaj. Musisz mi wybaczyć. Nie chciałem sprawić Ci przykrości - mówi - Dopiero się ucze. Nie wiem jak to jest być ojcem dla kogoś takiego jak ty. Proszę więc, choć wiem, że to może być za dużo, o wiele za dużo po tym wszystkim co Ci zrobiłem, ale proszę, żebyś mnie zrozumiał. Wojtek jest jeszcze mały, nie wiem jakim powinienem być ojcem dla ciebie.
Patrzę mu w oczy i zauważam, że również powstrzymuje się przed płaczem.
- Rozumiem - szepcze. I tyle wystarcza, bo on również rozumie.
Nie był idealnym ojcem. Ale czy ktoś nim jest?
Daje upust emocją i po prostu się do niego przytulam. Ten z pozoru niewielki gest, wystarcza, aby pokazać jak bardzo przez te wszystkie lata nam siebie brakowało.

*

Dwa lata temu, w pierwszy wtorek lutego, widziałem ją ostatni raz. Straciła pamięć. Nie pamiętała jak się nazywa, gdzie mieszka, kim była jej matka. Ale najgorsze było to, że nie pamiętała kim jestem ja i tego, co razem przeżyliśmy.
Obudziła się cztery dni po tym, kiedy dała pierwszą oznakę życia - scisnęła moją dłoń. Patrzyła na mnie pustym i przerażonym wzrokiem. Wsłuchiwała się w słowa lekarza, nic nie mówiąc.
Potem czekała ją rehabilitacja. Nadal nic nie pamiętała, ale mimo to, ciągle jej pomagałem. Nie miała przecież nikogo poza mną. Rehabilitacja trwała trzy miesiące i w tym czasie, wróciła do niej pamięć. Po części. Pamiętała swoją matkę, ojca, a nawet sąsiadkę Barbarę, która w dzieciństwie przychodziła do niej, aby się z nią bawić. Ale nie pamiętała mnie. Zaprzyjaźniliśmy się, ale nic więcej nie wchodziło w gre. Nie patrzyłem wtedy na swoje uczucia, najważniejsza była ona i kiedy powiedziała, że wylatuje do Stanów, aby rozpocząć nowe życie i nie potrzebuje już mojej pomocy, pozwoliłem jej. A właściwie nie miałem nic do gadania, bo nasze zaręczyny, nie istniały również tak samo jak nasz związek. I choć ja pamiętałem o wszystkim, o każdej chwile spędzonej razem z nią, zrozumiałem, że pragnie żyć inaczej. Gdzieś, gdzie nic nie przypomina jej o tym, co się stało. Nie zasługiwała na takie życie.
Poprosiła mnie, żebym odwiózł ją na lotnisko. Zrobiłem to. Ciągnąłem jej walizkę, a ona szła obok mnie. Kiedy zatrzymaliśmy się przed bramkami bezpieczeństwa, stanęła na przeciw mnie, powiedziała, że bardzo mnie kocha, za to, że nie zostawiłem jej samej. Ale nadal nie pamiętała. I odeszła. Bramka za nią zatrzymała się w miejscu, a dźwięk kółek od walizki ucichł. Tak samo jak moje serce.

*

Podnosze głowę i mam ochotę coś rozwalic. Znów ten sen. Ten cholerny sen. Obracam głowę i patrzę na siedzącego obok ojca, który tłumaczy coś Wojtkowi na telefonie. Chłopiec uważnie słucha i co chwile zadaje pytania. Wiszący na ścianie zegar wskazuje siedemnastą czterdzieści jeden. Musiałem odpłynąć na ponad godzinę.
- Już wstałeś - słyszę głos ojca - Musiałeś naprawdę mocno zasnąć, skoro nie obudziłeś się nawet wtedy, kiedy Wojtek rzucił twoim telefonem o ścianę.
Marszcze brwi.
- Wojtek rzucił moim telefonem? - powtarzam.
- Odkupie Ci go - podaje mi telefon z pękniętą szybka i oderwanym klawiszem - Wojtek, miałeś coś powiedzieć?
Chłopiec wstaje z krzesła i podchodzi do mnie ze spuszczoną głową.
- Przepraszam, że rzuciłem twoim telefonem o ścianę.
Patrzę na telefon, a potem na chłopaka.
- Spokojna głowa - mówie - Ten telefon to był stary jak świat. Teraz twój tata kupi mi najnowszy model - mrugam do niego okiem. Chłopiec zaczyna się śmiać, zakrywając rękoma usta.
- Tato, a kiedy ja dostane telefon? - pyta swoim słodkim głosem.
- Po tym co zrobiłeś dzisiaj, nie wiem czy w ogóle dostaniesz - odpowiada stanowczo.
- Ale tato, ja jestem już duży jak Piotrek. Zobacz!
Wojtek wdrapuje się na krzesło obok mnie i staje na nim.
- Widzisz? Jestem nawet wyższy! - mówi podekscytowany.
- Dobra, dobra, zejdź już bo jeszcze coś sobie zrobisz.
Uśmiecham się, obserwując chłopca. On siada na krześle, a potem zeskakuje z niego i siada pomiędzy nami.
- Piotrek! - słyszę czyjś zdenerwowany głos - Piotrek!
Patrzę na drzwi do OIOMU i nie wierzę własnym oczom. Przez korytarz biegnie moja mama. Wygląda jakby miała zaraz dostać zawału. Wstaje gwałtownie i idę szybko w jej kierunku. Łapie ją za ramiona i odwracam tyłem do siedzącego niedaleko ojca. Doskonale wiem jak skończy się ich spotkanie...
- Mamo! Co ty tu robisz? - pytam zdziwiony.
- Jak co tu robię? - krzyczy - Właśnie dowiaduje się, że Martyna leży w szpitalu id dwóch tygodni, a Ty nawet mnie o tym nie poinformowałeś!
Widzę w jej oczach, że jest strasznie zła. Racja, nie zadzwoniłem do niej ani razu.
- Przepraszam, mamo. Rozwalił mi się telefon, dopiero wczoraj kupiłem nowy - tłumacze.
- W takim razie nie masz znajomych, żeby pożyczyć i zadzwonić?! Ja siedze spokojnie w domu, a wy tutaj w szpitalu...
Łapie się za serce, a ja prowadze ją do krzesła.
- Spokojnie, mamo. Brakuje jeszcze żebyś dostała zawału - mówię - Przyniose ci wodę, poczekaj tu.
Oddalam się do bufetu za rogiem i proszę o kubek wody. Dwie minuty później jestem spowrotem na OIOMIE.
- Napij się. Musisz się uspokoić.
- Wszystko w porządku? - słyszę głos ojca za swoimi plecami i dosłownie co to, co za chwilę się wydarzy. Odsuwam się kawałek, a mama w tym czasie podnosi wzrok. Jeśli można nim zabić, to ona za chwilę to zrobi.
- Co ty tu robisz? - pyta niepewnie. Powoli wstaje z krzesła i staje na przeciwko mężczyzny - Co ty tu robisz? - pyta ponownie.
- Spokojnie, wszystko Ci wyjaśnie.
- Ja chyba śnie - łapie się za głowę i kręci nią z niedowierzaniem - Jak możesz? - pyta - Jak możesz pojawiać się po tylu latach i siedzieć tu jak troskliwy ojciec? Jak możesz?! - krzyczy.
Kładę rękę na jej ramieniu i próbuje zmusić, alby się trochę uspokoiła.
- Kiedy się spotkaliście? - pyta mnie - Miesiąc temu? Dwa? Rok?
- Mamo spokojnie.
- Zostawiłeś mnie bez środków do życia z małym dzieckiem i teraz co? Wraca cudowny tatuś?
- O czym ty mówisz? - widzę jak ojciec również zaczyna się denerwowac - To ty nie chciałaś ode mnie żadnej pomocy! Zabroniłaś mi kontaktów z synem!
- Po co, skoro miałeś swojego nowego synka - wskazuje na siedzącego i zdezorientowanego Wojtka. Biedny chłopiec o niczym nie wie.
- Tato co to za pani? - podchodzi do nas i przytula się na nogi ojca.
- Kochanie widziałem tutaj jakiś automat ze słodyczami. Idź sobie cos kup - wyciąga z portfela pieniądze i daje je chłopcu. Kiedy drzwi za nim zamykają się, znów zaczynają się kłócić.
- Nie masz prawa spotykać się z moim synem! - krzyczy mama.
- Nie ty za niego decydujesz! Pozbawiłaś go kontaktu ze mną, chociaż tego chciał i potrzebował!
- Potrzebował? Potrzebował to on prawdziwego ojca, a nie kogoś kto boi się zmienić pieluchę!
- Pamiętaj, że to ty doprowadziłas do tego, że odeszłem!
Nie próbuje ich nawet rozdzielić. Nie mam na to siły i cierpliwości. A kiedy zauważam lekarza wychodzącego z sali Martyny, moje serce przestaje na chwilę bić.
- Przepraszam! - próbuje przekrzyczeć moich rodziców. I udaje się, bo obydwoje przestają się kłócić i spoglądają w jego stronę - Pani Martyna się obudziła.
__________________________________________________________________________
Wybaczcie, że rozdział tak późno... Ale byłam ostatnio chora i nie miałam siły aby cokolwiek napisać, a potem w szkole musiałam wszystko nadrobić i nie miałam czasu, żeby coś napisać.
Zresztą teraz tez nie mam, ale nie ważne...
Kolejną czesc postaram się dodać w następny weekend, ale nie obiecuje, bo nie wiem jak to wyjdzie.
Mam nadzieje, że nie będziecie na mnie źli...
A poza tym informuje, że na wattpadzie pojawiła się kolejna część mojej historii. Zapraszam Was! ;)
Może kilka słów o tej części opowiadania w komentarzu? ;) Bardzo by mnie to ucieszyło.
Do następnego!
Natalia

Ilość słów: 1695

wtorek, 9 lutego 2016

Rozdział 50. Zostań, jeśli kochasz.

*Piotrek*

Napieram na drzwi od stacji i wchodzę do środka. Pierwsze co rzuca mi się w oczy tuż po samym wejściu, jest Adam całujący się z jakąś brunetką. Kładzie jej ręce na biodrach i podnosi do góry. Chwilę później dziewczyna siedzi na blacie w naszej kuchni, a chłopak stoi pomiędzy jej nogami. Cieszę się że w końcu poznał kogoś, kto odwzajemnia jego uczucia tak samo jak On. Nawet jeśli jest to piękność poznana wczorajszej nocy w jednym z pobliskich lokali.
Ignoruje ich i przechodze do szatni, gdzie otwieram swoja szafkę i wciskam tam kurtkę. Wyciągam strój ratownika i nie zawracając sobie głowy, przejściem do łazienki, ściągam koszulkę i również wciskam ją do szafki. Robię tak samo z pozostałymi częściami garderoby, a potem zamykam szafkę i wkładam telefon do kieszeni. W tym samym momencie dobiega do mnie Ona i staje koło mojego boku, wieszając dłonie na moim ramieniu.
- Dzień dobry kochanie - szepcze do mojego ucha zmysłowym głosem. Uśmiecham się szeroko i obejmuję ją w pasie, zmuszając, by przywarła do mojego ciała jeszcze bardziej.
- Jak Ci się spało? - pytam, zerkając w jej szmaragdowe oczy. Przygryza dolną wargę, wie jak to na mnie działa. Nie mogąc się powstrzymać, całuje ją namiętnie, a moja rękę ląduje na jej pupie.
- Wspaniale - szepcze, poprawiając kołnierzyk przy mojej koszulce - Ale może być jeszcze lepiej, jeśli dzisiaj zostaniesz na noc.
Śmieje się, mrużac oczy.
- Będę o ósmej - mówię i całuje ją ostatni raz. Potem zarzucając swoimi długimi, rudymi włosami, odchodzi zgrabnym krokiem. Obserwuje ją, dopóki nie znika za ścianą.
Przechodze do głównej części stacji, gdzie znajduje się kanapa, na której siedzi dziewczyna, stukając w ekran swojego telefonu. Uśmiecham się do niej, kiedy podnoszi wzrok i na mnie spogląda. Patrzę jeszcze na Adama, który nadal stoi pomiędzy nogami brunetki, z tym wyjątkiem, że już się nie całują, a jedynie wymieniają spojrzeniami.
Potem znów napieram na drzwi i czuje jedynie, że z czymś się zderzają. Wchodzę i widzę dziewczynę trzymając się za głowę. Ma ją opuszczona przez co nie widzę jej twarzy.
- Hej! - mówię, dotykając jej nadgarstka - Nic ci nie jest?
Dziewczyna jęczy, ale nic nie odpowiada i nie podnosi głowy.
- Bardzo Cię boli? - pytam, próbując zmusić ją, aby na mnie spojrzała - Pokaż, zerkne na to.
- Nie - mruczy, ale dalej trzyma się za bolące miejsce. Ciągnie lekko jej nadgarstek, aby opuściła rękę, a ja będę mógł zobaczyć jej głowę. Ona jednak na to nie pozwala. Uparta.
- Możesz mieć uraz głowy, opatrze Ci to.
- Powiedziałam nie! - mówi gwałtownie i podnosi głowę, a ja nieruchomieje. Czy to możliwe? Czy to możliwe, że znów stoi przede mną, jak kilka lat temu?
- Martyna? - pytam.

Czy ja nie umarłem?
Naprawdę muszę zadać sobie to pytanie.
Czy ja nie umarłem?

Nic się nie zmieniła. Nadal ma brązowe włosy, sięgające do połowy brzucha. Długie paznokcie, pomalowane na jasny róż i te same, malinowe usta. Jestem pewny, że ma nawet tą samą bluzkę.
Kiedy wyjechała do stanów by rozpocząć nowe życie, nigdy nie myślałem, że wróci tutaj, do miejsca gdzie wydarzyła się jej "tragedia". A jednak stoi teraz jak za dawnych czasów i patrzy mi w oczy trochę zdezorientowana. Albo to moja wyobraźnia płata mi figle...
Ostatni raz widziałem ją w pierwszy wtorek lutego, dwa lata temu. Odwiozłem ją na lotnisko. Powiedziała, że mimo, że mnie pamięta, kocha mnie nad życie. A potem przeszła przez bramki bezpieczeństwa. Nigdy nie wróciła.

- Skąd znasz moje imię? - pyta niepewnie.
Skąd znam? Byłaś moją największą miłością. Kimś, kogo pokochałem każdą cząstką mojego ciała. I nadal kocham.
W ciągu tych dwóch lat, kiedy odeszła i nie dawała znaku życia, miałem nadzieje, że w końcu się do mnie odezwie. Że ciągle pisała maile, a one jakimś dziwnym sposobem nigdy nie dochodziły.
- Nie pamiętasz mnie?
Nie dziwi mnie to. Nie dziwi mnie to, chociaż przez całe dwa lata miałem w sobie cząstkę nadziei, że jednak odzyskała pamięć.
- Przepraszam, ale nie znam Cię - odpowiada. Czuje, że moje serce łamie się na jeszcze drobniejsze kawałki, niż stało się to, kiedy wyjechała. Nie znam Cię, te słowa odbijają się w mojej glowie.
- Musiałem Cię z kimś pomylić - patrzę w jej oczy i widzę coś w rodzaju rozpaczy - Głowa Cię jeszcze boli? - pytam.
- Tylko troszeczkę - przygryza dolną wargę, kiedy to mówi. Tak samo jak robiła to przed wypadkiem.
- To świetnie - uśmiecham się. Odwzajemnia delikatny uśmiech. I odchodze.
***

Czternasty dzień, kiedy jej nie ma. Kiedy dzisiaj - czternastego dnia - budze się w łóżku, nikt koło mnie nie leży. W całym domu jeszcze czuć jej zapach. Jej wszystkie rzeczy leżą tak, jak je pozostawiła. Jej zegarek, który dostała od swojego byłego faceta, nadal leży na szafce nocnej. Nosi go nadal, choć dawno ze sobą zerwali. Wtedy go nie założyła.
Wstaje i patrzę na łóżko. Wstrzymuje oddech, bojąc się, że nie wytrzymam i wybuchne.
Powoli klękam, kładąc ręce na brzegu łóżka i przesuwam palcami po białych kółkach na szarej kołdrze. Wpatruje się w nie, aż wreszcie zmieniają się w niewyraźne plamy. To z powodu łez, które napływają mi do oczu. Zaciskam powieki i wtulam głowę w łóżko, zaciskając palce na poduszcze. Ramiona zaczynają mi drżeć i nie potrafię już dłużej powstrzymywać szlochu. Zrywam się na równe nogi, krzycze, zdzieram pościel z łóżka i rzucam ją na drugi koniec pokoju.
Zaciskam pięści i wściekły rozglądam się wokół, szukając jeszcze czegoś, czym mógłbym rzucić. Chwytam poduszki i cisne nimi w kierunku lustra z odbiciem chłopaka o kręconych włosach. Odwzajemnia moje spojrzenie, szlochając żałośnie. Wściekam się jeszcze bardziej za jego słabość. Potem dobiegamy do siebie i uderzamy pięściami w lustro, rozbijając je w drobny mak. Setki błyszczących kawałków szkła spadają na dywan.
Odsuwam komodę od ściany i wydaje z siebie kolejny krzyk. Ten, który zbyt długo nie mógł wydostać się ma wolność.
Kiedy mebel ląduje na plecach, wyszarpuje z niego szuflady, rozrzucając ich zawartość po pokoju, a kiedy są juz puste, cisne nimi o ścianę, z których spadają zdjęcia, a kiedy spotykają się z podłogą, szkło rozbija się na małe kawałeczki. Potem odwracam się i kopie wszystko, co znajdzie się na mojej drodze. Dobiegam do okna i ciągne za brązowe zasłony. Karnisz łamie się na pół i materiał spada mi na głowę. Zszarpuje go i rzucam w kąt. Sięgam do pudeł stojacych jedno na drugim i nie patrząc nawet do środka, rzucam nimi z całych sił na podłogę.
Rzucam teraz wszystkim, co znajdzie się w zasięgu mojej ręki. Za każdym razem kiedy otwieram usta do krzyku, czuje słony smak łez, spływających po moich policzkach.
To był cholerny sen!
Nie wiem, dlaczego tak bardzo mnie zdenerwował, ale nie mogę się uspokoić. Był tak realistyczny, że po obudzeniu musiałam przekonywać samego siebie, że Martyna nigdzie nie wyjechała i nadal tu jest.
To był cholerny sen!
Siadam przy stole i wystukuje cichy rytm swoimi palcami. Patrzę na uchylone drzwi sypialni, z której przed chwilą wyszedłem, pozostawiając ją w marnym stanie. Nadal coś we mnie buzuje i nie mogę tego czegoś uspokoić. Zrywam się i wracam do sypialni, aby odnaleźć na podłodze koszulkę i spodnie. Wkładam je na siebie i wchodzę z domu, nie tracąc czasu na jego zamknięcie.
Kilka chwil później jestem już w szpitalu i kieruje się na oddział Martyny. Kiedy dostrzegamy wielki napis nad drzwiami - OIOM - naciskam na klamkę i wchodzę do środka. Drzwi, jak za każdym razem kiedy tu przychodze, walą w futryne z taką siłą, że podłoga dygocze.
Martyna, nie licząc jednego razu, cztery dni po operacji, kiedy odzyskała przytomność na jakieś dwie godziny, a potem znowu ją straciła, nadal się nie obudziła. Lekarze mówią, że może to być spowodowane silnymi lekami, które dostaje. Jednak ja przychodze tu każdego dnia przed i po dyżurze, a także w jego trakcie. Prawie codziennie odwiedza ją również Basia (kiedy mnie nie ma) i kilka razy wpadł też Wiktor.
Drzwi do jej sali rozsuwają się, a ja wchodzę do środka, nakładając wcześniej odzież ochronną. Pielęgniarka wita mnie uśmiechem, a potem wskazuje wzrokiem odpowiednie łóżko, jakby chcąc pokazać gdzie leży. Mam wrażenie, że robi to specjalnie by okazać mi współczucie. Nie wiem.
Siadam przy jej łóżku i odszukuje jej rękę z pod różnych rurek i kabli. Dłoń ma zabandarzowaną, bo kiedy leżała na parkingu, tuż po postrzale, wbiła sobie paznokcie tak mocno, że lekarze przez jakiś czas nie mogli opanować krwawienia.
Martyna została postrzelona dwa razy - pierwszy, rękę tuż obok serca. Drugi, w brzuch, przez co lekarze nie zdolali uratować jej śledziony. Trochę niewiarygodne jak na stan, w którym się znajduje. Ale wspominałem już o krwawieniu wewnętrznym nieznanego pochodzenia? I najważniejsze - uraz mózgu. Jeśli nie, to teraz wspominam.
Lekarze nie są w stanie udzielić informacji jakie szkody poniósł jej mózg, dopóki się nie obudzi. Jasne, przecież zawsze można się tak tłumaczyć.
Gładzę kciukiem jej dłoń i wtedy zauważam, że moje dłonie są całe we krwi. Zapewne kawałki szkła je poraniły.
Nadal jestem zdenerwowany tym, co wydarzyło się jeszcze w moim łóżku, ale staram się to ukryć. Tak strasznie tęsknie za jej głosem.
- Kochanie - mówię. Odzywam się do niej po raz pierwszy od czternastu dni. Wszyscy mi powtarzają, że powinienem z nią rozmawiać. Tylko, że ja czułem, że to wszystko mnie przerasta - Jesteś moim całym światem wiesz? Jesteś taką delikatną i kruchą księżniczka. Moją piękną ksiezniczka, która - łzy napłynęły mi do oczu - jakimś cudem zmieniła mnie i moje życie. Weszłaś do mojego serca i za cholerę nie chcesz go opuścić. Jesteś nienomalna wiesz? - moje kąciki ust lekko się podniosły - Jesteś tak cholernie uparta. Wybrałaś kogoś takiego jak ja, a ja... Ja nie wiem czemu. Ale chyba tak jest lepiej. Pewnie się na mnie wkurzysz, ale przed chwilą, chyba trochę rozwaliłem naszą sypialnie. Ale nie martw się, niedługo będziemy mogli wprowadzić się do nowego domu. Właściwie już możemy. Ale wole poczekać na Ciebie. Pamiętasz jak się zdenerwowałaś, kiedy Ci o nim powiedziałem? Zaczęły trzęść Ci się ręce, a ja przytuliłem Cię i sid uspokoiłaś. Jak ty ze mną jeszcze wytrzymujesz? Dziwie się, że jeszcze ode mnie nie uciekłaś. I od mojej szalonej rodzinki. Pamiętasz jak powiedziałaś mi, że ludzie zasługują na drugą szansę? Pewnie pamiętasz. No więc, ja też postanowiłem dać drugą szansę ojcu. Maciek o Ciebie ciągle pyta. Powiedziałem mu, że jak tylko wrócisz do domu i się lepiej poczujesz, zaprosimy go na kilka dni.
Opieram głowę o barierkę jej lozka. Czuje, że nie mam siły trzymać jej prosto. Po moich policzkach spływają łzy, a oczy zaczynają mnie piec.
- Tęsknie za tobą. Nawet nie wiesz ile bólu sprawia mi każdy dzień bez ciebie. Tęsknie za twoim dotykiem. Tęsknie za tym, jak każdego dnia się uśmiechałaś. Albo kiedy się denerwowałaś, kiedy coś Ci nie wychodziło. Jesteś naprawdę strasznie uparta. Co ty ze mmą zrobiłaś, co? Proszę, wróć do mnie. Kocham Cię Martyna.
Czuje jak zaciska palce na mojej ręce.
_______________________________________________________________
I znowu szybciutko bo o wszystkim zapomnę.
Po pierwsze strasznie Was przepraszam, że rozdziału nie było tyle czasu, ale musiałam chwilę skupić się na czymś innym.
Po drugie zapraszam Was na wattpada, gdzie możecie przeczytać moją książkę (Fight for live) i strasznie, STRASZNIE proszę Was o gwiazdki i komentarze, bo jest mi to potrzebne... Ale szczegóły w swoim czasie.
Po trzecie wybaczcie mi wszystkie błędy i niedociągnięcia w rozdziale, ale nie mam czasu by go sprawdzić (ach tak to jest, jak nie chodzi się do szkoły przez ponad 2 tygodnie;))
I najważniejsze - Martyna się w końcu obudzi?
Ach i jeszcze jedno, bo zapomniałam. To już 50 część opowiadania! Ciężko mi uwierzyć, że historia Martyny i Piotrka ma juz tyle rozdziałów, a Wy nadal ze mną jesteście i pomagacie tworzyć tą historię! 💗
Trzymajcie się ciepło i do następnego!
Natalia

Ps. Nie bądź tajemniczy! Zostaw po sobie komentarz! :)

Ilość słów: 1750

piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział 49. Alkohol nie rozwiąże twoich problemów.

*Wiktor*
Bez najmniejszego trudu otworzyłem drzwi, a wtedy nieprzyjemna woń alkoholu uderzyła we mnie z taką siłą, że cofnęłam się o krok. Ale skoro tam był, trzeba było to sprawdzić.
Przyłożyłem rękaw kurtki do nosa, aby zapach był mniej odczuwalny. Niestety, kiedy tylko przekroczyłem próg domu i zamknąłem za sobą drzwi, zapach alkoholu przedostał się nawet przez ubranie i już nic nie mogłem z tym zrobić. Nie musiałem się długo rozglądać, by odnaleźć osobę, dla której tu przyszedłem, bo od razu po wejściu rzucił mi się w oczy stół na środku pokoju przy którym się znajdował. Siedział, a raczej leżał na nim, oparty na rękach, a głowę miał schowaną w ramionach.
Spał, bo dało się słyszeć ciche chrapanie.
Pierwszy raz mam okazje być w jego mieszkaniu i powiedziałbym, że jest naprawdę ładne, gdyby nie porozwalane butelki, zapewne po piwie, i walające się po podłodze kawałki rozbitego szkła.
Stanąłem po drugiej stronie stołu i podniosłem jedną z butelek.
- No to pięknie - powiedziałem półszeptem, raczej do siebie, bo nie oczekiwałem odpowiedzi. Byłem w tym domu jedyną trzeźwą osobą.
Jednak chłopak uniósł głowę i spojrzał na mnie ledwo otwartymi oczami.
- Wiktor! - powiedział. Podniósł jedną rękę i oparł na niej głowę - Co ty tu robisz Wiktor?
Próbował się uśmiechnąć, ale jego starania do niczego się nie przydały. Zamiast tego wykrzywił twarz w dziwnym grymasie.
- Jak ty wyglądasz idioto? - zauważyłem. Włosy opadały mu na czoło i wydawały się, jakby nie mył ich od tygodnia, a na szarej koszulce były ciemne plamy brudu - Ile wczoraj wypiłeś?
Nie odpowiedział od razu. Kiedy tu szedłem wiedziałem, że kontakt z nim może być utrudniony. Ale chyba pierwszy raz w życiu widziałem go w takim stanie.
Znów na mnie spojrzał, jakbym mówił w zupełnie innym języku, a potem rozejrzał się po mieszkaniu. Również spojrzałem na szafkę w kuchni, na której stały puste butelki po alkoholu.
- Trochę - mruknął niewyraźnie.
- Trochę - powtórzyłem i jeszcze raz rozejrzałem się po pomieszczeniu - I co lepiej Ci? - zapytałem.
Zaprzeczył.
- Lepiej Ci, kiedy wlałeś w siebie to świństwo? - zapytałem ponownie, udając, że nie widziałem ruchu jego głowy.
- Nie - rzucił cicho. Zauważyłem, że jego policzki zaczynają się lśnić od łez.
- Przestań mi się tu mazać - zdenerwowałem się. Oparłem się rękoma o brzeg stołu - Jesteś facetem czy nie?
Znów schował głowę w ramionach. Usłyszałem jak płaczę.
- Ona tam leży - wydusił - Prawie zginęła.
- No właśnie, leży tam. Sama.
- Nie mogłem jej pomóc, rozumiesz? - podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Jego policzki były czerwone od płaczu - Nic nie mogłem zrobić - zaśmiał się przez łzy - Taki ze mnie idiota, że nawet nie potrafiłem pomóc komuś kogo kocham.
- Przestań Piotrek! - podniosłem głos - Zrobiłeś co do Ciebie należało - znów gorzko się zaśmiał - Zrobiłeś wszystko co mogłeś, a nawet więcej.
- Nic nie zrobiłem! - próbował krzyknąć, ale język mu się splątał - Nie pomogłem jej.
- Przestań pieprzyć! - przerwałem - A leżąc tu na kacu pomożesz jej?
- Nie - mruknął niewyraźnie.
- Powinieneś być teraz przy niej i pokazać, że musi walczyć. Bo ma o co walczyć, jasne?
Zamknął oczy i wykrzywił twarz.
- Weź się w garść Strzelecki! Masz zamiar siedzieć w tym smrodzie do końca życia czy pójdziesz tam i zawalczysz? Idź umyj zęby, przebież się w coś - spojrzałem na jego ubranie - normalnego i zapieprzaj do tego szpitala jasne? Do końca tygodnia masz wolne.
Kiwnął głową. Odszedłem od stołu i skierowałem się w stronę wyjścia.
- To ja powinienem leżeć w tym zasranym szpitalu. Nie Ona - usłyszałem.
Obróciłem się w jego stronę.
- Ale dzięki tobie żyje - odparłem - I otwórz tu okna.
Otworzyłem drzwi, a świeże powietrze pozwoliło mi w końcu normalnie oddychać. Wcześniej ograniczałem się do niewielkich, płytkich wdechów.
Spojrzałem jeszcze na chłopaka jak wstaje od stołu. Zamknąłem drzwi, zostawiając go w mieszkaniu.

Pierwsze godziny mojego dyżuru mijały spokojnie i monotonnie. Papierkowa robota uzbierała się z kilku dni i właśnie starałem się wszystko nadrobić. W ciągu ostatnich dni w stacji panował straszliwy chaos. Sprawa z Martyną była głównym tematem i nikt nie rozmawiał o niczym innym. Do tego wszystkiego brakuje nam ratowników i nie wiem co z tym zrobić. Piotrek ma wolne przez kilka dni, a Martyna nadal leży w szpitalu i nie wiadomo kiedy się obudzi, a co dopiero wróci do pracy. Będę chyba zmuszony znaleźć na jakiś czas kogoś na zastępstwo.
W trzeciej godzinie mojego dyżuru razem z chłopakami, z którymi dzisiaj jeżdżę, postanowiliśmy pojechać do miasta na jakiś obiad. Ubrałem kurtkę i wyszedłem na zewnątrz w stronę karetki.
- Doktorze! - usłyszałem. Obróciłem się i zobaczyłam biegnącego w moją stronę Adama. Dobiega do mnie i staje lekko zdyszany - Rozmawiał pan z Piotrkiem? - pyta.
- Rozmawiałem, a co?
- Co z Martyną?
- Dlaczego sam nie zapytasz o to swojego przyjaciela? - zapinam zamek od kurtki cały czas na niego patrząc.
- Boję się, że jeśli się z nim spotkam, domyśli się, że to przeze mnie - wyznaje, a ja patrze na niego nie bardzo rozumiejąc co chce mi powiedzieć.
- O cym ty mówisz?
- To co się stało. Z Martyną. To moja wina.
- 21s kobieta zgłasza ostry ból brzucha i wysoką gorączkę.
Podnoszę radio do ust, ale nie spuszczam z Adama wzroku.
- Przyjąłem, jedziemy - mówię. Otwieram drzwi karetki, ale Adam łapie mnie za łokieć.
- Co z Martyną? - pyta ponownie.
Patrze na jego twarz i zaciskam usta.
- Sam go o to zapytaj - odpowiadam.
_______________________________________________________________________
Co sądzicie o rozdziale oczami Wiktora? Nie wiem, czy spodobał Wam się ten pomysł. 
To jednorazowa zmiana, bo tak mi się łatwiej pisało, więc jeśli coś Wam nie leży, to spokojnie.
Przepraszam, że rozdziału nie było tydzień temu, ale miałam ostatnio małe zamieszanie i tak jakoś wyszło.
Jak myślicie, kiedy wyjdzie na jaw kto jest zamieszany w tą całą sprawę i czy Martyna przeżyje?
A tak, w ogóle, co to za sprawa?
Ogólnie to znowu nie mam co powiedzieć, bo jakoś ostatnio nie mam humoru.. Wybaczcie ;)
Do następnego kochani! :*

Natalia

Ilość słów: 927 



środa, 13 stycznia 2016

Rozdział 48. Kiedy kogoś tracisz, rozumiesz co straciłeś.

*Piotrek*

Dwa dni temu...

Ciemność.
Jeszcze nigdy tak się nie bałem.
Strzał.
Potem drugi.
I trzeci.
Ale tylko dwa były celne.
- Człowieku doprowadziłeś do tego to teraz ją ratuj!
Jej krzyk, ból, oczy, które traciły swój blask. Patrzyła na mnie cały ten czas. Jak upadała i kiedy już leżała na ziemi. Był to chyba najgorszy widok w moim życiu - jej pusty wzrok.
- Co ja mam robić Piotrek do cholery!
Znów zaczęła krzyczeć. Moje serce rozpadło się na tysiące małych kawałeczków, które powodują wewnętrzny krwotok.
- Dzwoń po karetkę!
Łzy na jej policzkach mieszały się z krwią. Było jej pełno. Nagle dostała drgawek, a ja próbowałem przytrzymać jej ciało.
- Martynka kochanie. Proszę, wytrzymaj jeszcze trochę.
I wtedy jej oczy się zamknęły. Klatka opadła. Przestała się trząść. Serce ucichło. Nie wiem jak to możliwe, ale doskonale słyszałem moment, kiedy jej serce przestało bić.
Wiatr perfidnie krzyczał mi w twarz, zmuszając mnie do zamknęcia oczy.
Chciałem umrzeć, żeby nie widzieć jak cierpi. Jak staje twarzą w twarz ze śmiercią.
- Dzwoń po tą pieprzoną karetkę, Ona umiera!!!
***

Tik-tak, tik-tak. To czas
Zegar bił nad moją głową, troszcząc się o to, abym na pewno pozostał zdenerwowany. Pielęgniarka kręciła się w tę i wewtę, próbując zwrócić na siebie uwagę. Potem było słychać przyjeżdzającą karetkę. Niewygodne zielone krzesło wbijało mi się w kręgosłup jakby chciało się na mnie zemścić. Biel na ścianach i sufitach była irytująca, przez co przed oczami zaczęły pojawiać mi się czarne plamki. Poruszyłem się odrobinę, a wtedy poczułem jak bardzo zdrętwiały mi nogi. Z moim ruchem poczułem ten okropny zapach szpitala.
Kilka minut temu korytarzem przeszedł jakiś facet, zostawiając na białej podłodzr ślady swoicj butów.
Było mi zimno. Ale nie wiedziałem czy to przez to, że ogrzewanie jak zawszę było wyłączone, czy temperatura mojego ciała spadła wraz z zatrzymaniem się serca Martyny. Znów usłyszałem ten okropny dźwięk. To czas, pomyślałem. Ucieka. Wymyka mi się przez palce. Nienawidzi mnie, a ja nie mam pojęcia co mu zrobiłem. Pędzi. Pędzi przez siebie nie patrząc czy komuś to się podoba czy nie.
Znów pojawiła się ta sama pielęgniarka. Przeszła szybko, prawie nie zauważalnie.
- Powinien się pan przespać i coś zjeść - usłyszałem.
Powoli, najwolniej jak się dało podniosłem głowę. To ta sama pielęgniarka. Nie zauważyłem, że zatrzymała się przy mnie.
- Nikomu pan nie pomoże siedząc tutaj. Niech pan pójdzie do bufetu, to zaraz za rogiem. Niech pan coś zje i wypije coś ciepłego.
Kobieta chyba się uśmiechnęła, ale nie byłem tego w zupełości pewny. Łzy za bardzo rozmazały mi obraz. Przytaknąłem, a potem wstałem nie odrywając wzroku z podłogi. Minęłem pielęgniarkę i otworzyłem drzwi, które okazały się być cięższe niż się tego spodziewałem. A potem uderzyły z impetem o futryne.
Bufet rzeczywiście był za rogiem. Nie dało się go nie zauważyć. Jako chyba jedyne pomieszczenie w tym miejscu, było innego koloru niż biel. Ale zielony chyba też nie był najodpowiedniejszym kolorem. Podeszłem do lady i spojrzałem na tablice, na której były wypisane wszystkie potrawy.
- Coś panu podać? - miły, kobiecy głos należał do starszej pani. Spojrzałem na nią, a ta szeroko się uśmiechała. Zapewne jej praca tego wymagała. Ja nie miałem siły na odwzajemnianie uśmiechu.
- Kawę poproszę - odparłem, a do moich oczu znów napłynęły łzy - I niech będzie to czekoladowe ciasto.
- Już się robi - usłyszałem z ust starszej pani z przesadnym zadowoleniem.
Kobieta wcisnęła jakiś guzik w ekspresie do kawy i podstawiła plastikowy kubeczek. Potem wzięła mały talerzyk, również plastikowy i nałożyła na niego średniej wielkośći kawałek ciasta. Ekspres zaczął wydawać z siebie dziwny dźwięk co chyba oznaczało, że kawa jest już gotowa. Kobieta chwyciła kubek i postawiła go przedemną. Potem jeszcze chwyciła plastikową łyżeczkę i razem z talerzykiem podała mi nałożone na niego ciasto.
Chwyciłem za kieszeń od spodni, a potem od marynarki i zorientowałem się, że nie mam portfela.
- Bardzo przepraszam - szepnąłem - Ale chyba nie wziąłem ze sobą pieniędzy.
Kobieta zamiast zabrać mi zamówione przeze mnie jedzenie, znów się uśmiechnęła. Tym razem zauważyłem w jej twarzy coś w rodzaju współczucia.
- Nic nie szkodzi, na nasz koszt - mrugnęła prawym okiem - Smacznego!
Kiwnąłem głową w geście podziękowania. Odszukałem wzrokiem jakiegoś wolnego stolika, ale wszystko było zajęte przez zwykłych ludzi bądź lekarzy i pielęgniarki. Zostałem więc przy barze. Wzięłem do ręki niewielką łyżeczkę do ciasta i wydała mi się jeszcze mniejsza niż jest w rzeczywistości. Odlożyłem ją jednak z powrotem na talerzyk. Nie miałem ochoty na jedzenie, tym bardziej, że nic nie przeszłoby mi przez gardło.
Znów usłyszałem ten dźwięk. Wskazówki zegara ocierały się o tarczę i powodowały pulsujący ból w moim ciele. Z czasem jednak nie wygram. To nie gra w szachy, którą można powtórzyć. To czas. On ucieka.
Chwyciłem kubek z kawą i podniosłem go do ust. Moje skostniałe palce zaczęły mnie szczypać pod wpływem gorąca. Upiłem łyk, a wtedy komuś upadł widelec. Dźwięk rozniósł się po całym pomieszczeniu i wszyscy ludzie spojrzeli na Tego Kogoś jak na przestępcę. Jakby upuszczenie widelca było zbrodnia, bo Ten Ktoś zakłuca ich spokój. Ludzie są naprawdę dziwni.
Do bufetu weszła jakaś kobieta z dzieckiem. Przez chwilę stała w drzwiach, szukając kogoś po pomieszczeniu. W końcu jej wzrok zatrzymał się na wysokim mężczyźnie z czarnymi włosami. Siedział niecałe dwa metry ode mnie przy dwuosobowym stoliku. Kobieta złapała córeczkę za rękę i przeszła do stolika. Usiadła, po czym posadziła sobie dziewczynkę na kolanach i położyła na stole pluszowego misia. Dziewczynka złapała go za główkę i zaczęła potrząsać.
- Straszne zamieszanie w tym szpitalu mają. Żadnego pożądnego lekarza, a pielęgniarki jak nie zabiją Cię wzrokiem to cud! - żaliła się.
- Naprawdę? Nie zauważyłem - odpowiedział jej mężczyzna. Dziewczynka podniosła misia do góry, a potem rzuciła go na ziemie. Kobieta schyliła się i ponownie położyła misia na stoliku.
- Wcale się nie dziwie, skoro siedzis tu cały dzień. Ile kawałków ciasta już zjadłeś? Może w końcu powinieneś odwiedzić swojego ojca? Nie widzieliście się przez osiem lat, a nie wiem ile czasu mu jeszcze zostało.
No proszę. Czyli nie każdy ojciec jest taki idealny.
- A kwiatki i czekoladki też mam mu przynieść?
- Ta-ta - dziewczynka wystawiła rączki do przodu, pokazując, ze chce do taty.
- Co kochanie? - mężczyzna uśmiechnął się i złapał córkę za rączki - Chodź do mnie skarbie.
Kobieta postawiła dziecko na podłodze i trzymając ja za jedna rączkę pozwoliła jej pójść do mężczyzny. Dziewczynka zrobiła dwa male kroki, po czym zachwiała się i wpadła w ręce ojca.
W tym momencie odwróciłem wzrok. Czułem, że za moment po moich policzkach mogą spłynąć niekontrolowane łzy.
Strzał. Potem drugi. I trzeci. Ale tylko dwa były celne.
Dość!
To było dwa dni temu. Dwa dni. Dwa. Czterdzieści osiem godzin minęło od tamtego wieczoru. Czterdzieści osiem pełnych godzin.
Odstawiłem na lade prawie pusty kubek i przechodząc pomiędzy stolikami, wyszedłem z bufetu. Na korytarzu było znacznie ciemniej niż w środku, przez co musiała minąć chwila zanim moje oczy się do tego przystosowały. Było pusto. Nic dziwnego, było już późno. Większość odwiedzających dawno wróciła do swoich domów. Tylko nieliczni zostali.
Doszedłem do drzwi na korytarz właściwego oddziału. Były jeszcze cięższe niż poprzednio i wydawało mi się , że trzasnęły jeszcze głośniej. Od razu spóściłem wzrok na podłogę i podszedłem do okna od sali, w której leżała. Oparłem dłonie o coś w rodzaju niewielkiego parapetu, ale nie miałam zamiaru tam parzeć. Nie chciałem patrzeć do środka. Szyby z zaciemnianymi paskami, szpitalne szyby, i tak przyprawiały mnie o jeszcze większy ból głowy. A pozatym nie chciałem tego widzieć. Nie chciałem widzieć jej w takim stanie. Nie chciałem patrzeć jak walczy o życie, chociaż tak naprawdę nie ma już siły.
- Dobry wieczór panie Strzelecki - usłyszałem - Widziałem pana w bufecie. Dobrze, że w końcu pan coś zjadł.
To był lekarz. Jego białe ubranie sprawiało, że był o wiele chudszy niż w rzeczywistości. Spojrzałem na trzymane przez niego papiery. Było ich sporo.
- Może pojedzie pan do domu się przespać? To już trzecia noc, długo pan nie pociągnie.
- Co z nią? - szepnąłem.
Cisza. Jedynie tykanie zegara. Czas, pomyślałem. Ucieka mi. Widząc, że lekarz nie zamierza udzielić mi odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie, powtórzyłem:
- Co z nią?
Ale nadal nie zyskałem odpowiedzi. Zacząłem się niecierpliwić. No dalej człowieku! Chce wiedzieć!
- Ostatnie badania są niby lepsze, ale - westchnął - wątpię czy uda jej się z tego wyjść.
Okej, tylko nie to miałem usłyszeć.
Znów zegar. Kolejne sekundy uciekły.
- Jest bardzo silna, cały czas walczy. Jednak od czasu operacji ani razu nie odzyskała przytomność.
- To jeszcze nic nie znaczy - w końcu odważyłem się na niego spojrzeć. Był starszym człowiekiem. Miał na oko z czterdzieści pięć lat.
- Na razie. Naturalnie, minęło bardzo mało czasu, ale z każda godziną ma coraz mniejsze szanse.
Czas przelatuje przez moje palce nie dając się złapać. Jakby grał ze mną w gre, w której to ja zawsze będę tym przegranym. Raz ucieka, a potem to niemiłosiernie się dłuży.
Spojrzałem w okno. Za szybą były trzy łóżka, ale tylko jedno było zajęte. I był to mój kolejny najgorszy widok w życiu.
W sali panował połmrok, ale doskonale widziałem, jak Martyna jest zaintubowana.
- Ja naprawdę jestem po pana stronie - lekarz położył mi rękę na ramieniu - Ale jej serce zatrzymało się juz dwa razy. Pan doskonale wie co w jej stanie może oznaczać kolejny.
Mogę ja stracić na zawsze. Nie odwracalnie. Po prostu na zawsze.
- Musimy przygotować się na najgorsze.
I odszedł. Odszedł zostawiając mnie z tym cholernym zegarem!
Spojrzałem na jej zamknięte oczy, a po moich policzkach spłonęły kolejne łzy. A co jeśli już nigdy nie zobacze jej pięknych oczu? Tych, w których tak strasznie się zakochałem.
Cholerny czas!

Godzinę później nic się nie zmieniło. Wszystko jest na swoim miejscu. Tylko czas znów zagrał w swoją grę. I gra cały czas, chociaż ja już nie mam na to ochoty. W między czasie przez korytarz przejechał jakiś chłopak na wózku i przy pomocy pielęgniarki założył niebieski fartuch ochronny, po czym zniknął za drzwi od sali. Przyjechały też dwie karetki i zdawało mi się, że widziałem również policję.
Za oknem było zupełnie ciemno i chyba nawet padał deszcz, bo na szybie było  jeszcze trochę kropel wody.
Nagle rozległ się jakiś dźwięk, dochodząc z jednej z sal. Pielęgniarka przebiegła z dyżurki do sali obok Martyny, a potem wyszła na korytarz wołając jakiegoś lekarza. On - chyba po trzydziestce, pojawił się w piec sekund i również wbiegł do sali.
- Dzwońcie na blok! - usłyszałem - Nie mamy czasu!
A potem wyjechali z sali z pacjentem na łóżku. Drzwi znów głośno uderzyły o swoja futryne, a potem pojawiła się dziwna cisza. Nawet wskazówki sekundowe zegara zatrzymały się w miejscu. Czyżby czas pozwolił mu wygrać, czy znów oszukuje?
- To pan był świadkiem zdarzenia? - zagadał mnie jeden z policjantów.
Przytaknąłem.
- Musi pan złożyć zeznania - odezwał się drugi z nich. Stał krok za tym pierwszym i był niższy o kilka centymetrów. W dłoni trzymał niewielki notes i długopis.
- Nic nie pamiętam - szepcze.
I wcale nie klamię, bo naprawdę nic nie pamiętam. Nie pamiętam co było przed tym jak Martyna upadła na ziemię i nie pamiętam co było potem. Wiem jednak, że od tamtego wieczoru policja była w szpitalu kilka razy i pytała, czy jestem gotowy na złozenie zeznań. Ale nigdy nie byłem gotowy. I nadal nie jestem.
- Proszę przynajmniej powiedzieć co pan widział. Czy oprócz państwa był ktoś jeszcze na parkingu?
- Nie, raczej nie.
- A czy widział pan w pobliżu jakiś samochód? Tacy przestępcy najczęściej przejeżdzają obok swoim ofiar i szybko odjeżdzają.
- Naprawdę nic nie pamiętam - wyznaje.
Nie chciałem nic pamiętać. Nie chciałem trzymać w pamięci widoku umierającej Martyny. Na rękawach madynarki i spodniach nadal miałem jej krew i to mi wystarczyło.
- Ja rozumiem sytuację, ale musimy działać. Jeśli chcemy ująć sprawcę, liczy się każda minuta. Każde pańskie słowo będzie wskazówką, dlatego proszę przypomnieć sobie chociaż najmniejszy szczegół - mówi.
Zamykam oczy i głośno wypuszczam powietrze z płuc. Wysilam się, żeby coś sobie przypomnieć. Korowód wspomnień zaczyna przelewać mi się przez głowę, ale nie jestem w stanie ułożyć tego w jakąś całość. To mnie denerwuje. Zaczynają trząść mi się dłonie, dlatego wkładam je do kieszeni. Wstrzymuje oddech bojąc się, że zaraz nie wytrzymał i wybuchnę.
Nie będę płakać.
Nie teraz.
W kieszeniach spodni zaciskam dłonie w pięści, kiedy znów przypominam sobie pusty wzrok Martyny.
Nie będę płakać.
Coś ułożyło mi się w głowie, ale nie wiem nawet czy to prawda. Otwieram usta by to powiedzieć:
- Usłyszałem trzy strzały. Wydawało mi się, ze dochodziły z niewielkiej odległości, ale było zbyt ciemno, żebym mógł dokładnie zobaczyć z jakiego miejsca dobiegały.
Policjant zapisuje to w swoim notesie, a drugi mi przytakuje.
- Coś jeszcze? - pyta, kiedy przed dłuższą chwilę nic nie mówię. I w sumie nie mam zamiaru juz nic więcej mówić.
Policjant otwiera usta, by jeszcze coś powiedzieć, ale zamiast jego słów, słyszę znajomy głos za moimi plecami.
- Proszę jeszcze się z tym wstrzymać - odwracam się i widzę lekarza Martyny, który kładzie mi rękę na ramieniu - Chłopak jest jeszcze w szoku.
Szoku? To się chyba nazywa depresyjna rozpacz.
- W takim razie jeśli będzie pan gotowy, albo coś się przypomni - policjant wyciąga z notesu małą wizytówkę - Proszę zadzwonić - podaje mi.
- Do widzenia - mówi drugi z nich i odchodzą.
Odwracam się, żeby spowrotem usiąść na zielonym krześle, ale wtedy zagaduje mnie lekarz.
- Jeśli teraz nie pojedzie pan do domu i pożądnie się nie wyśpi, każę wyprowadzić pana ze szpitala - ostrzega - Naprawdę nie mam zamiaru i pana przymować na oddział.
- Jasne - zbywam go. Udało się, bo sekundę później odchodzi, a ja siadam na krześle.
Moje nogi znów zdrętwiały, a kolana zaczynają mnie boleć od łokci, które w nie wbijam. Opieram głowę na dłoniach i siedze tak już przez dobrą godzinę. Nic się w sumie nie zmieniło. Martyna nadal leży nieprzytomna, ja siedze na tym samym niewygodnym, zielonym krześle, a zegar znów tyka, bo w miedzy czasie przyszła pielęgniarka i wymieniła baterie.
Jestem jednak na siebie wściekły za to, że nie potrafię nic sobie przypomnieć. Być może zaraz po całym zdarzeniu nieświadomie odsunąłem od siebie nieprzyjemne wspomnienia i właśnie za to siebie nienawidzę. Przecież gdyby nie to, gdyby nie moja głupota i bezsilność, ten sukinsyn mogły być już złapany.
Zaczynam się niecierpliwić i wtedy uświadamiam sobie, że jeśli tam pójdę, w tamto miejce, mogę sobie coś więcej przypomnieć.
Gwałtownie wstaje i niemal wybiegam ze szpitala. Jest całkiem ciemno i pada deszcz ale to mi nie przeszkadza. Moje włosy dosłownie w minutę stały się mokre, a ubranie, które mam na sobie przesiąkło zimnym deszczem. Biegne coraz szybciej i szybciej do tego przeklętego miejsca. Zaczyna chlupać mi w butach. Jestem już cały mokry. Może jeśli się tam znajdę, jeśli stane w tym miejscu, wszystko, co się wydarzyło, znów napłynie do mojej głowy. Biegne szybciej, ale zaczyna brakować mi tchu. Przyśpieszam jeszcze bardziej. Mam wrażenie, że coś mnie tam pcha, że coś mnie ciągnie do tego miejsca, dlatego zmuszam się, żeby biec jeszcze szybciej. Serce bije mi tak szybko, że zaczynam się dusić. Zaczyna boleć mnie klatka piersiowa i nie mogę oddychać. Zaczynam się dusić.
Jeszcze kawałek. Kilka metrów.
Dam radę.
Dam radę.
Zwalniam, jestem już koło lampy. Widzę już to miejsce. Zatrzymuje się i stawiam stopy równo z linią, gdzie łączą się że sobą płytki.
Serce bije mi tak szybko, ze odczuwam to w całym swoim ciele. Mam wrażenie, że pulsuje mi całe ciało i nie mogę złapać oddechu. Z wysiłku robi mi się niedobrze. Nie wiem co mna kierowało, abym tu przybiegł, ale już tego nie nawidzę, bo znów mam ochotę płakać.
Parking znów jest całkiem pusty. Nie dochodze jednak do miejsca, gdzie została postrzelona Martyna. Zatrzymuje się kilka metrów wcześniej i czekam. Być może coś mi się przypomni, co wydarzyło się tamtego dnia.
No dalej! To musi się udać!
Nadal słyszę bicie mojego serca w uszach i zaczyna mnie to denerwować.
Nie biegłem tu na darmo. Chcę, żeby coś mi się przypominało.
- No dalej! - krzycze z całych sił. Jestem wściekły. Czuję jak zaczynają mi drżeć ramiona. Zaciskam dłonie w pięści jakbym miał zaraz kogoś uderzyć. A kiedy je rozluźniam czuję jak strasznie zaczynają boleć mnie palce. Deszcz spływa mi po twarzy i kapie z moich włosów i ubrań. Rozglądam się dookoła, może kogoś zobacze.
Ale dopiero po upłynięciu kilkunastu minut uświadamiam sobie, ze to kompletnie bez sensu. Kompletnie bez sensu! Nic sobie nie przypominam, a nawet wydaje mi się, że wiem jeszcze mniej. Brawo! Stałeś się jeszcze głupszy niż byłeś! Jestem pewny, że gdyby ktoś spojrzał mi teraz w oczy, mógłby zobaczyć jak kipi we mnie złość.
Odchodze zrezygnowany, ale nie płacze. Jestem już na drugim końcu parkingu, tam skąd przybiegłem, kiedy moja komórka zaczyna dzwonić. Zatrzymuje się i z trudem wyciągam ją z mokrej kieszeni. Ubranie przykleja się do mojej skóry i to wcale nie ułatwia mi sprawy. Nie zadziwiłem się wcale, kiedy zobaczyłem, że mój telefon jest cały mokry. Przecieram rękawem po jego ekranie, ale jest gorzej niż było i teraz nie widzę nawet kto do mnie dzwoni. Przesuwam zieloną słuchawkę i podnoszenia telefon do ucha.
- Halo? - mówię drżącym głosem.
- Halo, panie Piotrze? - w słuchawce słyszę głos lekarza - Wyniki są gorsze...
I właśnie w tym momencie telefon się rozładowuje. Wściekły, rzucam nim o beton, a on rozpada się na kilka kawałków. Stoję jeszcze przez chwilę w miejscu, bo nie mam siły się ruszyć. Bieg mnie wykończył.
Czuje jak coś uderza o mój but. Schylam się, a wtedy podnosze coś okrągłego. Przyglądam się temu, a potem wstrzymuje oddech, kiedy uświadamiam sobie co to jest.
Trzeci strzał.
Ten niecelny.
To właśnie on.
________________________________________________________________________________
Uhuhu, chyba mnie troszkę poniosło...
Prawie 3 tysiące słów. Macie co czytać :)
To mój najdłuższy rozdział i w sumie jestem zadowolona, że właśnie taki jest.
Co o nim sądzicie? I co wydarzyło się na parkingu? Czy w tą sprawę jest zamieszany, ktoś z otoczenia Piotrka?
Chciałabym Wam powiedzieć, że nie wiem czy dalsze części będę w stanie napisać, bo po zobaczeniu ostatniej sceny z kolejnego odcinka NS, nie wiem czy mój zawał pozwoli mi jeszcze cokolwiek zrobić. Nie potrafię nawet napisać coś o tej części, bo jestem w głębokim szoku. Jak wiecie, a jak nie wiecie to za chwilę się dowiecie, że serialowe MaPi moim zdaniem jest dla siebie stworzone, więc po zobaczeniu sceny, którą wyobrażałam sobie dosłownie milion razy, nadal w to nie wierze. Po prostu idealnie.
Ale zakończymy temat serialu, bo zaraz napisze kolejny odcinek serialu, a to nie w tym rzecz.
Kolejny rozdział , myślę, na dniach. Mam go zapisanego na kartce, więc muszę jedynie przepisać tu i poprawić różne rzeczy.
Proszę Was jeszcze o komentowanie! :)
Do następnego! Kocham Was!
Natalia

piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 47. Kłamca.

*Piotrek*

Widzę jak zabierają ją do karetki. Nie czekam. Zostawiam Adama na środku parkingu i biegne w ich stronę. Jest ciemno. Zbyt ciemno, żebym mógł zobaczyć cokolwiek innego. Ale to mi pomaga, bo łzy zamazują mi obraz coraz bardziej. Jestem na siebie wściekły za to, że płaczę. Powinienem z tym zaczekać. Odłożyć na dalszą półkę. Jednak nie potrafie zapanować nad tą na pozór prostą czynnością. Dobiegam do karetki i chwytam jej dłoń. Jest cała we krwi, ale nie zwracam na to uwagi. Wiktor coś krzyknął, ale nie skupiłem się, żeby zapamiętać co. W głowię nadal słyszę ten dzwięk. Okropny dzwięk. Zaczyna mnie od tego boleć głowa.
- Piotrek - mówi cicho. Otworzyła oczy! Odzyskała przytomność! - Musisz wiedzieć, że nie ważne co...
Zaciska oczy z bólu, a wtedy po jej zakrwawionym policzku spływają łzy.
Potrząsam głową, a wtedy sam na chwilę przestaje płakać.
- Nie mów tak! - ściskam ją mocniej za rękę. Chcę, żeby wiedziała, że jestem z nią nawet teraz - Wyjdziesz z tego, rozumiesz? Nie pozwalam Ci myśleć inaczej!
Otwiera na chwilę oczy, a ja nie widzę w nich nic. Są zupełnie puste.
- Tak strasznie Cię kocham - szepcze, a potem znów traci przytomność.

13 grudnia 2015

Zamykam drzwi na klucz i obejmuje Martyne w pasie. Sune dłonią wzdłuż jej tali i zatrzymuje ją na wysokość jej pupy. Widzę jak się uśmiecha i przewraca oczami. Przechodzimy przez całe podwórko i wychodziny na ulice. Na poboczu stoi nasz samochód, a obok niego jakiś mężczyzna. Martyna nagle się zatrzynuje. Ma długi, brązowy płaszcz i włosy idealnie ułożone na żel. Wydaje mi się znajmomy, choć stoi do nas tyłem.
Odwraca się, chyba nas usłyszał.
I wtedy wszystko staje się jasne.
Przestaje oddychać, kiedy uświadamiam sobie, że to On. Jak mogłem zapomnieć jak wygląda, kiedy był u nas zaledwie cztery dni temu. Patrzy na mnie smutnym wzrokiem, a ja mam wrażenie, że moja nienawiść jest jeszcze większa - o ile to w ogóle możliwe.
Martyna znów szuka mojej dłoni, a potem splata nasze palce. Trochę mnie to uspokaja.
Nie odzywam się, niech On zrobi to pierwszy.
Chmury dzisiaj są ciemne, pewnie będzie padać...
Stoimy tak jeszcze przez pewien czas. Najwidoczniej nikt z naszej trójki nie chce odezwać się pierwszy. Mija kolejna minuta. I kolejna. Uparcie wpatruje się w jego oczy, mając nadzieję, że jakoś go to poruszy. Nie działa, choć mam wrażenie, że musi się namęczyć aby się nie odezwać. Martyna wzdycha i to przerywa cisze między nami. Kolejne dwie minuty minęły. Dalej na niego patrze. Działa.
- Wiem, że pewnie nie chcesz mnie znać i doskonale to rozumiem. Ale muszę Ci wszystko wyjaśnić zanim znów wrócę do Anglii. A przynajmniej spróbować. Dlatego proszę, daj mi kilka minut, a potem jeśli znów powiesz, że mam się wynosić, zrobię to - mówi.
Patrze w jego oczy i widzę, że mówi całkowicie szczerze. Zaskoczył mnie jednak. Nie wiedziałem, że mieszka w Anglii i co miało oznaczać zanim znów wrócę. Chyżby był już w Polsce wcześniej?
- Masz dwie - mówię i mocniej ściskam rękę Martyny.
Na jego twarzy dostrzegam wyraz ulgi. Nadal nie wiem czy chcę znać odpowiedzi na te wszystkie pytania. Nie jestem jeszcze gotowy. Chciałbym mu powiedzieć, żeby zniknął z mojego życia, tak jak zrobił to kilka lat temu. Ale co jeśli faktycznie zniknie i już nigdy się nie pojawi, a ja w końcu będę chciał znać odpowiedź. Spinam mięśnie, przygotowując się na każde możliwe wyjaśnienie.
- Miałeś racje - mówi - Okłamałem Cię wtedy. To nie twoja matka mnie zostawiła, tylko to ja zostawiłem Was. Odeszłem z dnia na dzień, nawet się z tobą nie żegnając. I nie ma na to żadnego wytłumaczenia. Po prostu spakowałem swoje rzeczy i wyszedłem kiedy spałeś. Razem z twoją mamą szybko zdecydowaliśmy się na dziecko. Chyba po prostu za szybko. Kiedy się urodziłeś, wszystko był cudowne. Kiedy trzymałem Cię na rękach, czułem się tak niesamowicie jak jeszcze nigdy przedtem. Ale później zacząłem się dusić. Byłem młody, chciałem jeszcze coś przeżyć, a nie tylko zmieniać pieluchy. Po pięciu latach zabrałem wszystkie pieniądze ze wspólnego konta i wyleciałem do Anglii. Zostawiłem Was jak ostatni dupek i zacząłem nowe życie. No i wtedy napisała do mnie twoja mama. Napisała, że nie chce mnie znać, że zrobiłem cos niewybaczalnego i jeśli kiedykolwiek będę chciał się z tobą zobaczyć to mi to uniemożliwi. Kazała mi o tobie zapomnieć i faktycznie w pewnym sensie zapomniałem.
Kłamca.
Kłamca.
Kłamca.
- Ale musisz wiedzieć, że nigdy nie wyrzuciłem Cię z mojego serca. Kiedy teraz na Ciebie patrze, nadal widzę tego malutkiego chłopczyka z kręconymi włoskami i pluszowym misiem w ręce. Wyrosłeś na wspaniałego mężczyznę i nie dziwię się, że masz u swojego boku taką kobietę - uśmiechna się i patrząc na Martynę.
Po jego policzkach spłynęły łzy, choć nie byłem tego pewny z odległości między nami.
- Skąd mogę mieć pewność, że teraz też nie kłamiesz? - spytałem.
Nie mogłem uwierzyć, że moja matka byłaby zdolna do czegoś takiego. Przecież zawsze powtarzała mi, że gdyby mogła zabrała by mnie do ojca, a ja jej wierzyłem. A teraz dowiaduje się, że wiedziała gdzie On jest i to Ona uniemożliwiała mi kontakty z nim. Poczułem się oszukany.
- Kiedy skończyłeś dwadzieściadwa lata przyjechałem do Polski, żeby Cię odszukać. Znalazłem jednak twoją matkę, a Ona jak możesz się domyślić, nadal nie chciała, żebym Cię zobaczył. Poddałem się i wróciłem. Pięć miesięcy temu znów przyleciałem i dowiedziałem się, że pracujesz w pogotowiu. Przyjechałem pod stację, ale kiedy Cię zobaczyłem, spanikowałem. Znów wróciłem do Anglii, do rodziny. Kilka dni temu byłem u twojego brata. Nie wiedziałem, że twoja matka ma jeszcze dwóch synów. On mi powiedział, że mieszkasz w Warszawie i dał numer telefonu do twojej dziewczyny. No, a reszte już znasz.
Nie wiedziałem czy chciało mi się płakać czy nie. Nie wiedziałem czy nadal trzymam rękę Martynu czy nie. W pewnym momencie przestałem czuć jej dotyk. Spojrzałem na nasze dłonie, a nasze palce nadal były ze sobą splecione.
Co za ulga.
Potem znów spojrzałem w oczy ojca i dostrzegłem, że musi mówić prawdę. Można było go przejrzeć na wylot.
Jednak w tamtym momencie mój wzrok nie skupił się na postaci ojca, ale na małym chłopczyku obok.
- Hej mała - uśmiechnął się, a Martyna wybuchnęła śmiechem. Miał na oko siedem lat i przesłodki uśmiech.
- Wojtek! - skarcił go ojciec, a dziewczyna pokręciła głową.
- Hej mały - odparła, wyciągając do niego rękę - Jestem Martyna - przedstawiła się, a potem spojrzała na mężczyzne.
- Piotrek... To jest Wojtek. Twój brat - oznajmił ojciec, a ja uniosłem brwi. To był szok.
Nie wiedziałem co robić, dlatego tak jak Martyna wyciągnąłem do niego rękę.
- Jestem Piotrek - spojrzał na mnie nieufnie, a potem przybił mi piątkę - A to jest moja narzeczona - wskazałem na Martynę - Więc nie mów do niej mała - zaśmiałem się, a On razem ze mną.
- Sorka bracie - odparł, a ostatnie słowo wypowiedziane z jego ust sprawiło, że moje serce wypełniło jakieś uczucie, którego nie mogłem nazwać.
Usmiechnąłem się jeszcze szerzej i przeniosłem wzrok na ojca.
- Jeśli teraz powiesz, że mam się wynosić to za dwie godziny mamy samolot do Anglii... Obiecuje, że już nigdy mnie nie zobaczysz.
Ale czy teraz faktycznie tego chciałem?
***

13 grudnia 2015 22:58

Tak jak przewidywałem, pada od kilku dobrych godzin. Na chodniku pojawiły się już spore kałuże. Razem z Martyną wyszliśmy przed stację.
- Chyba trochę zmokniemy - mówi patrząc w niebo. Spoglądam na nią i naciągam jej kaptur na głowę.
- Teraz tylko ja zmokne - zauważam i obejmuje ją w pasie . Uśmiecha się i chowa rękę do mojej kieszeni - Jesteś pewna, że masz ochotę na ten spacer?
- Jak najbardziej - uśmiecha się jeszcze szerzej. Ruszamy w kierunku domu.

23:06

Przechodzimy przez pusty parking obok galerii handlowej, kiedy deszcz traci swoją siłę. Teraz tylko kropi. Na samym środku parkingu stoi jedna lampa, a w jej świetle stoi jakiś mężczyzna. Podchodzimy bliżej.
- Adam? - pytam. Odwraca się, a ja zauważam, że jest kompletnie wystraszony.
- Co Wy tu robicie? - mówi niewyraźnie i rozgląda się dookoła.
- To samo możemy zapytać Ciebie - zauważam.
Panuje straszliwa cisza. Nie słychać już nawet deszczu, chociaż nadal pada. Od dobrych dwóch minut nie przejechał tędy żaden samochów. Żadnej żywej duszy, a Adam sprawia wrażenie wystraszonego na śmierć.
- Nie powinniście tutaj być! - mówi cicho - Nie, nie, nie! Musicie stąd jak najszybciej odejść!
Spoglądam na Martynę. Tępo wpatruje się w chłopaka. Słychać szczekanie psa.
- Dobrze się czujesz? Bo wyglądasz jakbyś miał dostać zaraz zawału.
- Musicie stąd odejść! Szybko! - podnosi trochę głos nerwowo rozglądając się w przestrzeń - Nie powinniście się tutaj znaleźć. Proszę, odejdźcie stąd jak najszybciej!
Łapie się za głowę i cofa kilka kroków przez co znajduje się na granicy ciemności i światła.
Przyciągam Martynę bliżej siebie i ciągne ją przez reszte parkingu...

23:11

Jesteśmy już na drugim końcu, a ja odwracam głowę. Postać Adama zniknęła w ciemnościach. Deszcz przestał padać całkowicie. Martyna zsuwa kaptur z głowy i zagradza mi drogę.
- Zaczekaj - mówi, opierając swoje dłonie na moim torsie - Na pewno nie jesteś na mnie zły? Może nie powinnam w ogólę dzwonić do twojego ojca...
Widzę w jej oczach smutek. Ostatnie wydarzenia musiały nie dawać jej spokoju.
Ściskam jej nadgarstki i przysuwam ją bliżej siebie. Nie odpowiadam na zadane pytanie, tylko zaczynam ją całować. Jej usta smakują obłednie. Odwzajemnia pocałunek i nasze usta zaczynają współpracować. Jej wargi, jej język i dłonie są tak doskonałe, że nigdy nie będę w stanie się na nią gniewać.
Raptownie uwalnia się z mojego uścisku i odsuwa krok do tyłu.
- Piotrek, przestań mnie całować i posłuchaj.
- Martyna - mówię - Całuję Cię dlatego, że nie potrafię się powstrzymać. Wiesz dobrze, jak działają na mnie twoje usta. Tak długo, jak mogę Cię całować, wszystko inne może zaczekać.
I faktycznie w tamym momencie całowanie jej było obowiązkiem. Jednak wtedy nie znałem przyszłości i nie wiedziałem co miało wydarzyć się już za kilka sekund.
Zakładam jej włosy za ucho i czekam, aż się uśmiechnie. Jej uśmiech był jedną z najpiękniejszych rzeczy na świecie.
- No chodź tu do mnie - znów łapie jej nadgarstki - Długo już nie wytrzymam.
Czekam, aż się przybliży i nasze ciała się dotkną. Jednak to nie następuje.
Osuwa się na ziemie, jakby nagle uleciało z niej całe życie.
***

- Doprowadziłeś do tego, to teraz ją ratuj! - słyszę cicho. Jestem pewna, że ten ktoś krzyczy, jednak ja słyszę to niewyraźnie i przez mgłę. Mam wrażenie, że stoję gdzieś na środku oceanu, a w okół mnie jest tylko mgła. Nie widzę nic.
Zaczyna robić mi się zimno. Nie wiem czy to dlatego, że leżę na zimnym betonie, czy dlatego, że stopniowo zaczynam odczuwać ból. Przed tem go nie czułam. Zaczynam panikować, kiedy staje się coraz silniejszy. Czuję jak coś ciepłego spływa po mojej ręcę. Próbuję odwrócić głowę w tym kierunku i wtedy ból zalewa moje ciało. Krzyczę. Wciskam rękę w beton, a małe kamyczki wbijają mi się w dłoń. Krzyczę głośniej. Chcę, żeby ktos mnie usłyszał, chcoć mam wrażenie, że nie wydaje z siebie żadnego dźwięku. Zaczym się trząść z zimna. Tak strasznie mi zimno. Zamarzam. I wtedy czuje jak ktoś dotyka swoją ciepłą dłonią mojej. Odrywa ją od lodowatego betonu, ale to tylko powoduje większe cierpienie. Mój oddech, choć jest słaby, boli jak cholera. Zaczynam odczuwać każdy najmniejszy kamyczek na którym leżę. Tak strasznie tego nie chcę.
- Co ja mam robić... - znów słyszę jakiś głos.
Czyżby Adam? Ale co On robi na środku oceanu? Może też płynię do miejsca gdzie nie czuje się nic. Ja do niego płynę, ale mgła zasłania mi drogę, a ból jest silniejszy z każdą sekundą. Paraliżuje mnie. Nie mogę się poruszyć, choć nadal się trzęsę.
- Dzwoń po karetkę! - słyszę niewyraźnie. Głosy stają się coraz bardziej odległe. Nadal nie mogę znaleźć drogi do tego miejsca. Mgła jest jeszcze bardziej gęstrza. Zaczym się bać. Boję się samotność. Znów zaczynam krzyczeć. A potem czuję jak ktoś mnie przytrzymuje na tym zimnym betonie. Cholera! Czy On nie rozumie, że jest tak zimny! Wyrywam się. Krzyczę. Ból zagłusza wszystko w okół mnie. Zagłusza mój oddech. Bicie mojego serca. Wszystko. Wbijam paznocie w wewnętrzną stronę dłoni, ale nawet to nie uśmieża mi ból. Jezu! Tak strasznie mi zimno!
Zamykam oczy, które nagle stały się okropnie ciężkie i nie panuję już nad tym co robię. Mgła zanika, ale zamiast niej pojawia się przeraźliwa ciemność. To ta ciemność z dzieciństwa, która ma to w sobie, że zaraz wyskoczą z niej potwory. Ale zamiast nich widzę czyjąś twarz.
Piotrek?
Nie to przecież nie możliwe. Jestem pewna, że jestem sama. Nachyla się nade mną i chyba płaczę. Też go boli? Ale skoro tak to czemu ja nie płaczę? Nie wiem. Chciałabym go jakoś pocieszyc, ale nie mogę się poruszyć.
Głowa opada mi na bok. W końcu znalazłam drogę do miejsca gdzie nie czuje się nic...
_________________________________________________________________________
Kochani, teraz chcę Wam z przykrością powiedzieć, że to niestety koniec tego opowiadania. Wszystko kiedyś się kończy, a historia Martyny i Piotrka na moim blogu, zakończyła się tak. Miałam wiele pomysłów na zakończenie tego opowiadania i nie miejcie mi za złe, że wybrałam takie. Oczywiście jeśli chcecie zlożyć jakieś zażalenie, piszcie w komentarzach. Teraz mnie pewnie znienawidzicie, że kończe to w taki sposób, ale tak wyszło.
Bardzo Was przepraszam, ale... Żartuje oczywiście :D Kolejny rozdział jest w trakcie i mogę Wam obiecać, że będzie długi. Zanim zakończę to opowiadanie, to pojawi się jeszcze milion pomysłów.
Wracając do rozdziału...
Co się wydarzyło? Co stało się z Martyną, a może... może to jednak nie Martyna? Ale jeśli nie Ona... to kto?
Kolejny rozdział na dniach, ponieważ dzisiaj rozpoczęły mi się ferie, a pozatym, mam już go w połowie napisanego, więc długo zwlekać nie będę.
Pozdrawiam Was kochani i do następnego! :)
Natalia

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rozdział 46. W moich oczach, stałeś się nikim.

                                                                                *Piotrek*

Czasami zastanawiam się, jak to jest wychowywać dziecko przez kilka lat, a potem po prostu je zostawić. Nigdy tego nie rozumiałem i chyba też nigdy nie miałem takiej potrzeby. Chyba właśnie dlatego czuje takie zażenowanie, kiedy ktoś mówi o moim ojcu.

8 grudnia 2015

Słońce jak na tą porę roku świeciło tak mocno, że jego promienie przebijały się nawet przez koc, który naciągnęłem na głowę. Ale to nie ono mnie budziło, tylko głos Martyny.
- Nie wiem jak na to zearaguje, ale warto spróbować - mówi cicho. Najwyraźniej nie chciała mnie budzić lub wolałaby, żebym nie słyszał tej rozmowy. Nie dotarła do mnie jednak żadna odpowiedź, więc musiała rozmawiać przez telefon. Tylko z kim?
- Niech pan posłucha. Chcę dla niego tylko jak najlepiej. Jeśli to mu się nie spodoba, niech pan zostawi nas w spokoju.
Dłuższa chwila ciszy, a potem słyszałem jak odkłada telefon nie żegnając się. Chwilę później łóżko ugięło się pod jej ciężarem i poczułem na sobie jej rękę.
- Piotruś - szepnęła.
- Nie śpię - odpowiedziałem z pod koca.
- Słyszałeś? - wydawało mi się, że się trochę zmartwiła.
- Kto dzwonił? - zabrała koc z mojej głowy. Nie pomyliłem się. Była zdenerwowana.
- Chciałam powiedzieć Ci to w inny sposób - mówiła, a ja usiadłem i nasze twarze znalazły się blisko siebie - Ale skoro już wiesz...
- Co wiem? - byłem zdezorientowany, a oczy szczypały mnie od nadmiaru światła. Czy coś przede mną ukrywała?
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale się zawahała i w ostatniej chwili je zamknęła.
- Martyna o co chodzi? - zacząłem się niecierpliwić.
- Obiecaj, że nie będziesz zły i nie będziesz na mnie krzyczał - niepewnie spojrzała w moje oczy.
- Martyna. Mów. Zaczynam się martwić.
Obróciła głowę w bok i przygryzła dolna wargę. A potem złapała mnie za rękę.
- Zaprosiłam twojego ojca - powiedziała cicho. Usta otworzyły mi się lekko ze zdziwienia. Spodziewałem się wszystkiego. Że chce kupić jakąś drogą sukienkę, Wiktor zwolnił ją z pracy, albo nawet jest w ciąży.
- Kogo? - zapytałem, mając nadzieję, że źle zrozumiałem.
- Twojego ojca - powtórzyła jeszcze ciszesz, jakby mając nadzieję, że nie usłyszę.
To sen? Pomysłałem. Jeśli tak, to jest naprawdę kiepski.
- Ja nie mam ojca - odparłem, a mina Martyny posmutniała. Wiedziała, że tak będzie - Martyna co Ci odbiło, żeby go tu zapraszać?! - podniosłem głos, a dziewczyna zacisnęła oczy. Wiedziałem, że nie lubi kiedy na nią krzyczę.
- Przepraszam, ja... - zaczęła, wzdychając.
Chociaż naprawdę nie chciałem, nie potrafiłem się na nią nie gniewać.
- Wiedziałaś o tym od początku! - stwierdziłem - Ty i mój brat o tym wiedzieliście! Wiedzieli wszyscy, tylko nie ja!
Gwałtownie wstałem z łóżka i przemieściłem się kilka kroków.
- Co ty wygadujesz Piotrek? - również podniosła głos, ale szybko go ściszyła - O czym ty mówisz?
- Teraz będziesz udawać, że nic nie wiesz? Ciekawa teoria.
- Twój ojciec skontaktował się ze mną kilka dni temu. Nie wiem skąd o mnie wiedział, przysięgam - jej oczy stały się nagle puste - O niczym Ci nie mówiłam, bo wiedziałam jak zearagujesz!
- I co zearagowałem dokładnie tak jak myślałaś?! - krzyknąłem, podchodząc do niej i spojrzałem na nią z góry, a Ona aż podskoczyła.
- Nie krzycz na mnie, proszę - jej oczy były mokre od łez, które nagle się pojawiły - Obiecałeś, że nie będziesz zły.
- Jak mam nie być zły, skoro... - po jej lewym policzku, spłynęła pojedyńcza łza - Skoro nagle sobie o mnie przypomniał.
Zacisnąłem dłonie, a paznkocie wbiły się w moją dłoń. Martyna najpierw otarła łzę wierchem dłoni, a potem nerwowo zaczęła kręcić obrączką na palcu.
- Możesz mi powiedzieć co chciałaś osiągnąć zapraszając go tutaj? - warknąłem.
- Ja... - zaczęła niepewnie - Nie chciałam, żebyś popełnił ten błąd co ja...
Nie kontynuując wypowiedzi, po prostu przytuliła się do mnie najmocniej jak potrafi. Schowałem głowę w zagłębieniu jej szyi, wdychając jej zapach.
- Proszę, zadzwoń do niego i odwołaj wszystko - powiedziałem cicho, ale i tak usłyszała. Nie chciałem rozmawiać z tym człowiekiem. Nie chciałem go znać, ani na niego patrzeć.
- Piotrek - westchnęła - Straciliście już sporo lat. Wiesz doskonale, że każdy zasługuję na drugą szansę.
- On na to nie zasługuję.
- Nie proszę Cię o to, żebyście nagle byli idealną rodziną. Po prostu chcę, żebyście chwilę porozmawiali i wyjaśnili sobie pewne sprawy - spojrzała mi prosto w oczy. Przez dłuższy moment, panowała zupełna cisza.
- Odwołaj to - powiedziałem stanowczo.

9 grudnia 2015

Razem z Martyną sprzątaliśmy po śniadaniu, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy na siebie pytajaco.
- Spodziewasz się kogoś? - zapytałem jako pierwszy. Martyna odstawiła kubki do zmywarki i ją zamknęła.
- Nie, a ty? - spytała. Spojrzałem na zegarek. Kilka minut po dwudziestej.
- Nie - odparłem - Pójdę zobaczyć kogo przywiało.
Przekręciłem zamek w drzwiach i omało się nie przewróciłem, kiedy zobaczyłem jego twarz.
Po tylu latach i choć byłem dzieckiem, kiedy po raz ostatni go widziałem, nie zmienił się praktycznie wcale. Nadal miał te brązowe oczy - takie same jak moje. Tylko miał więcej zmarszczek. Jego oczy wydawały się być ciągle podpuchnięte, ale przez to sprawiał wrażenie sympatycznego starszego pana.
Jedynie ubrany był lepiej niż zwykle.
Miał na sobie długi, brązowy płaszcz i czarny szalik, a jego włosy były idealnie ulożone na żel.
Poznałem go jednak momentalnie.
- Co ty tu robisz? - warknąłem i poczułem jak moje ciało się spina.
Martyna stanęła za moimi plecami. Usłyszałem, jak jej oddech na chwilę się zatrzymuję.
Po prostu pięknie.
- Piotrek - niski głos, należący do mężczyzny - Mogę wejść? - zrobił krok w przód, przez co i tak znalazł się w mieszkaniu.
- Wolałbym nie - odpowiedziałem krótko - Wczoraj wszystko zostało odwołane. Nie rozumiem dlaczego tu przyszedłeś.
Byłem zły. Czułem jak nienawisć we mnie rośnie i nic nie mogłem z tym zrobić.
- Wiem. Długo nad tym myślałem, ale teraz kiedy w końcu Cię odnalazłem - zrobił małą przerwę - Nie pozwole tak łatwo sobie odpuścić.
Próbowałem być spokojny. Nawet mi to wychodziło. Byłem spokojny.
- Raz już to zrobiłeś - zauważyłem - Teraz też nie powinieneś mieć problemu.
- Proszę daj mi wszystko wytłumaczyć - wyciągnął rękę w moją stronę, chcąc położyć ją na moim ramieniu. Odsunąłem się.
- O czym ty do mnie gadasz człowieku? - zmróżyłem oczy. Martyna złapała mnie za rękę. Jakby wiedziała, że zaraz wybuchnę - Przychodzisz tu po ponad dwudziestujeden latach i myślisz, że rzucę Ci się w ramiona? - zaśmiałem się - A gdzie byłeś przez te wszystkie dni? Gdzie byłeś, kiedy Cię potrzebowałem?
- Ja... - był chyba oszołomiony. Nic dziwego. Ja sam czułem się jak w obcym domu.
Nie było mi jednak smutno. Nie czułem żalu. Nic z tych rzeczy. Nie chciałem nawet znać odpowiedzi na te wszystkie pytania, które narodziły się w mojej głowię przez ponad dzwadzieścia lat. Po prostu nie chciałem i sądzę, że to dobra decyzja.
- Byłem głupim dzieckiem. Każdego ranka budziłem się i szłem do pokoju matki, żeby zobaczyć czy wróciłeś. Ale jakoś zawsze wracałem rozczarowany - nagle moje oczy stały się nie naturalnie mokre. Martyna pociągnęła mnie lekko w tył - Nawet się ze mna nie pożegnałeś. Co, myślałeś, że jak byłem mały to nic to dla mnie nie robiło? Gdzie byłeś, kiedy koledzy wyśmiewali się, że własny ojciec mnie nie chce...
- Piotrek, to nie tak...
- A jak? - zapytałem. Na to też jednak nie chciałem poznać odpowiedzi - Poznałeś jakąś laskę i straciłeś dla niej głowę. To jest wytłumaczenie.
- Nie! - przerwał mi - Między mną, a mamą nigdy się nie układało. Byliśmy razem tylko ze względu na Ciebie.
Moje nogi się chyba ugięły, bo ściany nagle podskoczyły.
Kłamał.
Perfidnie kłamał.
- Jesteś pewny? - zapytałem z pogardą w głosie - Bo prawda jest zupełnie inna.
Nie odpowiedział. Spojrzał na Martynę, która uparcje trzymała mnie za dłoń coraz mocniej i mocniej.
- Brzydzę się tobą - wyznałem przez zaciśnięte zęby - Wyjdź z mojego domu.
- Piotrek - mruknął.
- Wyjdź! - krzyknąłem. Martyna podskoczyła.
Spojrzał na mnie, a potem wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Nic nie poczułem kiedy wychodził. Nie chciałem biec za nim, jak w tych wszystkich przesłodzonych filmach z happy endem. Nie miałem nawet takiego zamiaru. Nie chciałem mu też wybaczyć. Po prostu nic nie czułem. Żadnego smutku, żalu, rozczarowania. Nic. Tylko coś w rodzaju odrętwienia.
I złość.
Wpatrywałem się w nie i miałem wrażenie, że ciało pali mi się z gniewu.
Martyna stanęła na przeciwko mnie. Położyła rękę na moim policzku i zmusiła mnie, żebym na nią spojrzał.
- Zadowolona?
Nie odpowiedziała. Dalej wpatrywała się we mnie jakbym miał ją za chwilę spoliczkować.
- Niektórzy się po prostu nie zmieniają.
I odszedłem.

W tamtym momencie było mi już wszystko jedno. Czy znów wróci, dalej próbując wcisnąć mi swoje bajeczki, czy zniknie i pojawi się za dwadzieścia lat. W żadnym wypadku, nie chciałem mieć z nim żadnego kontaktu.
___________________________________________________________________
I w sumie to nie wiem co miałabym napisać do tej części.
W końcu na horyzoncie pojawił się ojciec Piotra. Ale czy z dobrym albo złym skutkiem?
Nie mam też chyba nic do przekazania, bo... Bo jakoś nic się nie wydarzyło.
Ale zbliżamy się wielkimi krokami do wyjaśnienia (a przynajmniej większego niż dotychczas) dlaczego Piotrek opowiada to w taki a nie w inny sposób.
Do zobaczenia za tydzień kochani! :)
Natalia